Za górami, za lasami…
… leży miejscowość zwana Zagórowem. Miłośników historii miejsca odsyłam do stosownych źródeł. Ja natomiast na potrzeby tych artykułów zamierzam snuć swoją indywidualna historię, którą można chyba nazwać felietonem.
Klimat takich miasteczek jest niepowtarzalny. A trafiłem tu w dzień pogodny, ciepły, sobotnim wrześniowym popołudniem. adekwatnie, moim celem było wykonanie fotografii krajobrazu pradoliny Warty.
Wybraną fotografią o tej tematyce podzielę się na samym końcu. Po drodze jednak, mijałem sporo wizualnych cudów, wobec których nie sposób było przejść obojętnie. Pierwszym z nich okazał się nowoczesny samochód marki X, niebieski, pięknie oświetlony, na tle niemłodego budynku. Z racji niechęci do pokazywania konkretnych marek (reklama), musiałem niestety zrezygnować z publikacji tej fotografii.
fot. Dawid Tatarkiewicz
Interesującym obiektem fotograficznym mogą okazać się witryny sklepowe. Tak było i tym razem. Jeden z manekinów, płci żeńskiej, intrygująco spoglądał w niebo. Kawałek dalej, przeciwnie: zostałem sprowadzony na ziemię, a choćby mogłem zacząć twardo po niej stąpać, dzięki wystawie pełnej butów i towarzyszącej jej karteczce, której nie można się było oprzeć…
Na rynku, po wyczerpującej drodze, odpoczywała wielka ciężarówka. Zestawienie jej kolorów było imponujące i warte zauważenia. Zaledwie kawałek dalej, wzrok mój przyciągnęło bardzo pomysłowo umiejscowione lusterko, które informuje każdorazowo właściciela tutejszego mieszkania o tym, kto zamierza go odwiedzić.
Minąłem rynek, wchodząc w ulicę prowadzącą w kierunku wschodnim. Za czerwono-rdzawą bramą dał się słyszeć ruch – tuż po wykonaniu fotografii, brama otworzyła się. Z podwórza wyszedł mężczyzna, nie domyślając się prawdopodobnie (mimo iż zauważył mnie stojącego naprzeciwko z aparatem na szyi), iż właśnie utrwaliłem stylowe ogrodzenie jego posiadłości.
Idąc dalej, zostałem zauważony przez czworonożnego stróża posesji – czarnego pieska, który, wyszedłszy za teren ogrodzenia, odprowadził mnie kilka kroków, poszczekując mało odważnie. Chciał chyba delikatnie upewnić mnie, iż nie warto zawracać.
Tymczasem, z drugiej strony, stanął mi przed oczami budynek, ze ścianą obudowaną swoistą – chyba jednak plastikową – boazerią. Co ciekawe, jakiś roślinny uciekinier z pobliskiego ogródka, choć pozbawiony nóg, znalazł tu na tyle dużo gleby, iż wyrósł, a choćby rozkwitł, prezentując swoje wdzięki na tle wspomnianej ścianki.
Minąwszy ścisłe centrum miasta…
… rozkoszowałem się widokami, iż tak to ujmę, przedmieść. Skręciwszy w wąską uliczkę, natknąłem się na wynalazek bardzo praktyczny, czyli na żółty wąż poprowadzony przez mur, okalający jedną z posiadłości. Nie dość, iż utylitarne, to z powodu koloru węża i wieku muru – całkiem fotogeniczne rozwiązanie inżynieryjne.
fot. Dawid Tatarkiewicz
To zresztą dość charakterystyczne dla losu fotografów: to, co wydaje im się piękne i co z chęcią utrwalają, niekoniecznie musi być dostrzegane, akceptowane, a już na pewno idealizowane przez autochtonów. Czasem, co zrozumiałe, jest wręcz przeciwnie.
Fotografując kiedyś – poza Wielkopolską – niemłody już dom, bardzo fotogeniczny, spotkałem się wzrokiem z jego mieszkanką, która nie mogła zrozumieć, co mnie w nim urzekło. Ona musiała zmagać się z codziennością: nieszczelnością murów, wilgocią, pewnie i grzybem na ścianach. A ja utrwaliłem tylko to, co zewnętrzne, abstrahując od tej uciążliwej codzienności, za to ekstrahując z niej ukryte w niej piękno.
Opowiadał Wojciech Prażmowski, jak fotografując bodaj lokalną ławkę, spotkał się z daleko idącym niezrozumieniem. Te nieporozumienia są więc wpisane w żywot fotografa.
Kolejne mijane widoki również potrafiły nie tylko zauroczyć, ale i zdumieć. Najpierw, na podwórku jednego z domostw, spostrzegłem berneńskiego psa pasterskiego. Zamiast podbiec do mnie i poszczekać groźnie, wciąż w najlepsze bawił się przegryzioną piłką. Wydawać by się mogło, iż zabawa zarezerwowana jest dla przedstawicieli naszego gatunku. Oglądając jednak filmy przyrodnicze albo samemu obserwując przyrodę, gwałtownie możemy dostrzec, iż jednak nie tylko my się bawimy.
fot. Dawid Tatarkiewicz
A i w tym przypadku nie mogło być wątpliwości: psiak chwytał piłkę i – jak umiał najlepiej – podrzucał ją w przestworza. I ten moment udało mi się utrwalić.
Także w tej okolicy, minąłem ewidentne ślady innej zabawy – tym razem reprezentantów gatunku Homo sapiens. Cały asfalt popisany był w tym miejscu kredą. Taka możliwość zaistniała tylko dzięki temu, iż była to boczna ulica, o zupełnie znikomym ruchu samochodowym, w dodatku ulica ślepa, stąd musiałem się cofnąć, by móc pójść dalej.
Minąłem jeszcze malownicze suszące się na ogródku pranie, hip-hopowy znak ustąpienia pierwszeństwa przejazdu, wreszcie, lokalny, niedawno odmalowany, przystanek autobusowy i wyszedłem z Zagórowa, wchodząc jednocześnie do Oleśnicy.
Oleśnica mnie zachwyca
W niej, niemal natychmiast, powitał mnie metalowy kogut, który mimo defektu (nie piał) potrafił przyciągnąć oko. Podobnie jak piękne pole, ze śladami przemieszczającej się po nim wcześniej maszyny rolniczej. Natomiast inna maszyna (drewniany samolot – zabawka) dała się utrwalić (tylko dlatego, iż paradoksalnie: była nielotem) tuż przy drodze bocznej, prowadzącej już bezpośrednio do doliny rzecznej.
Niedaleko Warty, dane mi było spotkać dżentelmena z wąsem, wysportowanego i na rowerze, a podczas jesienno-zimowej aury – morsa, z którym zamieniłem kilka słów. gwałtownie okazało się, iż mamy wspólnego znajomego: profesora Andrzeja Brzega.
Dowiedziałem się, iż profesor ten, którego słowa wywarły na mnie duży wpływ: – „Co zrobić, Panie Profesorze, z tą przekształconą tu przez człowieka przyrodą? – Zostawić, nie ruszać, nie przeszkadzać, sama sobie doskonałe poradzi…” – pochodzi właśnie z Zagórowa, jest zresztą jego honorowym obywatelem.
fot. Dawid Tatarkiewicz
W pradolinie powstało kilka fotografii, dla których tu przyjechałem. Prezentuję jedną z nich, niniejszym kończąc swoją opowieść.
Może zawitacie Państwo kiedyś do Zagórowa i rozpoznacie niektóre z prezentowanych tu widoków? W każdym razie, będziecie mieli doskonałą okazję, by dostrzec swoje indywidualne, wizualne cuda. Warto tu więc przyjechać!