**Dziennik, 15 maja 2024**
Dlaczego zawracasz sobie głowę tą dziewczynką? To nie twoja krew!
Historia Kasi, którą opowiedziała mi osobiście – i pozwoliła ją przekazać dalej. Wszystko w niej prawdziwe. Wszystko – boleśnie znajome dla wielu.
Wyszłam za mąż po raz drugi. Mój pierwszy mąż, Marek, zginął tragicznie – wracał do domu motorem, stracił kontrolę. Miałam wtedy dwadzieścia sześć lat, córce Julce – zaledwie dwa. Dopiero zaczęliśmy życie, urządzaliśmy się. Wisiał na mnie kredyt hipoteczny, byłam na macierzyńskim, bez pracy i pomocy. Rodzice Marka od dawna nie żyli, a moi mieszkali w wiosce pod Łodzią – sami ledwo wiązali koniec z końcem.
Ale, o dziwo, znalazł się ktoś blisko. To był Tomek – przyjaciel mojego zmarłego męża. Często nas odwiedzał, przynosił Julce zabawki i owoce, pomagał w domowych sprawach. Z początku się odsuwałam – w końcu niedawno owdowiałam. Potem jednak poczułam bliskość. Stał się rodziną. Nie wiem, kto mnie osądzi, ale żywe serce ciągnie do żywego. Marka nie zapomniałam i nigdy nie zapomnę – żyje w mojej córce. Ale życie toczy się dalej.
Po roku wzięliśmy z Tomkiem ślub. Jego rodzina nie była zachwycona. Matka, Jadwiga, od razu dała mi do zrozumienia: „Kobieta z dzieckiem nam nie potrzebna”. Ale Tomek postawił na swoim. Powiedział: będziemy mieszkać razem – w ich dużym domu na obrzeżach Wrocławia, z działką, ogrodem i szklarnią. A moje mieszkanie – wynajmiemy, żeby były dodatkowe pieniądze.
Zgodziłam się. Naiwna. Myślałam – rodzina, pomoc, oparcie. A w rzeczywistości… Od pierwszych tygodni teściowa zaczęła dyrygować. „Umyj, wykosz, wyplew, ugotuj”. Na Julkę choćby nie spojrzała – jakby jej nie było. Ani „cześć”, ani „co u ciebie”. choćby imienia nie wymawiała. W tym domu moja córka czuła się jak cień.
Pracowałam od świtu do nocy – w domu i w ogrodzie. Plecy bolały, dłonie w odciskach. A teściowa – wiecznie niezadowolona. Aż pewnego dnia usłyszałam rozmowę, której nie zapomnę nigdy:
— Po co się męczysz z tą dziewczyną, Tomek? — mówiła matka. — To nie twoja sprawka! Tylko pieniądze wydajesz. Macie już swoje dziecko, to dopiero coś.
— Mamo — odpowiedział zirytowany — dosyć! To moja rodzina, ja decyduję.
Udawałam, iż nie słyszę. Ale serce mi się ścisnęło. Ból tych słów wniknął głęboko.
Potem urodził się nasz syn – Staś. Kopia Tomka. Oczy, nos, choćby ten sam uśmiech. Wtedy teściowa rozkwitła. Od rana do wieczora kręciła się koło wnuka. A Julkę – ignorowała dalej. „Nie dotykaj”, „Nie podchodź”, „Odsuń się od brata”. Pewnego dnia tak szarpnęła Julkę, iż ta się przewróciła. Wtedy nie wytrzymałam.
— Dość! — krzyknęłam. — To nie worek, nie śmieć, nie pomyłka! To moja córka, i musicie ją szanować!
Wymieniłyśmy wtedy ostre słowa. Ale po tej rozmowie teściowa ucichła. Przynajmniej nie dokuczała Julce. ale miłości nie było.
Ostatnio stało się coś jeszcze. Tomek miał wolne, wylegiwał się na kanapie. Zadzwonili ze szkoły: Julka na wuefie zwichnęła nogę, zabrali ją do szpitala. Podbiegłam do męża:
— Jedziemy! Julka jest ranna!
A on tylko machnął ręką:
— To nie moje dziecko. Po co mam marnować wolny dzień? Niech poleży w szpitalu, ochłonie.
Zrobiło mi się tak strasznie. Tak obrzydliwie. Spakowałam Stasia, wyszłam i pobiegłam do sąsiada, który jeździł taksówką. Zawiózł nas do szpitala. Na szczęście tylko zwichnięcie, nie złamanie. Leczenie – i do domu.
Ale domu – do moich rodziców. Zadzwoniłam do lokatorów: zwalniają moje mieszkanie. Za tydzień się przeprowadzamy.
Wieczorem Tomek zadzwonił:
— Gdzie jesteś z synem? Co się stało?
Odpowiedziałam spokojnie:
— Nie wrócimy już do waszego domu. Mam dwoje dzieci. jeżeli nauczysz się kochać oboje – przyjdź. Ale tylko do MNIE.
Milczał. I się rozłączył.
Nie wiem, co postanowi. Ale ja wiem jedno: lepiej być samej, niż żyć obok kogoś, kto nie widzi w twoim dziecku człowieka.