Pies z pazurem

1 miesiąc temu

— **Burek**, chodź tu szybko! — **Kazimierz** wyskoczył z samochodu i podbiegł do psa leżącego na poboczu.

Ale Burek nie wstał, nie zamachał ogonem… Nagłe zrozumienie, iż stało się coś nieodwracalnego, sparaliżowało Kazimierza: pies nie żył. *”Co teraz powiem mamie?”* — myślał, pochylając się nad nieruchomym ciałem Burka, a niechciane łzy spływały po jego siwej mordzie.

***

Stary pies **Heleny Zakrzewskiej** od samego początku nie polubił jej synowej, **Weroniki**. Już przy pierwszym spotkaniu warczał głucho, gdy ta przechodziła obok, i nerwowo uderzał ogonem o drewniane schody. Weronika bała się go i cicho nienawidziła.

— Ach, to bezużyteczne stworzenie… Gdyby to ode mnie zależało, dawno poszedłby na wieczny spoczynek! — syknęła pod nosem.

— Weronka, co ty mówisz! Może nie lubi zapachu twoich perfum, a może denerwuje go dźwięk twoich obcasów? To przecież staruszek, a starzy mają swoje dziwactwa… — uspokajał żonę Kazimierz.

A **Helena** tylko patrzyła z dezaprobatą. Gdyby ta wydziwiana mieszczka wiedziała, kim naprawdę był Burek! Ten pies przyniósł rodzinie więcej dobra niż kiedykolwiek Weronika.

***

Helena starała się nie wtrącać w życie syna. choćby gdy przedstawił jej narzeczoną, Weronikę, nie powiedziała słowa przeciwko. Choć serce jej zamarło — w tej dziewczynie było coś sztucznego, nieszczerego… Uśmiechała się, ale jej uśmiech nie niósł ciepła. Gdy Kazimierz zapytał:

— Mamo, no jak ci się podoba Weronka? Piękna, prawda?

Helena odpowiedziała cicho:

— Ty wybierasz żonę dla siebie… Ważne, byście byli szczęśliwi. A ja mogę was tylko pobłogosławić… — Potem mocno przytuliła syna i pocałowała go w czoło.

Po ślubie młodzi zamieszkali w mieszkaniu Weroniki, które odziedziczyła po babci. Kazimierz rzadko odwiedzał matkę na wsi, choć bardzo tęsknił. Weronika nie lubiła tam jeździć — wolała wygodne wakacje w ciepłych krajach, a on nie chciał się z nią kłócić. Ale tego lata żona nagle wpadła na pomysł, by spędzić urlop na wsi.

— W internecie piszą, iż ekoturystyka jest dobra dla zdrowia i nerwów. W mieście tyle stresu, a brak ruchu to nasza zmora! No i to teraz modne! Ale to drogie… Więc pomyślałam o waszej wsi — tłumaczyła, pakując walizki.

Kazimierz ucieszył się. Dawno nie był w domu rodzinnym, a jeżeli miałby zostać ekoturystą, by tam pojechać — zgoda! Pracował zdalnie, więc gwałtownie się spakował i po dwóch dniach byli na miejscu.

Helena przywitała ich serdecznie.

— Nareszcie przyjechaliście! Odpoczniecie jak ludzie. U nas nie gorzej niż w tych waszych Hiszpaniach czy Włoszech.

— No nie porównywałabym… — mruknęła Weronika. — Swoją drogą, Heleno, macie jakieś zwierzęta? Ekoturystyka to pełne zanurzenie w wiejski klimat.

Teściowa nie do końca zrozumiała, o co chodzi, ale odparła:

— No, jest Burek i kilkanaście kur. Była jeszcze koza, ale zeszłego roku padła.

Weronika spojrzała z niechęcią na starego psa wylegującego się na słonecznym ganku i skrzywiła usta.

— Chodzi mi o pożyteczne zwierzęta! Nie o tego psisiawego emeryta. Szczerze mówiąc, dziwię się, iż jeszcze żyje.

— Za to mam duży ogród… Tam roboty od góry! Możesz się „zanurzać” ile chcesz! — odparła Helena, próbując zmienić temat.

— Mamo, jutro zabieramy się do roboty — powiedział Kazimierz. — Weronka i ja… Narąbię drewna, ogrodzenie naprawię, co każesz. A teraz idziemy spać.

Podniósł walizki i wszedł do domu. Weronika dreptała za nim, grzęznąc obcasami w ziemi i przeklinając po cichu. Gdy weszła na ganek, Burek uniósł łeb i warknął. Weronika pisnęła i schowała się za męża. Kazimierz poklepał psa po głowie.

— No co, Burku, obraziłeś się, iż Weronka cię nie doceniła? Nie gniewaj się, ona nie ze złości…

Burek zamerdał ogonem, ciesząc się z widoku pana, którego znał od dziecka.

***

Następnego dnia Helena zabrała synową, by pokazać jej swoje skromne gospodarstwo.

— To kurnik, tu jabłonki, porzeczki… A tu mój ogród. Trzeba go odchwaścić.

Z ogrodem u Weroniki poszło kiepsko — wszystkie rośliny były dla niej tak samo zielone. Nie potrafiła odróżnić chwastów od warzyw.

— Patrz: to marchewka, a to mlecz. Wyrwij tego intruza! — uczyła ją Helena. — Nigdy nie widziałaś mlecza?!

— Mlecz widziałam! Ale reszty waszych chwastów nie znam! Nie jestem profesorem botaniki! — odcięła się Weronika.

Pociła się, jęczała, złościła. Gryzły ją owady, drogi sportowy dres zbrudził się od ziemi, manicure legł w gruzach. Po godzinie darcia chwastów jej plecy zaczęły krzyczeć o litość.

— Koniec na dziś! — oświadczyła. — To nie ekoturystyka, tylko niewolnictwo! Jak to może być zdrowe?

— Chciałam ci jeszcze pokazać kury… — powiedziała Helena.

Weronika wzdrygnęła się.

— Kury jutro!

Z trudem wyprostowana, wróciła do domu. Ale na ganku znów leżał ten „bezużyteczny” Burek. Spojrzał na nią i cicho warknął, pokazując zęby. Weronika wślizgnęła się bokiem do środka.

— Ten pies mnie nienawidzi! Jest niebezpieczny! — skarżyła się wieczorem mężowi. — A co, jeżeli mnie ugryzie?!

— Burek w życiu nikogo nie ugryzł! Po prostu pokazuje, iż jeszcze może pilnować domu. Wygląda na to, iż go bardzo uraziłaś — spojrzał na nią surowo Kazimierz.

— Mam iść przepraszać tego kundla?! — oburzyła się.

— Nie zaszkodziłoby…

Weronika tylko pokręciła palcem przy skroni: oszalał całkiem.

Helena, próbując ich pogodzić, pewnego dnia powiedziała:

— Weronka, podejdź do Burka, pogłaszcz go, porozmawiaj. Zrozumie, iż jesteś swoja, i przestanie warczeć.

— Skąd wam przyszło do głowy, iż zależy mi, co o mnie myśli ten dziadyga?! Zwariowaliście tu wszKiedy Kazimierz wrócił do domu z nowym szczeniakiem o tych samych wiernych oczach co Burek, Helena po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęła, a wiatr rozwiał resztę smutku, który wisiał nad ich domem.

Idź do oryginalnego materiału