Pies rasy corgi natychmiast wyrzucił pudełko z kociętami na ulicę. Sam poszedł za nimi i stanowczo odmówił powrotu do domu. Dla niego to już był koniec wszystkiego…

5 dni temu

Ródzinna natychmiast wyniosła na ulicę pudełko z kociętami. Corgi sam poszedł za nimi i kategorycznie odmówił powrotu do mieszkania. Dla niego tam już wszystko się skończyło

Krewni nie bawili się w sentymenty po prostu wystawili kartonik z maluchami przed blok. Corgi w milczeniu podążył za nimi, stanowczo odmawiając powrotu do pustego mieszkania. Ten dom już nic dla niego nie znaczył

Piesek, którego dziadek czule nazywał Corgim, wcale nie był corgi. Tylko z daleka przypominał te zabawne, krótkonogie stworzenia. Z bliska widać było, iż to prawdziwy mieszaniec: rudy, z krótkimi łapkami i radośnie merdającym ogonem, który wpadał w ruch za każdym razem, gdy ktoś się pojawił.

Corgi cechował się niezwykłą towarzyskością, nieskończoną ciekawością i rzadką dobrocią. W pobliskim parku, gdzie starszy pan zabierał go na spacery, nazywano go tylko boską plagą i nie bez powodu. Gdy tylko odpiął się smycz, wpadał w wir akcji: chciał się przyjaźnić ze wszystkimi z psami, z ludźmi, z kim popadnie. Biegać, bawić się, poznawać to było jego życiowe powołanie.

Właściciele psów, gdy tylko zobaczyli Corgiego, często zawracali i odchodzili wiedzieli, iż inaczej utkną tu na długo. Ich pupile też nie potrafiły się oprzeć tej żywiołowej kuleczce euforii i nie zamierzały wracać. Więc właściciele musieli nawoływać swoje psy, machać rękami, a czasem choćby próbować odganiać Corgiego patykiem.

Ale on nigdy się nie obrażał po prostu nie znał takiego uczucia.

Tymczasem starszy pan często bardzo się smucił, gdy z boku obserwował, jak próbują odpędzić jego ukochanego pupila. Czasem próbował interweniować, ale Corgi jakby wszystko rozumiał: chwytał go za nogawkę, odciągał, potem wtulał się w jego kolana, lizał po rękach, po twarzy i wszystko wracało do normy.

Pewnego dnia, gdy emeryt jak zwykle zdrzemnął się na parkowej ławce, Corgi zgodnie ze swoim zwyczajem buszował gdzieś w pobliżu. Gdy staruszek się obudził, zobaczył przy sobie nie tylko pieska, ale też kota. Rude, wąsate stworzenie siedziało obok i wpatrywało się w niego badawczo.

Nowego przyjaciela znalazłeś? zdziwił się.

Corgi z euforią zamachał ogonem, polizał pana, potem kota i usiadł między nimi. Kot też nie był głupi: zajął miejsce i skwapliwie przyjął ofiarowane smakołyki trochę kurczaka i parę psich ciasteczek. Widać było, iż nie jest rozpieszczony.

Gdy dziadek chciał wracać do domu, Corgi stanowczo zatrzymał się przy nowym przyjacielu.

A to co teraz? zdumiał się pan.

Ale Corgi jasno dał do zrozumienia: bez kota on nigdzie nie idzie. Staruszek próbował protestować:

Mamy i tak wystarczająco dużo problemów

Ale nie miał wyboru. Westchnął:

No dobrze, ty wąsatku skoro go wybrał, to chodź, zamieszkasz z nami. Może będzie weselej.

Później okazało się, iż kot to w rzeczywistości kotka. A parę miesięcy później w mieszkaniu pojawiły się trzy puchate kocięta. Corgi był w siódmym niebie. Opiekował się nimi, bawił, spał z nimi, podczas gdy Wąsalka tak dziadek nazwał kotkę obserwowała ulicę z parapetu.

Życie się ułożyło. Staruszek zaopatrzył nową rodzinę we wszystko, co potrzebne, i z euforią czytał w internecie artykuły o kotach i psach. Sąsiedzi początkowo się śmiali, ale potem wzruszali: każdego ranka widzieli, jak dziadek wyprowadza na spacer swoją barwną gromadkę Corgiego, Wąsalkę i trzy kociaki.

Park zastąpiło podwórko było bliżej i bezpieczniej. Teraz każdy sąsiad witał się z dziadkiem, niektórzy choćby siadali obok. Corgi, Wąsalka i kocięta byli szczęśliwi.

Aż pewnego dnia stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. W słoneczny weekend, gdy podwórko tętniło życiem i śmiechem, Corgi nagle pisnął. Wszyscy podbiegli.

Dziadek siedział na ławce, lekko przechylony. Na twarzy miał ledwie widoczny uśmiech. Patrzył na swoich małych przyjaciół, ale jego oczy już nic nie wyrażały

Przez kilka dni sąsiedzi karmili zwierzęta. Potem pojawili się dalsi krewni. To oni wynieśli pudełko z kociętami i Wąsalką na ulicę. Corgi poszedł za nimi. Dom, w którym nie było już jego ukochanego pana, stracił dla niego sens.

Sąsiedzi patrzyli na nich ze smutkiem, ale nikt nie mógł przygarnąć wszystkich pięciu zwierząt. Zostali więc tam, przy ławce Corgi, Wąsalka i trzy kocięta.

Nadeszły jesienne deszcze. Zimne i nieprzyjemne. Kotka próbowała osłonić młode własnym ciałem, a Corgi bez wahania rzucił się na nie, by chronić je przed chłodem.

Pierwsza nie wytrzymała zrzędliwa staruszka z pierwszego piętra. Wypadła na zimny deszcz w domowym szlafroku i zaczęła kląć na cały świat. Podniosła kocięta, przycisnęła do siebie Wąsalkę i warknęła na Corgiego:

No, marsz do domu, natychmiast!

Pies posłusznie podreptał za nią, wesoło merdając ogonem.

Teraz cała gromadka chodziła z nią ona albo jej wnuki wyprowadzali ich na spacery, bo dzieci podrzuciły jej opiekę nad zwierzakami. I, o dziwo, staruszka stała się duszą bloku. Sąsiadki nagle zaczęły ją zasypywać ciastami, kotlecikami i innymi smakołykami głównie dla maluchów. Ona oczywiście burczała coś pod nosem, ale coraz częściej ukradkiem ocierała łzy.

Pewnego dnia przyszedł do niej dozorca. Usiadł, wypił herbatę, pogadali. Gdy już wychodził, staruszka go zatrzymała:

Hej! Zostawiłeś kopertę! A tam pełno pieniędzy!

Mężczyzna przystanął:

Nic nie zostawiłem. To dla pani. Od całego bloku. Każdy dał, ile mógł. Niech pani nie odmawia.

Staruszka oniemiała. Potem podeszła i, ku własnemu zaskoczeniu, pocałowała go w policzek. Dozorca wyszedł choćby windę pominął, szedł schodami, mamrocząc coś pod nosem.

No i? spyta

Idź do oryginalnego materiału