Psu już prawie było wszystko jedno, myślała, iż nadszedł czas, by opuścić ten okrutny świat
Oliwia Nowak od lat mieszkała w małym domku na skraju wsi Stare Brzozowo. Kiedy ktoś mówił, iż jest samotna, śmiała się pod nosem. A co Ty, sama? odparła z uśmiechem. Nie, mam wielką rodzinę!
Kobiety z sąsiedztwa kiwały głowami, ale gdy Oliwia odwróciła się, wymieniały się spojrzeniami i drapały się po skroniach. Jaka rodzina nie ma męża, nie ma dzieci, tylko zwierzaki pomyślały. I właśnie te cztery psy i pięć kotów były dla niej najbliższymi. Nie przejmowała się ludźmi, którzy trzymali zwierzęta tylko dla korzyści: krowę do mleka, kurę do jaj, psa do stróży, kota do myszy. W jej domu wszystkie zwierzęta mieszkały w cieple, a nie na podwórzu, co budziło zdziwienie sąsiadów.
Szeptali o tym między sobą, wiedząc, iż kłócić się z dziwaczną kobietą nie ma sensu. Na ich uwagi Oliwia tylko się śmiała: No nie, nie, nie, im wystarczyło po prostu wyjść na zewnątrz, a my mamy przytulny dom.
Pięć lat temu jej życie zerwało się w jednej chwili straciła wtedy męża i syna. Wracali z połowu, kiedy na drodze spotkał ich ciężki samochód z przewozem drewna. Po tragedii Oliwia zrozumiała, iż nie może dalej mieszkać w mieszkaniu, które ciągle przypominało jej o bliskich. Nie mogła wchodzić po tych samych uliczkach, wchodzić do znanych sklepów, znosić współczujących spojrzeń.
Po sześciu miesiącach sprzedała mieszkanie i razem z kotem Misia przeprowadziła się do wsi, kupując mały domek na skraju pola. Lato spędzała w ogródku, zimą pracowała w stołówce w centrum usługowym. Stopniowo pojawiały się nowe zwierzaki: ktoś z dworca prosił o podarek, ktoś wędrował przy stołówce w poszukiwaniu jedzenia. Tak urosła jej rodzina z kiedyś samotnych, zranionych istot. Ciepłe serce Oliwii leczyło ich stare rany, a one odwdziewały się lojalnością i miłością.
Karmiła ich wszystkich, choć nie zawsze było łatwo. Wiedząc, iż nie da się przyjmować zwierząt w nieskończoność, wielokrotnie obiecywała sobie, iż już nie weźmie kolejnego. Ale pewnego marca, kiedy lód i śnieg zakryły drogi, a nocny wiatr hulał po polach, los postanowił inaczej.
Tamtego wieczoru Oliwia śpieszyła się na ostatni autobus do wioski. Po zmianie w stołówce wpadła do sklepu, kupiła jedzenie dla siebie i zwierzaków, a jeszcze niosła posiłki z kuchni. Ciężkie torby ciągnęły ręce, a ona szła, myśląc tylko o ciepłym domu. Gdy dotarła do przystanku, nagle zatrzymała się przed ławeczką.
Pod ławką leżał pies, patrzący w nią pustym, szklanym wzrokiem. Ciało było przycienione śniegiem, wyraźnie leżał tam już nie godzinę. Przechodnie szukali w szalikach schronienia i nikt nie zatrzymał się. Czy naprawdę nikt tego nie zauważył? przeszło jej myśl.
Serce zaciśnięte w piersi, zapomniała o autobusie i o obietnicach. Pobiegła, wyrzuciła torby i wyciągnęła rękę. Pies mruknął delikatnie. Na zdrowie, kochana! westchnęła z ulgą. No dalej, wstawaj
Zwierzak nie ruszał się, ale i nie walczył, gdy Oliwia ostrożnie podnosiła go spod ławeczki. Wydawało się, iż już mu wszystko jedno był gotowy odejść z tego okrutnego świata
Nie pamiętała już, jak udało jej się dźwigać dwie ciężkie torby i jeszcze trzymać psa w ramionach, gdy weszła na przystanek. Usiadła w kącie sali oczekiwania i zaczęła energicznie otulać drżące ciałko, przyciskając do dłoni jego zimne łapki.
No co, kochanie, wyleczmy się, bo jeszcze do domu musimy, mruknęła cicho. Zostaniesz naszą piątą psem, żeby wszystko się zgadzało.
Z torby wyjęła kawałek kotleta i podała zmarzniętej gości. Najpierw odrzuciła, ale po kilku chwilach, gdy się ogrzała, przyjęła jedzenie, a oczy znów zabłysły.
Po godzinie Oliwia stała już z Burek tak nazwała psa przy drodze, machając ręką, by zatrzymać przejeżdżające auto, bo autobus dawno odjechał. Z paska zrobiła prowizoryczny obrożę i smycz. Po chwili podjechał samochód.
Dziękuję bardzo! zawołała Oliwia. Nie martw się, wezmę psa na kolana, nie pobrudzi nic. Nie ma sprawy odparł kierowca. Niech usiądzie, nie jest mały.
Burek drżał, przylegając do właścicielki, i razem usiedli na jej kolanach. Teraz cieplej uśmiechnęła się Oliwia.
Kierowca podkręcił ogrzewanie i ruszył w milczeniu. Oliwia patrzyła na padające płatki śniegu, tuliła nową podopieczną, a mężczyzna co jakiś czas zerkał na spokojną twarz pasażerki, domyślając się, iż właśnie ją przywiózł do domu.
Pod domem kierowca pomógł nieść torby. Kopał w wysokim śniegu przy bramce, a zardzewiałe zawiasy nie wytrzymały i brama przewróciła się na bok. Nic nie szkodzi westchnęła Oliwia. Już dawno trzeba było to naprawić.
Z domu dobiegł wesoły szczek i mruczenie, a właścicielka pobiegła do drzwi. Na podwórze wylała całą swoją pstrokatą kompanię. No co, czekaliście na mnie? Oto nowa przyjaciółka! przedstawiła Burek, który wyłaniał się spod jej nóg.
Psy merdały ogonami, węszyły w torbach, które trzymał mężczyzna. Co my tu robimy w mrozie? zauważyła Oliwia. Wchodźcie do domu, jeżeli nie przeraża was taka wielka rodzina. Może herbata? Dzięki, ale już późno odparł gość. Karmcie swoje, na pewno się tęskniły.
Następnego dnia, w okolicach południa, Oliwia usłyszała stukanie w ogrodzie. Założyła kurtkę i wyszła a przed bramą stał wczorajszy kierowca, naprawiając zawiasy, z narzędziami pod pachą. Dzień dobry! uśmiechnął się. Złamałem wam bramę, więc przyjechałem naprawić. Nazywam się Wojciech, a panie? zapytał.
Rodzina ogonowa otaczała go, wąchając i merdając. Mężczyzna usiadł, żeby pogłaskać je. Oli, wejdź do domu, nie zamarzaj. Zaraz skończę i wypiję z tobą herbatę. A przy okazji mam w samochodzie ciasto i coś słodkiego dla waszej wielkiej rodzinki…
Oliwia uśmiechnęła się, przytulając Bureka i resztę zwierzaków, i pomyślała, iż może jednak warto czasem otworzyć drzwi na nowe, choćby jeżeli los płata nam figla.

2 godzin temu