Pies już prawie nie dbał o nic, zamierzał opuścić ten okrutny świat…

16 godzin temu

Jadwiga Kowalska od lat mieszkała w małym domku na skraju wsi pod Krakowem. Gdy ktoś mówił, iż jest samotna, śmiała się pod nosem: Samotna? odparła z uśmiechem. Nie, mam wielką rodzinę!

Kobiety ze wsi kiwają głową, ale gdy Jadwiga odwróci się, wymieniają spojrzenia i kręcą palcami przy skroniach. Rodzina? Gdzie mąż, dzieci? tylko zwierzęta. A właśnie te czworonożne i pierzaste przyjaciółki Jadwiga liczyła za najbliższych. Nie przejmowała się tym, co mówią, iż zwierzęta trzyma się tylko po to, by krowa dawała mleko, kura jajka, pies strzegł, a kot łapał myszy. W jej domu mieszkało pięć kotów i cztery psy, a wszystkie spały w cieple, nie na podwórzu, co wywoływało zdziwienie sąsiadów.

Sąsiadki szeptały między sobą, bo z dziwaczną kobietą nie da się dyskutować. Jadwiga tylko się śmiała: No i co, iż im na podwórku, a nam w domu przytulnie.

Pięć lat temu życie Jadwigi runęło w jednej chwili straciła męża i syna. Wracali z połowu, gdy nagle na drogę wpadła ciężka tir. Po tragedii zrozumiała, iż nie może dalej mieszkać w domu pełnym wspomnień. Nie do zniesienia było wędrować po tych samych uliczkach, wchodzić do znanych sklepików i spotykać współczujące spojrzenia.

Po sześciu miesiącach sprzedała dom i z kotką Duszą przeprowadziła się na skraj wsi, kupując mały domek za 45000 zł. Lato spędzała przy ogródku, zimą pracowała w stołówce w ośrodku seniora. Z czasem przybyły kolejne zwierzęta: ktoś dostał jedzenie od pasażera na dworcu, ktoś włóczył się przy stołówce w poszukiwaniu okruszków. Tak zebrana rodzina składała się z kiedyś samotnych, porzuconych istot. Ciepłe serce Jadwigi leczyło ich rany, a one odwdzięczały się lojalnością i miłością.

Karmiła ich wszystkie, choć nie zawsze było łatwo. Myśląc, iż nie przygarnie już nikogo, obiecywała sobie: Już nigdy więcej. ale w marcu przyszedł lód i śnieg, a wiatry hulały jak wędrowne duchy.

Tego wieczoru Jadwiga spieszyła się na ostatni autobus do wsi. Po zmianie wpadła do sklepu, kupiła jedzenie za 35 zł dla siebie i zwierzaków, a jeszcze wzięła pożywienie ze stołówki. Ciężkie torby ciągnęły ją za ręce, a ona myślała tylko o cieple domowego kominka. Gdy dotarła do przystanku, nagle stanęła przed ławką.

Pod ławką leżał pies z gałganą w szkle, przygasłym spojrzeniem. Śnieg otulił go w całości, więc widocznie leżał tam już niejedną godzinę. Przechodnie w szalikach mijały go obojętnie. Czy naprawdę nikt go nie zauważył? przeszło przez głowę Jadwigi.

Serce zacięło się w piersi. Zapomniała o autobusie i własnych postanowieniach, podbiegła, rzuciła torby i wyciągnęła rękę. Pies mrugnął powoli. Na Boga, żywy! westchnęła z ulgą. Daj się, kochany, wstań

Zwierzę nie ruszyło się, ale nie opierało się, gdy Jadwiga ostrożnie wyciągała go spod ławki. Wyglądało, iż już mu wszystko obojętnie był gotów opuścić ten okrutny świat.

Nie pamiętała, jak udało jej się przenieść dwa ciężkie worki i jednocześnie nieść psa na rękach aż do przystanku. W poczekalni usiadła w kącie i energicznie ocierała i ogrzewała drżące ciałko, przylegając kolejno do jego zamrożonych łapek.

No co, kochanie, powoli dochodzimy do siebie, jeszcze dom czeka mruknęła. Będziesz naszą piątą suką, żeby liczba się zgadzała.

Z torby wyciągnęła plasterek kiełbasy i podała drżącemu gościowi. Najpierw odwrócił się obojętnie, ale po kilku chwilach podniosła się temperatura, oczy się rozświetliły, nozdrza drgnęły i jedzenie przyjęło.

Po godzinie Jadwiga stała już z nową przyjaciółką, którą nazwała Mila, przy drodze, machając ręką, by zatrzymał się samochód, bo autobus odjechał. Z pasa przyczepiła improwizowany obrożek i smycz, choć nie była to konieczność pies szedł przy jej stopach, przyciskając się. Po kilku minutach podjechał samochód.

Dziękuję bardzo! zaczęła Jadwiga. Nie martwcie się, wezmę psa na kolana, nie pobrudzi nic.

Nie ma sprawy odparł kierowca. Niech usiądzie na siedzeniu, nie jest mały.

Mila drżąc przytuliła się do właścicielki, a obie cudownie urosły na kolanach. Tyle ciepła uśmiechnęła się Jadwiga.

Kierowca podkręcił ogrzewanie, a w milczeniu jadąc, przyglądał się Jadwidze, która patrzyła na wirujące płatki śniegu w świetle reflektorów i przytulała nową podopieczną. Mężczyzna zerkał na jej spokojną twarz, domyślając się, iż zabrała psa, by zabrać go do domu.

Na wiosce kierowca pomógł jej nieść torby. Śnieg przy bramie był tak wysoki, iż musiał odgrodzić go ramieniem. Rdzewiejące zawiasy nie wytrzymały brama upadła na bok. Nic się nie stało westchnęła Jadwiga. Już od dawna trzeba było naprawić.

Z domu rozległ się radosny szczek i miauk, a Jadwiga pobiegła do drzwi. Na podwórze wyleciała cała jej rozrzedzona gromada. No co, czekali na mnie? przywitała nową Milę, wychodzącą zza nóg.

Psy merdały ogonami, węszyły w torbach, które trzymał mężczyzna. Co my tu robimy na mrozie? pomyślała Jadwiga. Wejdźcie do środka, jeżeli nie straszna taka rodzina. Może herbata?

Dziękuję, ale już późno odmówił gość. Nakarmcie swoje, bo już tęsknią.

Następnego dnia, w południe, Jadwiga usłyszała pukanie w ogródku. Wyszła w kurtce i zobaczyła wczorajszego kierowcę, który już montował nowe zawiasy przy bramie, obok leżały narzędzia.

Dzień dobry! uśmiechnął się. Przyszedłem naprawić tę bramę, którą przypadkiem zniszczyłem. Nazywam się Wojtek, a panie?

Jadwiga podała imię. Jej ogoniasta rodzina otoczyła go, wąchając i merdając. Mężczyzna usiadł, by ich pogłaskać.

Jadwigo, chodź do domu, nie zamarznij. Już kończę i chętnie wypiję herbatę. Po drodze mam ciasto w samochodzie i kilka smakołyków dla waszej wielkiej rodzinki…

Idź do oryginalnego materiału