Najpierw przyprawa do pierników:
Poza tym zagniotłam kruche ciasto na ciastka "z wróżbami" do szkoły na andrzejki - "wróżby" typu "uśmiechnij się" i tego typu mądre sentencje mam zamiar wydrukować na drukarce atramentowej i zapiec w kruchym cieście - nie wiem, czy ktoś próbował? Nie rozpłynie się i nikogo nie struje?
Poza tym zmontowałam imitację wieńca adwentowego z masy solnej i polimerowej lepianki - btw potworna jest, mało plastyczna i ma straszliwe kolory, dobrze, iż można je mieszać i łamać. Wieniec ma teraz tydzień, żeby wyschnąć i jak się nie rozleci, to go pokażę.
Poza tym byłam w końcu u spowiedzi i dostałam parę odpowiedzi na pytania, których nie zadałam. Tak wiem, realiów życia nie zmienię i zamiast kopać się z koniem lepiej skupić się na jasnej stronie rzeczy, doceniać chwile, zauważać drobiazgi, takie tam. Nieustająco robić swoje i mieć nadzieję, iż Bóg jakimś cudem kiedyś Ogarnie całą resztę, no. Walczyć o lepszą organizację czasu i starać się wierzyć, iż On naprawdę Widzi, Docenia i jak dobrze pójdzie :P to Kiedyś i jakoś mi to wszystko Wynagrodzi... ok, nie muszę w to ostatnie wierzyć, żeby żyć dobrze, tak?
Poza tym znowu mnie zasyfiło - już było lepiej, brałam te acyklowiry co 4 godziny grzecznie i nosiłam już tylko jeden niepokaźny syf, a dziś nie wiem, w tym całym zaganianiu zapomniałam połknąć tabletkę czy co? wydaje mi się, iż połykałam, ale cholera wie - i po południu na pysku wykwitły trzy śliczne, wielkie, czerwone, zaropiałe syfy. Skoro mam aż takie upośledzenie odporności, to mogłabym przynajmniej zdechnąć w spokoju chociaż... no ale nie ma tak lekko, wiem.
I stuknęło mi 5 miesięcy od ostatniej miesiączki. I może już mi tak zostanie. Amen.
1031.