Dawno temu, w pewnym polskim miasteczku, krewni bez wahania wynieśli pudełko z kociętami na ulicę. Corgi, wierny pies, podążył za nimi i stanowczo odmówił powrotu do pustego mieszkania. Dla niego dom bez ukochanego pana stracił wszelki sens.
Pieska, którego dziadek czule nazwał Corgim, wcale nie był rasowym corgi. Z daleka tylko nieco przypominał te zabawne, krótkonożne stworzenia. Z bliska widać było, iż to typowy kundel rudy, z krótkimi łapkami i merdającym ogonem, który ożywiał się przy każdej napotkanej osobie.
Corgi cechował się niezwykłą towarzyskością, niespożytą ciekawością i wyjątkową dobrocią. W pobliskim parku, gdzie starszy pan zabierał go na spacery, nazywano go zsyłką Bożą i nie bez powodu. Gdy tylko spadała ze smyczy, rzucał się w wir zabawy, pragnął zaprzyjaźnić się z każdym zarówno z psami, jak i ludźmi. Biegać, figlować, poznawać świat oto jego powołanie.
Właściciele innych psów, widząc Corgiego, często zawracali wiedzieli, iż inaczej stracą całe popołudnie. Ich pupile też nie potrafiły oprzeć się tej żywej kuleczce radości. Więc ich panowie wołali je z powrotem, machali rękami, a czasem choćby próbowali odgonić Corgiego patykiem.
Ale on nigdy się nie obrażał po prostu nie znał takiego uczucia.
Tymczasem starszy pan często smucił się, patrząc, jak odganiają jego ukochanego psa. Czasem próbował interweniować, ale Corgi jakby rozumiał wszystko chwytał go za nogawkę, odprowadzał na bok, wtulał się w jego kolana, lizał dłonie i twarz i wszystko wracało do normy.
Pewnego dnia, gdy emeryt zdrzemnął się na parkowej ławce, Corgi, jak zwykle, wędrował po okolicy. Gdy staruszek się obudził, zobaczył przy sobie nie tylko psa, ale też kota. Rudy, wąsaty osobnik siedział obok i wpatrywał się w niego badawczo.
Nowego przyjaciela znalazłeś? zdziwił się.
Corgi z euforią zamachał ogonem, polizał pana, potem kota, i przysiadł między nimi. Kot też okazał się sprytny zajął miejsce i skwapliwie przyjął poczęstunek: kawałek kurczaka i parę psich sucharków. Widać było, iż nie jest rozpieszczony.
Gdy dziadek chciał wracać do domu, Corgi stanął jak wryty obok swego nowego kompana.
I co to ma znaczyć? zdumiał się staruszek.
Ale pies dał jasno do zrozumienia: bez kota nigdzie nie pójdzie. Staruszek próbował protestować:
I tak mamy już dość kłopotów
Lecz widział, iż nie ma wyboru. Westchnął:
No dobrze, ty wąsaczu skoro go wybrał, to chodź z nami. Może z tobą będzie weselej.
Później okazało się, iż kot to kocica. Kilka miesięcy później w mieszkaniu pojawiły się trzy puszyste kocięta. Corgi był najszczęśliwszy. Opiekował się nimi, bawił, spał razem z nimi, podczas gdy Buraska tak dziadek nazwał kotkę obserwowała ulicę z parapetu.
Życie się ułożyło. Staruszek zaopatrzył nową rodzinę we wszystko, co potrzebne, i z euforią czytał w internecie o psach i kotach. Sąsiedzi początkowo się śmiali, ale niedługo wzruszyli się, widząc, jak każdego ranka dziadek wyprowadza swą barwną gromadkę: Corgiego, Buraskę i trzy kociaki.
Zamiast parku wybrali podwórko było bliżej i bezpieczniej. Teraz każdy sąsiad witał się z nimi, niektórzy choćby przysiadali na chwilę. Corgi, Buraska i kocięta byli szczęśliwi.
Aż nadszedł dzień, na który nikt nie był przygotowany. W słoneczny weekend, gdy podwórko tętniło życiem, Corgi nagle zaskomlał. Wszyscy podbiegli.
Staruszek siedział na ławce, lekko przechylony. Na twarzy miał ledwie widoczny uśmiech. Patrzył na swych małych przyjaciół, ale w jego oczach nie było już życia
Przez kilka dni sąsiedzi karmili zwierzęta. niedługo pojawili się dalsi krewni. To oni wynieśli pudełko z kociętami i Buraską na ulicę. Corgi podążył za nimi. Dom, w którym nie było już ukochanego pana, stracił dla niego sens.
Sąsiedzi patrzyli ze smutkiem, ale nikt nie mógł przygarnąć wszystkich pięciu. Zostali więc tam, przy ławce Corgi, Buraska i trzy maluchy.
Nadeszły jesienne deszcze. Zimne i bezlitosne. Kotka próbowała zasłonić młode własnym ciałem, a Corgi bez wahania położył się na nich, by chronić je przed chłodem.
Pierwsza nie wytrzymała zrzędliwa staruszka z pierwszego piętra. Wybiegła na zimny deszcz w domowym szlafroku, złorzecząc całemu światu. Podniosła kocięta, przycisnęła Buraskę i warknęła do Corgiego:
No, marsz do domu, natychmiast!
A pies posłusznie ruszył za nią, merdając radośnie ogonem.
Teraz cała gromadka chodziła z nią albo ona, albo jej wnuki wyprowadzali je na spacery. I choć to dziwne, to właśnie staruszka stała się duszą kamienicy. Sąsiadki zaczęły przynosić ciasta, kotlety i różne smakołyki zwłaszcza dla maluchów. Ona niby burczała, ale coraz częściej ukradkiem ocierała łzy.
Pewnego dnia przyszedł do niej dozorca. Usiadł, wypili herbatę, pogadali. Gdy już miał wyjść, staruszka zatrzymała go:
Hej! Zostawił pan kopertę! Pełną złotówek!
Mężczyzna zatrzymał się:
Nie zostawiłem. To dla pani. Od wszystkich lokatorów. Każdy dał, ile mógł. Niech pani nie odmawia.
Staruszka oniemiała. Potem podeszła i, ku własnemu zdziwieniu, pocałowała go w policzek. Dozorca odszedł choćby zapomniał o windzie, szedł schodami, mamrocząc coś pod nosem.
No i? spytała żona w domu. Przyjęła?
A jakże! uśmiechnął się. Powiedziałem, iż to od wszystkich.
Dobrze zrobiłeś skinęła głową żona. Nam niczego nie brakuje. A jej ciężko, sama z wnukami. Wiesz co? Co miesiąc będziesz jej nosił trochę grosza. A ja przez koleżankę z opieki społecznej załatwię, żeby wyglądało, jakby dostała dodatek
Staruszka, która wciąż stała przed blokiem, wszystko usłys

10 godzin temu




