Ostatnie lato w przytulnym miejscu

5 dni temu

Mgła jak szlafroczek cicho rozciągała się nad powierzchnią rzeki. Barbara Piotrowska siedziała na werandzie wieczniny i obserwowała wschód słońca. Lato dla niej zawsze zaczynało się od tego momentu – cisza, chłód, pierwsze promienie słońca i zapach ogniska sąsiadów. Liczyć nie mogła, ile takich poranków przekluczała – zbyt dużo. Ale ten miał coś wyjątkowego. Ostatni.
— Babciu, czemu nie śpisz? – Kasia, wnuczka Barbary Piotrowskiej, ziewając, pojawiła się na progu domu.
— Wpatruję się – po prostu odpowiedziała kobieta – idź tutaj, spójrz, jak to piękne.
Kasia usiadła obok brzegu stopni i przykucnęła do barku babcia. Miała czternaście lat, a nastolatkowie w tym wieku nie lubią wcześnie wstawać, zwłaszcza na wakacjach. Ale od momentu, gdy się dowiedziała, iż wiecznina zostanie sprzedana, zaczęła cenić każdą drobnostkę związana z tym miejscem.
— Babciu, a może jednak się rozmyślisz? – zapytała Kasia po raz setny.
– Dziecko, byłbym zmiatała, ale wiesz, iż nie mogę utrzymać wieczniny. Moje ręce nie są już takie, plecy też, a pieniędzy na pomocników nie ma. Obszar porasta, dom wymaga remontu.
– Ale my z tatusiem możemy pomagać, mama… – zaczęła dziewczynka.
– O, tacy moi rodzice i tak wszystko ciebie na wakacjach. choćby odpoczynek spędzają z komórką w ręku, cały czas podłączając się do biura.
– Nieprawda! – zaprotestowała gorąco Kasia. – Przecież w zeszłym roku tata malował płot!
– Malował, – zgodziła się Barbara Piotrowska – a potem dwa dni leczował plecy i obiecał, iż więcej nigdy nie chwyci patyka. A twoja mama tylko udaje się na kilka weekendów, kosi warzywa, a wieczorem ledwo ręce rozciąga.
– Ale…
– Żadnych ale, – delikatnie przerwała wnuczce babcia – postanowiłam już. To mój ostatni lato na wiecznicy. Niech to też będzie dla ciebie coś szczególnego. Nie szkodźmy wcześniej, lepiej wykorzystajmy te dni tak, by zapamiętać ich na zawsze.
Barbara Piotrowska delikatnie pogłaskała włosy wnuczki i wstała.
– Pójdę postawić czajnik. Dzisiaj wiele zająć – u nas mają się odwiedzenie.
Kasia zadrżała. Odwiedziny krewnych zawsze oznaczały mnóstwo historii, smaczne obiad i możliwość pogadać z ciocią Haliną, która, nieсмотря na свои пятьдесят, rozumiała młodzież lepiej, niż niektóre równolatki dziewczynki.
W południe wiecznina brzęczała od głosów.
– Baru, przyniosłem sadzonki! Trzy sorty pomidorów, jak prosisz, – krzyknął stryj Karol, wciskając do środka tężkie pudełka.
– Skąd jej sadzone, skoro wieczniny sprzedaje? – dobiegł chory głos Haliny.
– Żeby były pomidory na jesień! Jeszcze wypijemy! – zaśmiała się Barbara Piotrowska, objęła go gości.
– przez cały czas szkoda, iż sprzedajesz, – westchnął Karol – trzydzieści lat tu jeździliśmy. Ile uroczystości przekluczyliśmy, ile pieczeń zrobiliśmy…
– Wszystko, moj drogi, nie zaczynaj, – przerwała mu Halina – już sto razy to porozmawiacie. Lepiej powiedz, gdzie stołki stawić?
Póki dorośli bawili się z sadzonkami, Kasia chodziła po obszarze, dotykając każdy krzak, każdy drzewo, jakby się odłączała. Stare jabłonie, z której rozbierała się trzy lata temu i złamała rękę. Krzaki czarnej porzeczki, gdzie ona i kuzynka Aneczka ukrywały się od babci, aż do tego, aż im się trzaśnie brzuch. Skrzywionego szklarni, do którego ich zbanowano, ale i tak kręcili się. Każdy zakątek, każdy centymetr ziemi był wpiąć we wspomnienia.
– Hej, fantasma, – zawołała Halina – idź pomagać strząsnąć ziemniaki!
Na obiad, jak zwykle, rozmawiali o wszystkim. Stryj Karol opowiadał o sąsiadycy z mieszkania, który zaczął renowację o trzeciej w nocy, Halina dzieliła się sekretami nowej diety, a babci wypowiedziała, jak on i dziadek po raz pierwszy zobaczyli ten obszar.
– Przedtem tutaj była taka krawica, – narracyjnie Barbara Piotrowska – Matwej đấy jeden, Czekaj, iż mu niebiosa, od razu rzekł: „Bary, to nasze miejsce. Tu będzie dom, tutaj – ogród, a tam, przy rzece, ogród z porannym kawą z wypiekami”
– A ogród tak i nie ziała, – zauważył Karol, rozlewając herbatę.
– Nie z المص, – westchnęła Barbara Piotrowska – czas dał się czuć, iż czas w wagon, iż jeszcze zadać. A potem go nie było, – mówiła, przygaszając głos – A teraz i wieczniny już nie będzie.
Wszyscy ucisnęli się. słyszał się tylko, jak sasinie tuż po oknie i taki stary zegar na ścianie.
– No, to kto kochanek ten? – pierwsza przerwała ciszę Halina.
– Młoda rodzynka z maleńkim dzieckiem, – odparła Barbara Piotrowska, ożywiając się – Chciałem im podobać. Chcą tu mieszkać cały rok, mieczysku z miasta wynajmować, same zaś do natury. Mężczyzna – programista, może pracować w domu.
– A kiedy umowa?
– Na końcowym sierpniu. Przychodzili, obejrzeli, wpłynął z góry.
– Może się wycofa, – z nadzieją przetłumaczyła Kasia.
– Nie wycofa, – smutno uśmiechnęła się babci – Oni już i plany rysują, i projekt rozszerzenia pokazać. Tutaj nowa żywot zacznie się żyć.
Po obiedzie mężczyźni poszli do naprawy werandy, która się pochyliła przez zimę. A damy zostały na kuchni, przygotowując pierwsze jagody na imi pogrzebanie.
– I gdzie ci wszystkie bombki się zniosą? – spytała Halina, zaklepiąc kolejną butelkę z kompotem.
– Rozdają, – powiedziała po prostu Barbara Piotrowska – tobie, dzieciom, sąsiadom. Mi jednej tyle nie zje.
– Słuchaj, a może faktycznie nie warto by sprzedawać? My byśmy silić z całą rodziną na naprawę…
– Halina, – przerwała jej Barbara Piotrowska – my o tym dyskusjonat. Moją decyzję wydano. To nie tylko z powodu pieniędzmi i моих sił. Por czasł pofatygować. Trzydzieści lat my z Matwejem tutaj byliśmy szczęśliwi, potem jeszcze piętnaście lat jeździłam, by wzmacniać jego obecność. Ale wiesz… czas ruszyć dalej.
– I gdzie ty ruszyć zaczęłaś na ósmym dziesiętku? – ironicznie zapytała Halina.
– A zobaczysz, – zagadkowo uśmiechnęła się Barbara Piotrowska.
Wieczorem, kiedy słońce już nachyliło się ku zachodowi, cała rodzynka spotkała się u starego gruszkowego drzewa. Stryj Karol zapalił piec, ciocia Halina nacięła mięso na pieczone, a Kasia z przyjechanymi rodzicami zawiła krzesła wokół improwizowanego stołu – dużego pnia, który dawno już służył na to.
– Wiecznicy bez pieczeń – to nie wiecznica, – oświadczył ojciec Kasi, otwierając butelkę wina.
– Proponuję toast, – podniósł kieliszek stryj Karol, kiedy wszyscy usiedli wokół stołu – Za naszą Barbarę Piotrowską, która stworzyła to miejsce, włożyła w nie duszę i uczyniła go rodowym dla wszystkich z nas!
– Za babcię, – podniósł kieliszek z sokiem Kasia.
Rozmowa płynęła wolno, jak rzeka niedaleko. Wspomnienia zastępowały żarty, żarty – nowiny, nowiny – plany na przyszłość.
– A wiesz, co tu było przed nami? – niespodziewanie spytała Barbara Piotrowska.
– Nic tu nie było, – machnął ręką Karol – zarosło jedno.
– Nie, – pokręciła głową Barbara Piotrowska – kiedy kupiliśmy fragment, tego znalazł w grzybach stary fundament. Tam, za jabłoniami, – wskazała ręką w stronę dalszego kąta obszar – Rzeczownicy pytałam, a jedna babci, jej wtedy za dziewięćdzisiąt lat, opowiedziała, iż przed wojną tu mieszkała rodzina stróża. Mieli trzech dzieci i duży domek. Potem zaczęła się wojna, mężczyzna poszedł na front i nie wrócił. Żona z dzieciakami jeszcze jakiś czas tu mieszkała, a potem uciekli do krewnych. Dom stopniowo się rozboleł, pozostał tylko fundament, który potem zarósł.
– I o to nam nigdy nie mówiłaś? – zdziwił się Karol.
– Myśliłam, iż to miejsce musi mieć swoją historię, własną duszę. I bała się, iż jeżeli opowiem, to ta historyja stanie się tylko słowami, a nie tajemnicą. Ale teraz… teraz można opowiedzieć. Teraz zacznie się nowa historia.
Z rozmowami nie zauważyli, jak się ściemniło. Gwiazdy roztarały się na niebie, jakby ktoś rozsunął srebrnoutrwałe sznurki.
– Pamiętasz, jak tu leżaliśmy z wami na kocach i liczyliśmy padające gwiazdy? – marzył ojciec Kasi.
– A co byśmy teraz nie leżeli? – zaproponowała Kasia.
– Dałeś, rosa już się wyformowała, – zaszczecała ciocia Halina.
– A mają jakieś pomysł, – podniosła się Barbara Piotrowska – Idźcie do domu, pokaże wam coś.
W starej klatce pod warstwą kurzu wydobyła duży paczka.
– To co? – z ciekawością spytał Karol.
– Zaraz zobaczycie.
Na polanie przed domem Barbara Piotrowska rozwinęła paczkę. Był to duży paskowany rower.
– Matwej kupił, ale zawiesić nie zdążyliśmy, – wyjaśniła – Leżał cały ten czas. A teraz sam czas go wykorzystać.
Mężczyźni przywiązała rower między dwa topole, i niedługo cała rodzynka po kolei zawisła na nim, patrząc na gwiazdane niebo.
– Wiem, o czym chce prosić, kiedy ujrzę padającą gwiazdę, – szepnęła Kasia, kiedy zechciała jej kolej.
– I o co? – spytała leżąc obok na kocie babci.
– Aby nowi właściciele ten fragment uwieliali tak samo, jak my.
Barbara Piotrowska milczała, ściskając rękę wnuczki.
Na kolejny dzień, kiedy goście pojechali, babci z wnuczką zostali w dwoje. Postanowiono, iż Kasia spędzi z babcią całe lato, pomagając zbierać i upa basiczki.
– Wyobraź sobie, odkryłam stare albumy! – zawołała dziewczynka, grzebiąc na piwnicy.
– Przynosić tutaj, spojrzmy razem, – zawołała Barbara Piotrowska, która gotowała na kuchni kolację.
Usiadł na starym kanapie, lczący pożółnięte strony, oglądając zdjęcia.
– To kto? – pytała Kasia, wskazując nieznane twarze.
– To stryj Wiktor, brat twojego dziadka. A to – sąsiedzi, Nowakowie, którzy dawno już przenieśli się do miasta.
Lcząc album, dojechali do zdjęć, gdzie Kasierki rodzice byli jeszcze maluchami.
– O, to tato! – zaśmiała się dziewczynka, wskazując chudzielkiego chłopca z odstającymi uszami.
– Tak, to tвой ojciec. Mu tu około dziesięciu lat, pewnie.
– A to… to mama! – Kasia wskazała dziewczynkę z kucykami, stojącą obok chłopca. – Oni już wtedy przyjacielsko?
– Oczywiście. Ich wieczniki były po sąsiedzku. Razem rosnęli, razem uczyli się. A potem poślubili się.
– Jak romantycznie, – westchnęła Kasia – A u mnie nigdy nie będzie takich wspomnień o wiecznicy. O tym, jak rosnęłam, jak spotkałam swoją miłość…
– U ciebie będzie inaczej, – łagodnie powiedziała babci – Może, choćby lepiej.
– Wątpię, – zesterczyniła Kasia.
Barbara Piotrowska westchnęła i zamknęła album.
– Wiem, co się przerobiła z mojego długiego życia. Dom – to nie cegły, nie ziemia. Dom – to ludzie, to wspomnienia, to miłość. I wszystko to nosimy we własnym człowieku, gdziekolwiek byśmy nie pojeźdowali.
– I gdzie my byśmy pojeźdowali? – ironicznie spytała Kasia.
– Ja – w nowe mieszkanie obok twoich rodziców. A ty… ty przyjedziesz we weekendy do mnie, i wypiekajmy twoje ulubione pieczywo z jabłkami, chodzimy w parku i opowiadajmy sobie historyje. I, być może, kiedyś przy tobie będzie własna wiecznica.
Dziewczynka milczała, ale ciasno objęła babci.
Lato ściekało swoim rytmem. Każdy dzień był pełen drobnych zadań: ściągać warzywa, polewać kwiaty, zbierać owoce, rozbić stare rzeczy. Ale teraz każde działanie nabierało inaczej znaczenia.
– Babciu, spojrz, co odkryłam! – Kasia przybiegła z dalszego kąta obszaru, trzymając w rękach jakiś przedmiot.
– Co to? – przygarbiła Barbara Piotrowska.
– Nie wiem, wydobyłam się obok tego samego fundamentu, o którym opowiadałaś.
Barbara Piotrowska wzięła w ręce znalezisko – był to stary metalowy pudełko, pokryte korozją.
– Ciekawe, co jest w środku? – z zapałem spytał Kasia.
Z trudem otwierając pokrywę, odkryły wewnątrz kilka pożółniętych zdjęć i zwiniętą w czworkę kartkę.
– „To droga Ania, – zaczęła czytać Barbara Piotrowska – jeżeli odkryj to list, znaczy, iż nie wróciłem z linii frontu. Wiedz, iż uwieliałem Cię całym sercem i myślałem o Ciebie co minutę. Ochroniaj dzieci i opowiedz im o mnie…”
Głos Barbary Piotrowskej trzasnął, i nie mogła kontynuować.
– To list od tego samego stróża? – zgadywała Kasia.
– Podobnie się, – kiwnęła babci, przekazując list wnuczce – Tylko on, widać, nie zdążył go wysłać. Zostawił całym schowku.
– A jego żona nigdy nie dowiedziała się, iż on pisał… – wyjęła Kasia.
– Kto wie, – zastanawiała Barbara Piotrowska – Może on pisał jej dużo listów. A może ona czuła jego miłość i bez słów.
– Co będziemy z listem?
– Myślę, iż należy go dać nowym właścicielom. Niech to będzie część historyi domu.
W sierpniu upał był nieprzyjemny. Dni wlewały się wolno, jakby sama przyroda nie chciała rozstawać się z mieszkańcami starej wiecznicy.
– Jutro przyjadą kuchanicy, podpisać dokumenty, – poinformowała Barbara Piotrowska przy kolacji.
– Tak szybko? – rozczarowała Kasia – A ja myślałam, iż jeszcze czas…
– Czas zawsze kończy się zaskakująco, moja droga, – uśmiechnęła się babci – Ale nowy czas może być piękny.
W ostatniej nocy na wiecznicy Kasia nie mogła zasnąć. Wyszła na werandzie i usiadła na stopniach, nasłuchując dźwięków nocy. Gdziekolwiek w oddali krzyczała sosna, szeptały liście, trybiony szerszcy.
– Nie śpisz? – zabrzmiał głos babci.
– Chcę zapamiętać wszystko, – szczery doznała Kasia – Każdy dźwięk, każdy zapach.
– Ja też, – siedziała Barbara Piotrowska obok wnuczki – Wiem, długo się wahała, czy dobrze postępuje, sprzedając wiecznicę. I doszłam do wniosku, iż tak. Bo tutaj będzie mieszkać rodzynka, tutaj będą rosnąć dzieci, tutaj będą brzuchać głosy i śmiech. A to właśnie to, czego potrzebuje dom – być żywym.
– A co z nami? – cicho spytała Kasia.
– My będziemy dalej żyć. I kto wie, może kiedyś ty złożysz tu swoich dzieci i powiesz: “Spójrzcie, tu kiedyś była wiecznica mojej babci”.
Na drugi dzień przyjechali nowi właściciele – młoda para z malutkim synem.
– Dzień dobry, tak się cieszymy, iż się zgodziła sprzedawać ten fragment, – uśmiechnęła się młoda kobieta, uścisnęła rękę Barbarze Piotrowskiej.
– Ochroniaj to, – po prozie powiedziała stara kobieta – Tutaj każdy zakątek czyta wspomnienia.
– Będziemy dokładnie się dbać o ogród, – obiecał młody mężczyzna – I, jeżeli chcesz, możesz zawsze przyjeżdżać na wizytę.
– Dzięki, – kiwnęła Barbara Piotrowska – A to ci, – wyciągnęła szkatułę z listem. – Część historyi tego miejsca.
Kiedy wszystkie dokumenty podpisano, a rzeczy upakowane, Barbara Piotrowska w ostatni raz obeszła obszar, pożegnując każdego drzewa, każdy krzak. Kasia iść za nią, nie skrywając łez.
– Babciu, a pamiętam, mówiłaś, iż ruszysz dalej? – spytała dziewczynka, kiedy już siedziały w aucie. – Gdzie ty ruszyć zaczęłaś?
Barbara Piotrowska zagadkowo się uśmiechnęła.
– Mam bilet na pociąg w kierunku Bieszczadz. Długo zmartwiałam tam być.
– Babciu, ale ci nie… – Kasia zawahała się.
– Siedemdziesiąt osiem, – zaśmiała się Barbara Piotrowska – I co z tego? Najkrótszy czas na podróże. I wiesz co? Ty pojadę ze mną.
– Ja?! – oczy Kasi zrobiły się okrągłe.
– Tak. Już rozmawiała z twoimi rodzicami. Zamiast tej wiecznicy dla nas będzie nowy przygoda. Ostatnie lato na wiecznicy – to tylko początek nowej ścieżki.
Auto ruszyło, odjeżdżając z daleka od wiecznicy, gdzie upłynęło tyle lat. Ale w sercach Barbari Piotrowskiej i Kasi brzęczało nie tylko mdły rozstania, ale i euforia planowanych odkryć. Ponieważ dom – to nie ściany, a ludzie. I dopóki są razem, będą zawsze domu, gdziekolwiek by się nie znajduj.

Idź do oryginalnego materiału