Mgła jak cienka zasłona powoli sunęła po powierzchni jeziora. Wandzia Piotrowska siedziała na werandzie chatki letniskowej i patrzyła na wschód słońca. Jesienne poranek nad jeziorem zawsze oznaczał dla niej początek lata – cisza, chłód, pierwsze promienie słońca i zapach ogniska z sąsiedniego ogródka. Nie mógłby policzyć, ile takich poranków było w jej życiu. Ale ten był wyjątkowy. Ostatni.
– Babcia, dlaczego nie śpisz? – Ania, wnuczka Wandzi, ziewnęła i wyjrzała zza drzwi domu.
– Patrzę – odparła staruszka – idź tu, zobacz, jak piękny ten widok.
Ania usiadła na schodku i nachyliła głowę na ramię babci. Miała czternaście lat, a nastolatkowie w tym wieku zwykle jeszcze nie wstają wcześnie, zwłaszcza w ferie. Ale od czasu, kiedy dowiedziała się o sprzedaży letniska, zaczęła doceniać każdą drobnostkę dotyczącą tego miejsca.
– Babcia, a może jednak się zdecydujesz inaczej? – pytała Ania po setnym razie.
– Moja droga, tobie zależy, ale nie mogę utrzymywać letniska. Moje ręce już nie te, plecy nie te, a pieniędzy na pomocników nie ma. Ogrodzenie rośnie, dom wymaga remontu.
– A my możemy pomagać, moja mama z tatusiem… – zaczęła Ania.
– Twoi rodzice i tak cały lato są na pracy. choćby wakacje spędzają telefonując z kantorem. – powiedziała Wandzia.
– Nieprawda! – zaoponowała Ania – W zeszłym roku tata pomalował ogrodzenie!
– Pomalował – przyznała Wandzia – a potem trzy dni leczył plecy i obiecał już nigdy nie brać miednicy. Twojej mamie zdarzy się wypocząć tylko na weekendy, pociąga warzywa, a wieczorem eżle rozgiąć dłonie.
– Ale…
– Żadnych ale – cicho przerwała Wandzia – już się zdecydowałam. To moje ostatnie lato w użytkowym domu. Żeby i twoje też było szlachetne. Nie zapaczajmy się wraz z wcześnie, lepiej rozegrali te dni, żeby się pamiętały na zawsze.
Wandzia przytuliła wujkę i wstała.
– Pójdę postawić czajnik. Dziś dużo do roboty – do nas przyjeżdżają wujek Kacper z ciocią Magdą.
Ania odżyła. Wizyta przedstawiciele znów oznaczała mnóstwo opowieści, smaczny obiad i możliwość porozmawiać z ciocią Magdą, która, choć miała pięćdziesiąt lat, rozumiała młodych lepszych, niż niektóre jej rówieśnice.
Do południa kuchnia chłodką się głosy.
– Wandziu, przyniosłam porosty! Trzy odmiany papryki, jak prosisz! – krzyknął wujek Kacper, unosząc reklamówki z porosty.
– Co jej porosty, skoro dom sprzedawany? – usłyszano serdce Magdy.
– A jakich doskonałych pepiniery na jesień! Jeszcze pora skosztować! – Uśmiechnęła się Wandzia, przemierzając欢迎大家.
– Niewątpliwie miód, iż sprzedajesz – pokręcił głową Kacper – trzydzieści lat tu tu codzienne spotkania, rocznice, grillowanie…
– Już, drogi, nie zaczynaj – zaprzeczyła Magda – już sto razy to omówiłyśmy. Lepiej powiedz, gdzie stawiam paczki?
Podczas gdy dorośli zajmowali się rozpakowaniem, Ania spacerowała po okolicy, dotykała każdego krzaka, drzewka, jakby jeżdżała pożegnać. Stara jabłoń, z której sparła się trzy lata temu i złamała rękę. Krzaki kaliny, gdzie ukrywała się z kuzynem Dawidem przed babcią, pożarli owoców aż bolały brzuchy. Wygięta sera, do której napisał zakaz wchodzić, ale i tak chodziły. Każdy zakręt, każdy centymetr ziemi był naszycony wspomnieniem.
– Halo, zamyśliły, – zawołała ciocia Magda, – przychodzić pomóc wygrzebać ziemniaki!
W trakcie posiłku, jak zwykle, rozmawiali o wszystkim. Wujek Kacper opowiadał o sąsiedzie z klatki schodowej, który rozpoczął remont w trzeciej szla, Magda dzieliła się tajnikami diety wiosennej, a Wandzia pamiętała, jak ona z mężem Andrzejem po raz pierwszy odwiedzili ten dom.
– Tutejsze tereny, pamiętam, była cała grucha – opowiadała Wandzia, krojąc ogórki do salatu – Andrzej, Boże pozwól, natychmiast powiedział: „Wandziu, to nasze posiadłości. Tutaj będzie dom, tam ogród, a obok rzeki altanę na herbaty wieczorne”.
– Altanę zawsze się to nie stało – zauważył Kacper, kładąc kubki.
– Nie zdążyliśmy – westchnęła Wandzia – wydawało się, iż czas w nadmiarze, iż zdąży. A potem padał. – Milczała. „Teraz i domu tu nie będzie”.
Wszyscy milczeli. Słyszeli tylko świergot komarów za oknem i tystek zegarka na ścianie.
– No, jak są nowi właściciele? – pierwsza z wielkiego głosu zapytała Magda.
– Młoda para z małym dzieckiem – odpowiedziała Wandzia, ożywiając się – Podobni mi się. Chcą tu pogodzić jakościowo, apartament zaporzyjka, a sami być przy naturze. Mąż – informatyk, może pracować na daleko.
– Kiedy finalnie?
– Na końcu sierpnia. Mieli przyjechać, obejrzeć, choćby depozyt zostali.
– A może jeszcze odmienią – spytała Ania z nadzieją.
– Nie zmienią – z ironią uśmiechała się Wandzia – już mu pokazują kraje do budowy, i projekt przedstawiania. Tam nowy życia ruszy.
Po lunchu mężczyźni poszli naprawiać werandę, która odchyliła się z zimy. Kobiety pozostały w kuchni, walcząc o pierwsi połowy na zimę.
– A gdzie te słodze? – Spytała Magda, stłukając kolejny słoik z kompota.
– Rozdziela – po prostu odparła Wandzia – ci, dzieci, sąsiadki. Mi same nie w przedsiębiorstwie tyle.
– Słysz, a może naprawdę nie trzeba sprzedawać? My z krwi pokryjemy koszty napraw… –
– Magdo – przerwała Wandzia – to już omówiłyśmy. Moje decyzje przyjęte. To nie tylko o pieniądzach i moich siłach. Czas minnienie dawno. Trzydzieści lat tu byliśmy z Andrzejem, potem jeszcze piętnaście lat przyjeżdżały, żeby czuć jego obecność. Ale… pora do przodu.
– A gdzie masz zamiar wchodzić na ósmy dekady? – z serdce Magda.
– A jak się zobaczysz – zagadała się Wandzia.
Wieczorem, kiedy słońce już opadało, cała rodzina zebrała się pod starym grabem. Wujek Kacper zapalił mazanek, ciocia Magda naciągała mięso na kłody, a Ania z rodzicami stawiały krzesła wokół stołu – wielkiego pniaka, który od dawna służył do tego.
– Kociara bez grillu – nie kociara – skazał ojciec Ani, otwierając butelkę wina.
– Rzucają kieliszek – podniósł Kacper, ile wszystkie usiedły, – za naszą Wandzię, które zrobiło to miejsce, włożyło dusze i robiło kocha się każdego z nas!
– Za babkę! – uniosła kieliszek sok Ania.
Rozmawiali powoli, jak rzeka obok. Wspomnienia zmieniały się na żarty, żarty na wiadomości, wiadomości na plansze na przyszłość.
– A wy wiecie, co było tutaj przed nami? – z tym pytaniem wypuszczyła Wandzia.
– Nic tutaj nie było – machnął ręką Kacper – była cała głąb.
– Nie – pokręciła głową Wandzia – kiedy kupiliśmy parcela, w głąb stary fundament odnalazłam. Teczki obok jabłoni – wskazała ręką w kierunku kąta. – Rozerzałam się u seniorów, i jedna babuśka, wtedy miała ponad 90, mówiła, iż przed wojną była tu rodzina straznika. Miała trzy dzieci i duży dom. Potem wojna, mężczyzna poszedł na front i nie wrócił. Kobieta z dziećmi jeszcze przez jakiś czas tu mieszkała, a potem zgodzili się u st reflibu. Dom stopniowo się zbuttował, pozostało tylko fundament.
– A wy mi o tym nigdy nie powiedzieliście? – zdziwił Kacper.
– Mi przyszło, iż to miejsce musi mieć swoją историю, swoją duszę. Bałam się, iż jeżeli opowiem, to ta істория stanie się głosem, a nie tajemnicą. Ale teraz… teraz można opowiedzieć. Teraz ruszy się nowa істория.
Podczas rozmów nie zauważyli jak się zmroczło. Gwiazdy spadły na niebo, jakby ktoś rzucał srebrne sznurki.
– Pamiętaj, jak tu leżeliśmy na kocach i policzali padające gwiazdy? – udziwnie matka Ani.
– A jakbyśmy teraz troszeczkę? – zaproponowała Ania.
– Może, rosa już padła – rozśmiała się Magda.
– Może to! – podniosła Wandzia – idźcie w środku, coś wam pokażę.
W starym czeluściu pod warstwą kurzatel podał parę.
– Co to? – z ciekawością zapytał Kacper.
– Zobaczycie.
Na polanie przed chatką Wandzia rozwinęła zwój. Okazał się duży przetynany zwój.
– Andrzej kupił, ale umocować mu się nie dało – wyjaśniała – przez wszystkie lata leżał. A teraz czas zacząć używać.
Mężczyźni przymocowali wiance między sosny, i niedługo cała rodzina kolejno porusza się, patrząc na gwiazdowe niebo.
– Wiem jakbym chciał, co poproszył, gdy zobaczę padającą gwiazdę – cichym powiedziała Ania, gdy jej kolej nadszła.
– A o co? – spytała babcia leżąca obok na kocie.
– Że nowi właściciele polubią to miejsce tak jak my.
Wandzia milczała, uściskła dłoń wnuczki.
Na kolejny dzień, kiedy goście wyjechali, pozostały tylko babcia i wnuczka. Zdecydowali, iż Ania spędzi lato z Wandzią, pomagając porządkować i pakować rzeczy.
– Wyobraź, rozkopali stare albumy! – zawołała dziewczynka, porządkując w piwnicy.
– Przynieś tu, zobaczmy razem – rzekła Wandzia kuchni.
Usiedli na starym kanapie, lisciąc żółte strony, oglądając zdjęcia.
– Kto to? – zapytała Ania, wskazując nieznane twarze.
– To wujek Witek, brat twojego dziadka. A to – nasz sąsiad, Nowakowie, dawno przenieśli się w miasto.
Lisciąc album, dotarły do zdjęć, gdzie rodzice Ani byli małymi dziećmi.
– Ojej, to tata! – rozśmiała się dziewczynka, wskazując chudziaka chłopca z uszami.
– Tak, to twoj tata. Miał tutaj zaporzyjka, chyba.
– A to… to mamusia! – Ania wskazała dziewczynkę z warkoczami, stojącą przylegaj do chłopka. – Oni już wtedy byli razem?
– Oczywiście. Ich chatki były obok siebie. Wzrostem wspólnym, przy szkoły. Potem się pożarli.
– Jak romantycznie – westchnęła Ania – A u mnie nigdy być nie będzie takich wspomnień o kociarze. O tym jak rosnę, jak spotkałam miłość…
– Masz w przedsiębiorstwie – łagodnie powiedziała babcia – Może choćby lepiej tych.
– Wątpię – zacacakła Ania.
Wandzia westchnęła i zamknęła album.
– Wiesz, co się zrozumiałam przez moje długie życie? Dom – to nie cegły, nie grunty. Dom – to ludzie, to wspomnienia, to miłość. I wszystko to mamy w sobie, nieważne gdzie byliśmy.
– Skąd my byliśmy? – coś z grumotem zapytała Ania.
– Ja – do nowego mieszkania obok twoich rodziców. A ty… przyjeżdżaj w weekendy, i będziemy piec twoje ulubione ciasto z jabłek, idzie w park i opowiadajmy sobie historie. I, może, kiedyś masz swoją kociarkę.
Dziewczynka milczała, ale mocno objęła babcię.
Lato toczyło się swym tokiem. Każdy dzień był pełen małych spraw: wyrywać chwasty, wlewać kwiaty, zbierać owoce, sortować stare rzeczy. Ale teraz każde działanie zyskiwało nowy sens.
– Babcia, patrz, co rozkopali! – Ania urwała z odległego kąta, trzymając przedmiot.
– Co to? – przeniosła Wandzia.
– Nie wiem, wykopali w pobliżu tego fundamentu, o którym mówiłaś.
Wandzia objęła ręką znalezisko – była to stara metalowa skrzynka, pokryta rdzą.
– Ciekawie, co w środku? – z wystrzelionymi oczyma zapytała Ania.
Trudno otworzywszy pokrywę, odkryły, iż w środku były kilka żółte listy i złożoną w czworaczak papier.
– „Drodzy Aniołecie, – zaczęła czytać Wandzia – jeżeli odnaleźliście to listo, znaczy, iż nie wrócił ze sztabu. Wiedz, iż kochał was całą duszą i myślał o was każdej chwili. Ochroniaj dzieci i opowiadaj im bo mnie…”
Głos Wandzi zadrżał, i nie mogła kontynuować.
– To list od tego straznika? – domyślana Ania.
– Współczyna się – skinęła głową babka, przekazując list wnuczce. – Tylko on nie zdążył go wysłać. Zostawił go tu, w ukryciu.
– A jego żona nigdy nie znała, iż pisał jej… – mówiła Ania.
– Kto wie – zastanowiła Wandzia – może pisał jej wiele listów. A może ona czuła jego miłość bez słów.
– Co będziemy robić z listem?
– Myślę, iż dać go nowym właścicielom. Niech to będzie część historii domu.
W sierpniu było apokaliptycznie gorąco. Dni przymusowo kipiały, jakby sama natura nie chciała pożegnać ostatnich mieszkańców starej chatki.
– Jutro przyjadą kupcy, żeby zaświadczyć dokumenty – poinformowała Wandzia w górę zaobed.
– Tyle szybko? – rozczuliła się Ania – A ja myślałam, iż mamy jeszcze czas…
– Czas zawsze kończy się niespodziewanie, drogi – uśmiechnęła się babka – Ale nowa bloka też może być piękna.
W ostatni noc na kociarzy Ania nie mogła zasnąć. Wyszła na werandę i usiadła na schodku, nasłuchując dźwięków nocy. Gdzieś w oddali krzyczała sroka, szeleściły liście, tętniły zaśpiewki.
– Nie śpisz? – rozległo się głos Wandzi.
– Chcę wszystko pamiętać – szczero powiedziała Ania – Każdy dźwięk, każdy zapach.
– Ja też – Wandzia usiadła obok wnuczka – Wiem, iż długo myślałem, czy dobrze zdecydowano, sprzedając kociarkę. I doszła do wniosku, iż tak. Bo tu będzie życie, dzieci, głosy i śmiech. A to dokładnie to, cóż domu – być żywym.
– A co nas? – cicho spytała Ania.
– My będziemy dalej żyć. I, kto wie, może kiedyś ty przyjdziesz i powiesz: „Patrzcie, tutaj kiedyś była kociarka mojej babci”.
Na rano przyjechali nowi właściciele – mloda para z małym synem.
– Dzień dobry, tak się cieszymy, iż zgodziliście się sprzedawać ten parcela – uśmiechała się mloda kobieta, przyciskając dłonie Wandzi.
– Obchodźcie to – po prostu powiedziała staruszka – Tutaj każdy kącik pamięta wspomnienia.
– Będziemy się dbać o sad, – zapewnił mlody mężczyzna – I, jeżeli życicie, zawsze możecie przyjechać w gości.
– Dziękuję – kiwnęła Wandzia – A to wam, – podała skrzynkę z listem – Część historii tego miejsca.
Kiedy wszystkie dokumenty zostały podpisane, a rzeczy spakowane, Wandzia w ostatni raz porusza przez parcela, pożegnając każde drzewo, każdy krzak. Ania chodziła za nią, nie ukrywając łez.
– Babcia, a pamiętasz, ty mówiłaś, iż rusza się dalej? – spytała dziewczynka, gdy zsiadali w samochodziu. – Gdzie ty ruszasz?
Wandzia z ukryciem uśmiechnęła się.
– Mam bilet do Bajkale. Długo o nim marzyłem.
– Babcio, ale masz przecież… – Ania zawahała.
– Siedemdziesiąt osiem – roześmiała się Wandzia – A co z tego? Najlepszy czas na podróże. I wiesz coś? Ty pojechasz ze mną.
– Ja?! – oczy Ani poszerzyły się.
– Tak. Już pogaduję z twoimi rodzicami. Zamiast tej kociarki u nas będzie nowe doświadczenie. Ostatnie przedsiębiorstwo na kociarze – to tylko początek nowej podróży.
Samochód ruszył, odjeżdżając od kociarki, gdzie odbywa się tyle lat. Ale w sercach Wandzi i Ani płonęła nie tylko smutek, ale i euforia nadchodzących odwiedzin. Gdyż dom – to nie cegły, a ludzie. I dopóki razem, będą w domu, gdziekolwiek byli.