Mgła unosiła się nad rzeką, jakładając chłodny szlachetny welon. Zofia Helena siedziała na werandzie karczmy i patrzyła w stronę wschodu słońca. Dla niej lato zaczynało się od momentu, kiedy cisza poranna, chłód ranek, pierwsze promienie słońca i aromat ogniska z sąsiadskiego podwórka. Ile takich poranków odwiedziała w swoim życiu? Nie sposób policzyć. Ale ten był inny. Ostatni.
— Babcio, dlaczego nie śpisz? — Kasia, wnuczka Zofii, ziewając, stanęła u progu domu.
— Patrzę — odparła cicho kobieta, — idź tu, zobacz, jak ładnie wygląda.
Kasia upadła obok babci na stopniach, przykładając głowę do jej barku. Miała czternaście lat, a podobnie jak większość chłopców w tym wieku, nie znosiła wcześniaka, zwłaszcza latem. Ale od wiedzy o sprzedaży karczmy, zaczęła zwracać uwagę na każdy szczegół, związany z tym miejscem.
— Babcio, może jednak się zrezygnujesz? — spytała raz za razem.
— Kochana, byłabym szczęśliwa, ale wiesz, iż nie mogę już sama opiekować się karczmą. Moje ręce nie są jak dawniej, plecy się emoryjują, a pieniędzy na pomoc nie ma.(Parcela zarasta, dom kładzie się, a zapasów nie ma.
— Ale możemy ujednostkować z tatą, może… z mamą…
— O, twoi rodzice i tak cały sezon pracują. choćby na wakacyjne czekają z telefonami w ręku.
— To nie prawda! — zaprotestowała gorąco Kasia. — W ubiegłym roku tata malował płot!
— Malował — zgodziła się Zofia Helena. — A potem przez trzy dni leczył sobie plecy i obiecywał więcej nie brać w ręce młotka. A twoja mama może wyrwać się jedynie na weekendy, chodzi po ogródku, a wieczorem ledwo może rozprostować ręce.
— Ale…
— Żadnych ale — uspokojnie ją babka. — Postanowiłam. To moje ostatnie lato na karczmy. Niech twoje będzie tak samo wyjątkowe. Lepiej nie rozpaczać z góry, tylko spędzić te dni tak, by zapamiętać ich do końca.
Zofia Helena delikatnie pogłaskała wnuczka po głowie i wstała.
— Idę rozgrzać czajniczek. Dziś wiele pracy — przyjeżdżają Wójtek z Anią.
Kasia ozdrowiła. Przyjazd rodzeństwa zawsze oznaczał montaż opowieści, pyszne obiady i możliwość porozmawiania z Anią, która, mimo swoich pięćdziesięciu, rozumiała młodzież lepiej niż inni rówieśniki Kasi.
Do południa karczma pękała od głosów.
— Zofiusiu, przyniosłam rozroby! Trzy sorty pomidorów, jak proszyłaś — ogłosił głośno Wójtek, doprowadzając ciężkie pudełka do drzwi.
— Na kij brzytwy jej rozroby, jeżeli karczmę sprzedaje? — zaimprowizował.Ania.
— Aboż pomidory będą spouses ostateczne! Udajemy! — uśmiechnęła się Zofia Helena, przytulając gości.
— Wciąż czule, iż sprzedajesz — zakołował Wójtek. — Trzydzieści lat tutaj byłem. Ile świąt przetrwalnie, ile grillów na naprawie…
— No i weź tu nie zaczynaj — zaprotestowała Ania. — Już sto razy o tym mówiliśmy. Lepiej powiedz, gdzie te skrzynki stawiać?
Podczas gdy dorośli sortowali przyniesione rzeczy, Kasia błądziła po ogródku, dotykając każdego porządku, każdego drzewka, jakby się od czasu uciekało. Starożytna jabłoń, z której spadła trzy lata temu i złamała rękę. Busze pstrątki, gdzie kryli się od babci, jedząc owocówki aż do bólu brzucha. Skrzyżowany szklarnia, do której zapobiegano wejściu, a jednak kradli się tam. Każdy kącik, każdy metr ziemi był wypełniony wspomnieniami.
— Hej, marnotrawca — zawołała Ania, — idź pomagaj ziemniaki odsiejanie.
W trakcie obiadu jak zwykle rozmawiali o wszystkim. Wójtek opowiadał o sąsiadzie z domu, który zaczął remont o północy, Ania dzieliła się trafnymi dietami, a babka wspominała o tym, jak oni z mężem po raz pierwszy widzieli to miejsce.
— Dziewczynka tu tyle cienia było — opowiadała Zofia Helena, krojąc ogórki do salata. — Mój Józef, spokojny mu niebiosa, od razu powiedział: “Zofiusiu, to nasze pole. Stąd będzie dom, tam sada, a tam, przy rzeczce, zrobić można dla wieczornych kubków herbaty”.
— A schowek tak i nie wykonał — zauważył Wójtek, nalewając herbaty.
— Nie zdążyliśmy — westchnęła Zofia Helena. — Zawsze wydawało się, iż czas bez końca, iż jeszcze zdążymy. A potem jego już nie ma. A teraz i tego miejsca już nie będzie.
Wszyscy ucichli. Poza buzzem pszczół i tychkiem starych zegarek.
— A więc, kto kupił? — pierwsza przerwała ciszę Ania.
— Młoda rodzina z małym dzieckiem — odpowiedziała Zofia Helena, jaśniejąc. — Podoba mi się. Chcą tu mieszkać cały rok, miej karczmę sprzedadź, same na naturę. Mężę — programista, może pracować w domu.
— Kiedy dokonanie?
— Na koniec sierpnia. Przyjechali, zobaczyli, złożyli załadunek.
— Może jednak przemyślą — z wahaniem przemówiła Kasia.
— Nie przemyślą — głęboki uśmiech babki. — Już plany gotują i zdjęcy do rozbudowy pokazują. Ktoś nowy zaczął tu życie.
Wieczorem, gdy słońce przesuwało się ku zachodowi, rodzina zebrała się przy starej gruszki. Wójtek urządził blotniczka, Ania bawiła mięso na patyki, a Kasia z rodzicami ustawiała krzesła do tymczasowego stołu — dużego pnia, który od dawna pełnił tę funkcję.
— Karczma bez grillu — to nie karczma — stwierdził tata Kasi, otwierając butelkę vina.
— Cieniony stój — podniósł kubek Wójtek, gdy wszyscy usiedli za stołem. — Za naszą Zofiuszę, która stworzyła to miejsce, włożyła tu duszę i uczyniła je rodowym dla wszystkich z nas!
— Za babą! — podniosła kubek z sokiem Kasia.
Rozmowy przebiegały powoli, jak woda rzeki. Wspomnienia zmieniały się w żarty, żarty w wiadomości, wiadomości w plany na przyszłość.
— A wieszcie, iż tu było przed nami? — nagle zapytała Zofia Helena.
— Nic tu nie było — machnął ręką Wójtek. — Tylko cienie.
— Nie — pokręciła głową Zofia Helena. — Kiedy tylko kupiliśmy pole, w cieniu znalezłam stary fundament. Tam, przy jabłoniach — wskazała ręką dalej, na przeciwokół pola. — Pytałam starców i jedna staraczka, ktorej wtedy ładnie to było po dziewięćdzistu, opowiedziała, iż przed wojną tu mieszkała rodzina karczmacza. Miała trzy dzieci i wielki dom. A potem szła wojna, pan poszedł na front i nie powrócił. Straceń z dziećmi tu jeszcze chwilę, a potem odjechała do krewnych. Dom stopniowo zrujnował się, został tylko fundament, który zasypała.
— I nigdy nam o tym nie wspomniałaś? — zdziwił się Wójtek.
— Wiedziałam, iż to miejsce musi mieć swoją historię, swoją duszę. Bałam się, iż jeżeli opowiem, to ta historia staje się tylko słowami, nie tajemnicą. Ale teraz… teraz można opowiedzieć. Teraz zaczyna się nowa historia.
Podczas rozmów nie zauważyli, jak zapada się noc. Gwiazdy rozpościanęły się po niebie, jakby ktoś rozrzucał srebrny szlachetny wód.
— Pamiętacie, jak tu leżeliśmy na kocach i liczyliśmy padające gwiazdy? — marzyła matka Kasi.
— A dlaczego byśmy teraz nie leżeli? — zaproponowała Kasia.
— Jin? Deszcz już wypadał — zasmiała się Ania.
— Mam pomysł — wstała Zofia Helena. — Idźcie do domu, coś was pokażę.
W starym szafie pod warstwą kurzów wyciągnęła duży worek.
— Co to? — zaintrygowany spytał Wójtek.
— Zobaczycie.
Na poniższym przed domem Zofia Helena rozebrała worek. To okazał się duży prążkowy łóżko.
— Józef kupił, ale powiesz nie zdążył. Tyle lat tam spoczywał. A teraz pora go użyć.
Wojennicy przymocowali łóżko między dwiema brzozami, i gwałtownie cała rodzina go przesuwała, patrząc na zodiak.
— Wiem, o czym chcę zapaść na życzenie, widząc padającą gwiazdę — cicho powiedziała Kasia, kiedy jej kolej.
— I o czym? — zapytała leżąca obok na kocu babka.
— By nowi gospodarze kochali to miejsce tak samo, jak my.
Zofia Helena cicho uścisnęła rękę wnuczki.
Na następny dzień, gdy goście odjechali, babka i wnuczka pozostali same. Zdecydowano, iż Kasia spędzi z babką cały sezon, pakując rzeczy.
— Wiesz, znalazłam stare albumy! — zawołała dziewczyna, szukając coś w szafie.
— Nies tu, zajrzymy razem — odparła Zofia Helena, która myła obiad w kuchni.
Usiadły na starym kanapie, przeglądając żółknięte strony, patrząc na zdjęcia.
— Kto to? — Kasia wskazywała nieznane twarze.
— To stryj Wiktor, brat twojego dziadka. A to — nasz sąsiedzi, Nowakowie, którzy dawno przenieśli się do miasta.
Przeglądając albumy, doszły do zdjęć, gdzie ojciec i mama Kasi byli jeszcze maluszkami.
— Oj, to mój tata! — roześmiała się Kasia, wskazując smucki chłopca.
— Tak, twój tata. Mu tu z dziesięć lat, chyba.
— A to… to mama! — Kasia wskazała dziewczynkę z warkoczykami, stojącą przy chłopca. — Oni już wtedy dawali się znać?
— Oczywiście. Ich karczmy stały obok siebie. Razem dorastali, razem uczyli. A potem zawarli.
— Jak romantycznie — westchnęła Kasia. — A u mnie nigdy nie będzie takich wspomnień o karczmy. O tym, jak dorastała, jak spotkam swoją miłość…
— Masz inne wspomnień — delikatnie powiedziała babka. — Może choćby lepsze.
— Mało wierzę — Kasia wykrzywiła usta.
Zofia Helena westchnęła i schowała album.
— Wiesz, co poznłam w swoim długim życiu? Dom to nie płoty, nie parcela. Dom to ludzie, to wspomnień, to miłość. I wszystko to niosą z sobą, gdziekolwiek by pojechać.
— A gdzie się zabierzemy? — z żartem spytała Kasia.
— Ja — do nowego mieszkania tuż przy twoich rodzicach. A ty… przyjedzie do mnie na weekendy, i będziemy piec twoje ulubione babeczki z jabłeczkami, chodzić do parku, opowiadać sobie opowieści. I może, kiedyś zainwestujesz w karczmę.
Dziewczynka milczała, ale mocno objęła babkę.
Lato mijało powoli. Każdy dzień był pełen małych zajęć: ogrywać porę, pryskować rośliny, zebrać owoce, rozbić stare rzeczy. Ale teraz każde działanie nabrało wyjątkowego znaczenia.
— Babcio, patrz, co odnaleźłam! — Kasia rzuciła się z dalekiego rogu pola, trzymając przedmiot.
— Co to? — Zofia Helena spojrzała.
— Nie wiem, wyciągnęłam z sąsiadu tuż przy tym fundament, o którym opowiedziałaś.
Zofia Helena wzięła zimno w ręce — była to starożytna metalowa skrzynka, pokryta rdzą.
— Ciekawe, co w środku? — z zapaleniem spytała Kasia.
Trudno otworzywszy pokrywę, zauważyły w środku kilka żółkniętych zdjęć i złożony na cztery papiery.
— “Szanująca Anno, — zaczęła czytać Zofia Helena. — jeżeli odnalazłej to list, oznacza to, iż nie wróciłem z fronu. Wiedz, iż kocham cię z całego serca i myśląłem o tobie każdą chwilę. Czytaj dzieci i opowiadaj im o mnie…”
Głos Zofii Heleny zawahał się i nie mogła dokończyć.
— To list od tego samego karczmacza? — domyśliła Kasia.
— Wydaje się, iż tak — pokiwała głową babka, przekazując list wnuczce. — Ale wydaje się, iż nie zdążył go wysłać. Włożył tu, do tajemnicy.
— A jego żona nigdy nie dowiedziała się, iż coś pisał… — Kasia przejęta.
— Kto wie — pomyślała Zofia Helena. — Może pisał jej wielu listów. A może ona czuła jego miłość bez słów.
— Co robimy z tym listem?
— Szanuję, iż trzeba dać nowym właścicielom. Niech to będzie część historii domu.
W sierpniu pora była pyszna. Dni płynęły powoli, jakby sama przyroda nie chciała mnieć z obitkami starożytnego domu.
— W przyszłość przyjeżdżały nowożony, jakie zawyjać papery — poinformowała Zofia Helena na kolacji.
— Tyle szybko? — rozczarowana Kasia. — Ja myślałam, iż mamy jeszcze czas…
— Czas zawsze kończy się nieoczekiwanie, droga — uśmiechnęła się babka. — Ale nowy czas też może być piękny.
W ostatniej nocy na karczmy Kasia nie mogła zasnąć. Wyszedł na verandę i usiadła na stopniach, nasłuchując dźwięków nocy. Gdzieś w odległości krzyczała sroga, szelesty liści, krecy mruczały.
— Wczoraj nie śpisz? — zabrzmiało głos babki.
— Chcę zapamiętać wszystko — uczciwie zeznala Kasia. — Każdy dźwięk, każdy zapach.
— I ja — Zofia Helena usiadła obok wnuczki. — Wiesz, przez dawno myślałam, czy dobrze postąpiłam, sprzedając karczmę. A doszła do wniosku, iż tak. Bo tutaj będzie mieszkała rodzina, tam dzieci będą rosły, głosy i śmiech. A to właśnie potrzebuje dom — być żywym.
— A co z nami? — cicho spytała Kasia.
— A ja będę żyć dalej. I kto wie, może kiedyś ty przyjdziesz tutaj z moimi dziećmi i powiesz: “Patrz, tu była karczma mojej babki”.
Rano przyjechali nowi właściciele — młoda para z małym synem.
— Dzień dobry. Cieszę się, iż zgodziliście się sprzedać nam to pole — uśmiechnęła się młoda kobieta, które dłonie z ręką Zofii Heleny.
— Chadzcie — prosto powiedziała stara kobieta. — Tutaj każdy kąt pamięta wspomnień.
— Obiecajemy dbać o sadę — zapewnił mężczyzna. — I jeżeli chcesz, zawsze możesz wziąć to i tu.
— Dziękuję — kiwnęła Zofia Helena. — To dla was — dała pokrywka z listem. — Część historii tego miejsca.
Kiedy wszystko zostało stwierdzone, a rzeczy spakowane, Zofia Helena po raz ostatni obejrzała pole, odchodząc się od każdego drzewa, każdego porządku. Kasia chodziła za nią, nie ukrywając łez.
— Babcio, wiesz, mówiłaś, iż się rozwiń? — zapytała dziewczyna, kiedy już wchodzili do samochoda. — Gdzie ty się wybierasz?
Zofia Helena zagadło się uśmiechem.
— Mam bilet na pociąg do Polski. Dawno marzyłam się tam zobaczyć.
— Babcio, ale Ci nawet… — Kasia zawahała się.
— Siedemdziesiąt siedem — roześmiała się Zofia Helena. — Co z tego? Najlepiej czas na loty. I wiesz co? Ty poedziesz ze mną.
— Ja?! — oczy Kasi rozszerzyły się.
— To, z twoimi rodzicami, zgodziłam się. Zamiast tej karczmy, mamy nowe przygody. To ostatnie lato na karczmy — to tylko początek nowej drogi.
Samochody ruszyły, zabierając je dalej od karczmy, gdzie przechodziło tyle lat. Ale w sercach Zofii Heleny i Kasi paliło się nie tylko smutek pożegnania, ale i wspominanie czekających przygód. Bo dom to nie płoty, a ludzie. I dopóki wsi razem, będą zawsze rodził, gdziekolwiek ich nosiły nogi.