OPOWIADANIA • Urlop w Kazimierzu cz.I

osme-pietro.pl 4 dni temu
Mój urlop W Kazimierzu Dolnym związany jest z tym, iż od dziecka interesowałem się filmem. Festiwal filmowy w tym miasteczku, ponoć ma w sobie specyficzny klimat, no i od jakiegoś czasu, chciałem się o tym przekonać. Kiedy znalazłem się na rynku, faktycznie, poczułem magię tego miejsca. Największe wrażenie wywarły na mnie Kamienice Przybyłów, sprawiały wrażenie piernikowych, jak z jakiejś baśni, w której bohaterką jest piękna mieszczanka, więziona w jednej z tych kamienic, przez okrutnego alchemika, który oczywiście chce się z nią ożenić.
Rynek roił się od ludzi, artyści rysowali w oka mgnieniu, portrety turystów. W wielu kamienicach mieściły się galerie obrazów, dla wszystkich coś: malarstwo klasyczne jak i awangardowe. W jednej z nich, kupiłem małą akwarelę. Słysząc z jakim przejęciem, starsza pani opowiadała o swojej twórczości, mówiąc, gdzie namalowała ten pejzaż, jak ma na imię dziewczyna z portretu lub gdzie stoi to samotne drzewo, uznałem, iż nie mogę, tak po prostu wyjść z niczym.
Moja kwatera, którą wynająłem, mieściła się, jakieś sto metrów od rynku, z czego byłem bardzo zadowolony, a filmy wyświetlano w dwóch namiotach, również niedaleko centrum. W tym miasteczku wszystko było na wyciągnięcie ręki. Jedyny minus to upał, a ja miałem pokój na poddaszu, ale nigdy nie jest tak, by wszystko grało na sto procent.
Następnego dnia wybrałem się na seans, jakaś polska nowość, thriller „Czerwony pająk”. W namiocie na szczęście nie było zaduchu, działała klimatyzacja i siedziało się przyjemnie. Film jak na thriller, miał strasznie wolne tępo, ale mimo wszystko zaciekawił mnie, inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, które działy się w latach sześćdziesiątych, w Krakowie. Trudno mi było uwierzyć w kogoś takiego, jak ten młody bohater psychopata, ale nie chciałem w to wnikać, jak inspirowany faktami, to najwyraźniej tak było. Poszedłem na rynek, usiadłem w ogródku naprzeciwko „Piernikowych Kamienic”. Pora była jeszcze wczesna, nie było za dużo ludzi, a ściślej tylko ja i jakiś starszy pan, popijający kawę. Miałem ochotę na coś chłodniejszego i zamówiłem dużego Okocimia. Po pierwszym, głębszym łyku, zauważyłem starą cygankę, siedzącą stolik dalej ode mnie. – Skąd ona się tu znalazła – pomyślałem, nie zauważając, kiedy tu usiadła. Spojrzała na mnie z uśmiechem i powiedziała:
- Może panu powróżyć?
Również się uśmiechnąłem. – Niech powróży, prawdopodobnie przepowie mi świetlaną przyszłość – pomyślałem i zaprosiłem ją do stolika.
Na początku wszystko przebiegało tak, jak się spodziewałem, patrzyła w mą dłoń i przepowiadała, iż niedługo spotkam pewną blondynkę, z którą przez jakiś czas będę szczęśliwy, potem pojawi się młoda cyganka, która pomoże mi w ciężkiej chwili, a poza tym moja linia życia jest długa i czeka mnie długie życie. Kiedy skończyła sięgnąłem po portfel, a ona od razu zapytała, jaki mam największy nominał? Trochę mnie to zaniepokoiło, ale zajrzałem i powiedziałem, stówa. Uśmiechnęła się i powiedziała, żebym położył na stoliku, a pokaże mi sztuczkę, a potem przez cały rok pieniądze będą mi się pomnażały. Nie wiedzieć czemu zrobiłem to, a ona wzięła banknot w dłonie, spojrzała z jednej strony, z drugiej, dmuchnęła w dłonie i banknot zniknął. Uśmiechnąłem się, a potem powiedziałem, żeby oddała banknot. Wtedy zapytała:
- Czy pieniądze dają szczęście, czy raczej ich wydawanie?
Nie było mi już do śmiechu, strasznie mnie tym zdenerwowała. Powiedziałem, iż jak zaraz nie odda mi stówy, to gorzko tego pożałuje. Miałem ochotę połamać jej rękę, gdyby mi jej nie oddała, to może i bym to zrobił, byłem wściekły i to zdecydowanie bardziej na siebie, iż dałem się ograć, jakiejś starej idiotce. Kobieta nic nie mówiąc, gwałtownie wstała od stolika i pospiesznym krokiem ruszyła, w sobie znanym kierunku. Ja jeszcze przez chwilę dochodziłem do siebie, w pewnym momencie usłyszałem delikatny śmiech. To był ten starszy pan, spojrzałem na niego z lekkim zdziwieniem, nie mając pojęcia, z czego się śmieje.
- Pan wybaczy, ale ta stara wczoraj skroiła tu pewnego pana, na dwie stówy, to był jego najwyższy nominał. Pana do końca nie wyczuła, przestraszyła się groźnej miny.
- No tak, ci z natury łagodni mają w życiu przesrane – odpowiedziałem, wstałem od stolika nie mając ochoty, na kontynuację rozmowy. Zapłaciłem za piwo i poszedłem do swojej kwatery w bardzo kiepskim humorze.
Wziąłem szybki prysznic i poczułem się znacznie lepiej, całe napięcie zeszło, znowu poczułem się, jak na urlopie. Usiadłem na łóżku i otworzyłem książkę, którą zacząłem czytać tydzień temu „Gra w klasy” Julio Cortazara. Niespecjalnie mi się podobała i kilka z niej rozumiałem, ale w jakiś niezrozumiały sposób wciągała. Bardzo specyficzny styl, który miał w sobie jakąś tajemniczość i być może, na końcu okaże się, iż książka była warta przeczytania. Niestety odpadłem po sześciu stronach, w pokoju znowu zrobiło się duszno, zamknąłem okno, zaciągnąłem zasłonę. Postanowiłem pospacerować po miasteczku, mając nadzieję, iż tym razem żadna cyganka mnie nie zaczepi. Na parterze natknąłem się na właścicielkę, która z uśmiechem zapytała, jak mi się podoba w Kazimierzu. Odpowiedziałem, iż bardzo i o tym, iż byłem na swoim pierwszym seansie festiwalowym. O cygance nie wspominałem, nie mając ochoty mówić, o tej idiotycznej przygodzie, w którą dałem się wkręcić.
- A na plaży pan był?
- Jakiej plaży – zapytałem, nieco zdziwiony jej pytaniem.
- Jest taka dzika, ale nie ma pośpiechu, jeszcze pan zdąży – powiedziała z jakimś dziwnym przekonaniem, jakbym powinien ją odwiedzić.
- O? nic mi na ten temat nie wiadomo, ale dziękuję za informację, może się wybiorę, ale innym razem, dzisiaj przejdę się jeszcze do kina – odpowiedziałem, lekko dając jej do zrozumienia, iż niespecjalnie mnie to interesuje.
- Rozumiem, w końcu przyjechał pan na festiwal – powiedziała z uśmiechem i ruszyła po schodach na górę.

Na rynku były już tłumy, na scenie grał jakiś dżezowy zespół swingowe rytmy, zdecydowanie za dużo ludzi, jak na mnie, no i ten unoszący się wszędzie zapach pizzy. Nie, żebym nie lubił, ale skwar z nieba i woń, zdecydowanie za intensywna, działała na mnie bardzo otępiająco. Musiałem, jak najszybciej opuścić to miejsce. Postanowiłem przejść się wzdłuż Wisły.
Widoki były piękne, Wisła w Kazimierzu jest szeroka i majestatyczna. Co jakiś czas płynął jakiś mały wycieczkowiec, całkiem fajnie byłoby sobie tak popłynąć – pomyślałem.
W pewnym momencie spojrzałem w przeciwną stronę i zobaczyłem ruiny zamku, to był równie niezły widok. Biały kamień, prawdopodobnie wapień. Unosił się na wzgórzu, a niedaleko niego, trzy krzyże. Spojrzałem na zegarek, dochodziła szesnasta, stwierdziłem, iż dzisiaj już sobie zwiedzanie ruin odpuszczę, chciałem pójść jeszcze na jakiś seans, ale jutro obowiązkowo muszę je zwiedzić.

W jednym kinie leciał „Syn Szawła”, w drugim stara klasyka „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Wybrałem klasykę, nie miałem ochoty, na oglądanie ciężkich filmów, nie od tego jest urlop. Poza tym, ta stara polska klasyka bardzo mi się podobała, kilka razy widziałem ją, w telewizji, ale nigdy na dużym ekranie. Wybrałem się więc na długą historię i świetne kreacje aktorskie, z Cybulskim na czele.
Tak zwana opowieść szkatułkowa, wiele historii, które się ze sobą splatały. Trwało to trzy godziny i chociaż już go nie raz widziałem, nie nudziłem się ani trochę. Po seansie w całkiem dobrym humorze, postanowiłem się jeszcze bardziej wyluzować.
Usiadłem w tym samym ogródku, co przedpołudniem. Zamówiłem piwko i chwilę po tym stanęła przede mną, młoda kobieta w czerwonej sukni, pytając:
- Jest tu wolne miejsce?
- Tak – odpowiedziałem, niespecjalnie mając ochotę na towarzystwo, ale wszystkie stoliki były zajęte i tylko przy moim było wolne miejsce, więc cóż, trochę trzeba będzie się pomęczyć.
Kiedy usiadła spojrzałem na nią z ukosa, taka przy kości, blondynka. Zamówiła jakiegoś drinka i uśmiechnęła się do mnie, mówiąc:
- Ten czerwony kolor przyciąga.
Najpierw nie zajarzyłem, a potem spojrzałem na swoją koszulkę, choćby nie zauważyłem, iż ubrałem czerwoną. Podczas przygody ze starą cyganką, miałem na sobie niebieską, ale potem prysznic, przepoconą wrzuciłem do umywalki i ubrałem czerwoną, cokolwiek to oznacza, ale faktycznie, przynajmniej dzisiaj, czerwone się przyciągają. Uśmiechnąłem się do niej stwierdzając, iż coś w tym musi być. Najwyraźniej miała ochotę na rozmowę. Powiedziała, iż mieszka w Wiedniu i co roku mniej więcej o tej porze, odwiedza matkę, która mieszka w Puławach. Ja powiedziałem, iż mieszkam na Śląsku i przyjechałem tu, na festiwal filmowy, gdyż jestem fanem kina. Kobieta w czerwonej sukni, zamawiając kolejnego drinka, delikatnie się do mnie przysunęła. Trochę mnie to zaniepokoiło, gdyż nie miałem ochoty na jakiś przypadkowy seks, ale głupio byłoby powiedzieć: przepraszam, na mnie już czas. Potem jej stopa delikatnie dotknęła mojej. No i wszystko było jasne, zamówiłem setkę z lodem, wypiłem na raz i byłem gotowy, na tę przypadkową przygodę. Nie chciałem, by pani w czerwieni, miała jakieś niemiłe wspomnienia z Kazimierza, prawdopodobnie co roku, wpada tu na takie przygody.
Poszliśmy do mnie, bardzo po cichu, po schodach na poddasze, by nikogo nie budzić i nie wzbudzać jednoznacznych skojarzeń.
Jak się okazało, pod czerwoną suknią nie miała bielizny, stanęła przede mną naga. Byłem trochę tym zaskoczony i przez chwilę wpatrywałem się w jej ogromny biust, zupełnie nad tym nie panując. Nie byłem fanem tego typu figury, zdecydowanie wolałem szczuplejsze, ale cała ta sytuacja była, jak z jakiegoś filmu, w którym na początku nie wiadomo o co chodzi, akcja płynie za gwałtownie i pojawiają się co chwilę, zaskakujące sceny.
W końcu zbliżyliśmy się do siebie, gwałtownie ściągnęła ze mnie łaszki i zaczęliśmy to robić, na stojąco, po jakimś czasie, odwróciła się plecami, oparła rękami o stolik. Znowu mnie lekko zamurowało. Jej tyłek był równie ogromny jak biust. W życiu takiego nie widziałem, no, ale cóż, trzeba było sprostać takiemu wyzwaniu, no i chyba się udało. Potem oboje byliśmy już bardzo spoceni i poszliśmy pod zimny prysznic. No i powtórka z rozrywki, tym razem w łóżku, tam czułem się znacznie pewniej, bardziej na luzie, nie czułem, żadnego spięcia. No i przyjemność była zdecydowanie większa. Po wszystkim oboje gwałtownie zasnęliśmy.
Rano, kiedy otworzyłem oczy, już jej nie było. Spojrzałem na zegarek, pięć po dziesiątej. Trochę mi się przyspało, ale seks z tą kobietą był naprawdę wyczerpujący, dla niej, prawdopodobnie chleb powszedni, wybrała mnie, bo tylko przy moim stoliku było wolne miejsce? W czerwony kolor raczej nie wierzę, ale brzmi przyjemniej. Najlepsze jest w tym wszystkim to, iż choćby się sobie nie przedstawiliśmy. Kobieta w czerwieni, zupełnie pozbawiona subtelnego piękna, nie było w niej choćby pół nuty romantyzmu, która nęci swą tajemniczością. Tylko czysty erotyzm, trochę wulgarny, ale mimo wszystko, nęcący swą siłą pulsującego światła.
Wychodząc z pokoju znowu natknąłem się na właścicielkę.
- Dzień dobry, no i co tam u pana słychać? – zapytała uśmiechając się, jakby wiedziała o mojej nocnej przygodzie.
- Wszystko w porządku, wczoraj posiedziałem trochę na rynku, całkiem przyjemnie było. Dzisiaj wybiorę się zobaczyć ruiny zamku – odpowiedziałem wesołym tonem.
- O! super, dzisiaj o dwudziestej jest tam koncert fortepianowy, o ile lubi pan taką muzykę, to polecam.
Bardzo mnie ta informacja ucieszyła, lubiłem muzykę fortepianową, zarówno jazz jak i poważną, no i oczywiście Chopin zajmował w moich gustach szczególne miejsce. Miałem na płytach, chyba wszystkie jego utwory, również te w wersjach jazzowych.
Spacerując sobie po rynku i o niczym konkretnym nie rozmyślając, w pewnym momencie, zatrzymałem się przy mimie. Facet wykonywał jakieś dziwne ruchy, miny, gesty, ale nie było to dobrze dopracowane. Twarz pomalowana na clowna, żółta marynarka, czerwone kraciaste spodnie i czarny melonik. Taki tam gość, liczący na datki turystów. Ja niestety nie miałem ochoty już nikomu nic dawać, po ostatniej przygodzie ze starą cyganką. Odwróciłem się do niego plecami i ruszyłem w stronę najbliższego ogródka. Usłyszałem za sobą krótkie „hej”. Odwróciłem się. Facet patrzył na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby chciał powiedzieć: tak nie można. Wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej. Trochę go rozumiałem, facet chciał trochę zarobić, ale mnie też chciano źle potraktować i jeszcze tkwiło to we mnie, jak świeże zadrapanie, które jeszcze się do końca nie zagoiło.
Usiadłem przy stoliku, zamówiłem piwo i siłą rzeczy patrzyłem z dalszej odległości na tego faceta, co chwilę pojawiali się tam jacyś ludzie, zwykle matki z dziećmi, im nie przeszkadzała ta amatorszczyzna, maluchy się śmiały, a kobiety wrzucały do koszyka jakieś drobne. Zrobiło mi się trochę głupio, iż tak go potraktowałem. Po jakimś czasie nie mogłem już na to patrzeć. Zapłaciłem rachunek i poszedłem poszukać „Doliny korzeni” o której co nieco czytałem w turystycznych informacjach o Kazimierzu Dolnym. Nie było wielkiego problemu tam trafić, zapytałem jednego z przechodniów, a on gwałtownie wytłumaczył, jak tam dotrzeć.
Wąwóz nie był zbyt długi, jakieś siedemset, osiemset metrów, ale korzenie drzew, po obu jego stronach, robiły niesamowite wrażenie jak odnóża jakichś dziwnych stworów, które zastygły w piasku, ale w każdej chwili mogą ożyć. Pionowe, lessowe ściany, w szaro - kremowym kolorze i zieleń na gałęziach, unosząca się ponad wąwozem. Klimat trochę jak z bajek braci Grimm, prawdopodobnie wieczorem, kiedy zieleń znika, można się tym klimatem lekko przestraszyć.

Statystyki: autor: Krokus — 08 mar 2025, 18:42


Idź do oryginalnego materiału