Ona była zazdrosna… o kota

polregion.pl 4 dni temu

Zazdrościła mi… do kota

Nigdy bym nie pomyślała, iż znajdę się w tak absurdalnej, żeby nie powiedzieć głupiej, sytuacji. Z mamą dzwonimy do siebie codziennie – czasem choćby dwa razy: rano i wieczorem. Ale od dwóch dni nie mogłam się do niej dodzwonić – albo zrzuca połączenie, albo w ogóle nie odbiera. Zaczęłam się poważnie martwić. Już miałam jechać do niej – może coś z telefonem? Nowy telefon, nawiasem mówiąc, dostała od Szymona na Dzień Kobiet, ale mama nie jest za pan brat z technologią.

I wtedy – cud! Mama w końcu odebrała, ale jej głos był chłodny, jakbym trafiła na wizytę u surowego urzędnika:

– Tak, słucham cię.

– Mamo, gdzie zniknęłaś? Już nie mogę sobie miejsca znaleźć, dwa dni nie mogłam się do ciebie dodzwonić!

– Nie miałam czasu z tobą gadać. Zwłaszcza o kotach – odcięła się.

Na początku choćby nie zrozumiałam, o co chodzi, ale gwałtownie ułożyłam logiczną całość. Chodziło o naszą kotkę. Od miesiąca ratowaliśmy Delię – naszą czarną piękność z rodowodem „Adelajda von Delta Nieskończoność”, żeby być precyzyjną. Wszystko zaczęło się od ospałości, potem – bieganina po klinikach, nietrafione diagnozy, mnóstwo zastrzyków, tabletek, zabiegów, kroplówek – i wszystko na próżno. Deli było coraz gorzej, jedna z klinik niemal ją dobiła.

Dopiero w trzecim miejscu trafiliśmy na prawdziwego weterynarza – doświadczonego, spokojnego, rozważnego. USG, badania, osłuchanie… Nalegał na operację. Bałam się. Bałam się ją stracić, ale zaufałam – i nie na darmo. Przeszłyśmy trudną rehabilitację: karmiłam ją z łyżeczki, poiłam ze strzykawki bez igły, spałam obok na podłodze, by usłyszeć, jeżeli znowu będzie gorzej. I Delia, na szczęście, odżyła. Już sama je, chodzi do kuwety, mruczy i znów się przytula jak dawniej.

Przed tą całą mamą urazą dzwoniłam do niej i mimochodem wspomniałam, ile kosztowało leczenie. No wiesz – sumy niemałe. Mama wtedy westchnoła:

– Kilka moich emerytur! Zwariowałaś?!

Rozmowa skończyła się bez kłótni, ale i bez ciepła. Poczułam coś niedobrego, ale starałam się nie przejmować. A mama najwyraźniej przetrawiała to w sobie i w pewnym momencie coś w niej pękło.

Nie wytrzymałam i, słysząc te oskarżenia o „kotomanię”, zapytałam wprès:

– Mamo… czy ty zazdrościsz mi Deli?

– Ależ nie! Tylko to takie dziwne: na kota wydajesz więcej niż na własną matkę!

– Ale ona zachorowała, mamo! Miałam ją uśpić?! Tak w ogóle, to taniej niż operacja…

– Nie to miałam na myśli – burknęła mama, już mniej pewnie.

– Słuchaj, wiesz przecież, iż ja i Szymon zawsze pomożemy. jeżeli czegoś ci brakuje, powiedz – przyjadę, pogadamy, coś wymyślimy. Przeleję ci pieniądze, kupimy, co potrzeba. Wiesz przecież – jesteś dla nas najważniejsza, a kotka… kotka też jest członkiem rodziny. Po prostu ją kochamy.

Mama zmiękła. Głos nie był już lodowaty i padły słowa, na które czekałam:

– No tak… pomagacie… dziękuję. Tylko nie rozumiem, jak można tyle wydawać na zwierzę.

– Bo ją kochamy. I nie ma co porównywać. To nie jest wybór „albo-albo”. Kochamy i ciebie, i ją. Umówmy się – dzwoń od razu, gdy czegoś potrzebujesz. Bo sama zacznę przyjeżdżać i sprawdzać twoją lodówkę i apteczkę!

– Świetlana, tylko nie kontrole – rozśmiała się mama. – Wybacz, byłam głupia. Po prostu przyjedź, tak tęsknię…

– Już jadę – uśmiechnęłam się. – I tylko spróbuj nie upiec tych swoich pierogów!

Wieczorem razem z mężem byliśmy doWieczorem razem z mężem byliśmy u mamy, a Delia, jakby rozumiejąc, iż wszystko wróciło do normy, mruczała pod stołem, dopominając się swojego kawałka rodzinnego szczęścia.

Idź do oryginalnego materiału