Adrian Wykrota: Czy przez cały czas robisz dużo zdjęć?
Jan Brykczyński: Obecnie? Głównie fotografują moje dzieci. [Śmiech]. Kiedy już robię zdjęcia, są to rzeczy bardziej przemyślane, oparte na koncepcie. Powiedziałbym wręcz, iż jedno zdjęcie powstaje teraz bardzo długo.
AW: Czyli nie fotografujesz kompulsywnie, na przykład telefonem?
JB: Nie. Owszem, robię sobie jakieś notatki wizualne, ale nigdy nie miałem tak, żeby nosić zawsze aparat przy sobie i fotografować wszystko, co się rusza. Wręcz wolę popatrzeć na coś niż to sfotografować. Wtedy czuję, iż jestem i odbieram daną chwilę.
AW: A czy to jest powiązane z technologią? Projekt „The Gardener” był fotografowany analogowo, wielkim formatem 4×5 cala. To na pewno bardzo wolny proces.

Jan Brykczyński, Pix.house, fot. Adrian Wykrota
JB: Tak. Teraz, głównie ze względów ekonomicznych, przerzuciłem się na cyfrę. Mam średni format cyfrowy. Bardzo chętnie fotografowałbym dalej na analogu, ale po prostu mnie na to nie stać. Kiedy realizowaliśmy dużo projektów z grantów, koszty materiałów były zawsze wliczone w budżet, co było zupełnym luksusem.
AW: Pytam o to w kontekście czasów, w których żyjemy – przesytu obrazów atakujących nas z każdej strony. Twoje fotografowanie (w tym „The Gardener”) jest niejako zaprzeczeniem tego trendu. To bardzo spokojne, wyważone kadry, na których na pierwszy rzut oka kilka się dzieje – trzeba się skupić, by poznawać kolejne warstwy. Myślisz, iż takie projekty mogą trafić do szerszej publiczności, czy trzeba być wizualnie wytrenowanym, żeby je odczytywać?
JB: Chciałbym, żeby fotografia trafiała do szerszej publiczności. Wydaje mi się, iż to po części jest kwestia tematu. jeżeli temat jest ludziom bliski, tak jak prezentowane na wystawie ogródki, które w jakiś sposób ich dotyczą, wtedy odbiorcom łatwiej jest przejść do samej fotografii – przyjrzeć się bardziej obrazowi czy znaczeniom tam zaszytym.
Często tematy, które podejmuję, nie są to sprawy problemowe czy typowo społeczne.

Jan Brykczyński, Pix.house, fot. Adrian Wykrota
Dotyczą raczej procesów i zmian długoterminowych, które jednakże na koniec wywołują zainteresowanie. Pamiętam, jak na mój projekt o Bojkach ludzie reagowali niesamowicie, wspominając: „u mojej babci na wsi też tak było…”. Tu jest podobnie – ogrody działkowe i uprawy są interesujące, bo jest to rzeczywistość w jakiś sposób znana, do której możemy się odnieść.
Odpowiadając na twoje pytanie – wierzę w spokojną obserwację, mimo tego całego zagęszczenia wizualnego.
Mamy ogromny natłok obrazów, ale mimo łatwości dostępu do technologii, tak naprawdę materiałów, które realnie coś w nas poruszają, jest tyle samo co kiedyś. Dla mnie ten nadmiar wręcz podnosi poprzeczkę. Trzeba działać bardziej autorsko. Ważniejsza staje się twoja interpretacja, to, na czym ty zatrzymasz wzrok i gdzie widać twoją wrażliwość. To nie jest kwestia atrakcyjności obrazów, ale myślenia, procesu, który za tym stoi.
„The Gardener” to też nie jest nowy temat. Moi studenci bardzo często fotografują ogródki działkowe. Robili to 15 lat temu i robią to teraz.
W Gdańsku [w NOMUS] niedawno odbyła się wystawa Todda Forsgrena, który fotografuje je od 20 lat na całym świecie. To normalne, ale dla mnie ważne jest to, co autorskie – moja wrażliwość i interpretacja. jeżeli twój projekt jest naprawdę autorski, to zawsze będzie oryginalny.

Jan Brykczyński, Pix.house, fot. Adrian Wykrota
Oczywiście, w dobie, gdy fotografia krzyczy i żyjemy w czasach Instagrama, robienie czegoś spokojnego wymaga zaufania do siebie i do odbiorców.
Na początku jest to trudniejsze, bo wydaje ci się, iż musisz się przebić. A to jest zupełnie inna metoda – opowiadanie serią. Na koniec to nie pojedynczy obraz jest ważny, on jest raczej samotnym zdaniem w książce. Ważne, z czym jest połączony i jakie jest na koniec znaczenie całości.
AW: Poruszyłeś kilka ciekawych kwestii. Po pierwsze, jeżeli dobrze rozumiem, stwierdziłeś, iż ważniejsza od formy jest treść zdjęcia. Po drugie, iż w przypadku takich projektów nic nie działa natychmiast, trzeba być wytrwałym. I po trzecie, zwróciłeś uwagę na kluczową rolę odautorskiego spojrzenia. Wiele obrazów możemy dziś wygenerować dzięki AI, ale takiego autorskiego spojrzenia, dotarcia do kogoś, spokojnej obserwacji – nie. Myślisz, iż to może być przyszłość fotografii dokumentalnej? Fotografowie z uwagą?

Jan Brykczyński, Pix.house, fot. Adrian Wykrota
JB: Nie mam poczucia, iż to się zmienia. Owszem, są nowe narzędzia. Sądzę, iż jeżeli mamy dostęp do AI i jest to uzasadnione, to super, można to wykorzystywać w procesie twórczym. Znam trochę ciekawych projektów używających AI i nie uważam tego za zagrożenie, choć to oczywiście rewolucja. Ale mam wrażenie, iż właśnie im więcej obrazów i im łatwiej je stworzyć, tym bardziej trzeba wszystko przemyśleć. Tym ważniejszy jest koncept, a tym mniej ważne są same obrazki.
Ten projekt [„The Gardener”] powstał ponad 10 lat temu, czyli strasznie dawno w porównaniu do projektów fotograficznych, które żyją rok. Miałem dylematy, czy pokazywać stary projekt, ale ta wystawa po latach do mnie wróciła – dostałem ją z powrotem od organizatorów konkursu [The Syngenta Photography Award].
I nagle znalazłem się w sytuacji, iż mam pięknie wyprodukowaną wystawę, na którą dziś nie byłoby mnie stać, i projekt, który po 10 latach się dla mnie nie zestarzał. Dalej stoję za tymi zdjęciami, czuję, iż to moja wrażliwość, a temat jest wciąż, a może choćby coraz bardziej, aktualny.
AW: Porozmawiajmy o samym projekcie. Powiedziałeś już, skąd wziął się pomysł – z obserwacji relacji z naturą przy okazji realizacji innych projektów. A jakie były zupełne początki? Pierwsze zdjęcia? Gdzie się wybrałeś i jak to się rozwijało?

Jan Brykczyński, Pix.house, fot. Adrian Wykrota
JB: To była wyjątkowa sytuacja, która pewnie mi się w życiu nie powtórzy. Wymyśliłem ten projekt na papierze, spisałem go na kartce A4 i wysłałem na konkurs Syngenta Photography Award Professional Comission. I wygrałem. To był grant, więc pomyślałem, co bym chciał zrobić, gdybym dostał takie pieniądze.
Wymyśliłem sobie projekt zupełnie inny niż to, co robiłem wcześniej – bo zawsze jechałem w jedno miejsce, siedziałem długo, wracałem, budowałem bliską relację z bohaterami.
Tu miałem fantazję: a co, gdyby porównać praktyki ogrodnicze ze sobą? Różne kontynenty, różne miasta, a potrzeby podobne. Myślałem, iż to loteria, ale iż los trzeba kupić, i ten los był wygrany. To była sytuacja totalnie inna niż dotychczas, bo ktoś mi zaufał na podstawie samego opisu i tego, co robiłem wcześniej. Dostałem budżet i deadline – pół roku na zrobienie projektu.
AW: To bardzo mało.

Jan Brykczyński, Pix.house, fot. Adrian Wykrota
JB Tak. Moja żona była wtedy w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem, potrzebowała mnie w domu, a ja zacząłem podróżować. [Śmiech]. Mogło się źle skończyć, ale była bardzo wyrozumiała. To był wyjątkowy tryb pracy. Miałem ekipę: doskonałą researcherkę i koordynatorkę w Polsce Wiktorię Michałkiewicz, która szukała mi lokalnych fikserów, często dziennikarzy. Oni szukali lokalizacji, robili zdjęcia i przesyłali mi je. Więc np. jadąc do Nowego Jorku, miałem gotowy plan.
AW: prawdopodobnie użycie aparatu wielkoformatowego i kolorowy negatyw pomogły ci wizualnie uspójnić obrazy wykonywanie w różnych miejscach, ale mam też wrażenie, iż skupiałeś się na bardzo konkretnych detalach. choćby tu na wystawie, gdzie zdjęć nie jest dużo, możemy znaleźć spójne elementy. Dobrze to odczytuję?
JB: Tak, i tutaj wracamy do początku. Ten projekt tworzy moja obserwacja i moja wrażliwość. Ja rzeczywiście potrafię się rozczulić nad drucikiem zawiązanym na dwóch patykach i trochę o tym to jest. Chodzi o oddolne działania, o te wszystkie rozwiązania DIY, powiązane patyki. To wszystko spaja ten projekt.
W książce jest także dużo portretów. Wtedy wydawało mi się, iż są ważne.

Jan Brykczyński, Pix.house, fot. Adrian Wykrota
Teraz, wracając do tej wystawy, spojrzałem na to na nowo. Portrety na wystawie w Pix.house są ustawione w czytelni pomiędzy książkami, ale nie ma ich na ścianach galerii. Z jednej strony czuję potrzebę oddania kredytu twórcom tych ogrodów, ale nie chciałem, by wielkie zdjęcia portretowe zdominowały wystawę i ściągnęły całą uwagę. Chcę, żebyśmy przyjrzeli się temu drucikowi, który wiąże dwa patyki. To mnie interesuje.
AW: adekwatnie przez te konstrukcje, szczegóły i detale, przez te prowizoryczne rozwiązania, które funkcjonują, mimo iż nie powinny, zaczynamy widzieć twórców – działkowców. Uruchamia się nasza wyobraźnia.
JB: Dodam jeszcze, iż od początku nie dawałem podpisów pod zdjęciami, co rodziło sporo dyskusji. To znowu o tym samym: kontekst portretu lub tekstu szalenie zmienia odbiór, a często też go upraszcza. jeżeli zdjęcie jest podpisane „Ogródek działkowy w Warszawie”, to poznawczo „odhaczamy” temat i idziemy dalej. Kiedy nie daję tego podpisu, widz musi sam do tego dojść. A żeby stworzyć własną hipotezę, musi włączyć wyobraźnię i rzeczywiście się przyjrzeć tym zdjęciom, przyjrzeć się wegetacji, materiałom z odzysku, jakich użyto. Wtedy wchodzimy w to, co było dla mnie ważne, czyli pochylenie się nad tymi formami oddolnej działalności człowieka.
AW: Fotografowałeś na czterech kontynentach. Może pojawić się uwaga, iż ktoś chciałby wiedzieć, gdzie co jest zrobione. Ale z drugiej strony, gdy tego podpisu nie ma, projekt się unifikuje, staje się uniwersalny. To może być równie dobrze jeden ogródek działkowy w Warszawie. Chyba o to chodziło?

Jan Brykczyński, Pix.house, fot. Adrian Wykrota
JB: Zależało mi na studium porównawczym tych praktyk. Chodzi o to, iż jesteśmy do siebie podobni, mamy podobne potrzeby – to banał, ale tu się on manifestuje. Realizujemy je podobnie, tylko warunki są inne: inne rośliny, inne dostępne przestrzenie i materiały z odzysku. Jest cała gradacja: w Kenii to głównie szmaty i drewno, potem mamy „erę żelaza”, czyli Armenię i Warszawę, a na przykład w Nowym Jorku jest dużo plastiku. Obserwując to, można się domyślić, gdzie co jest. Ale mi zależało, żeby pokazać, iż to globalny fenomen i żeby zestawić ze sobą te praktyki. To mogłoby być pięć innych miast i wiele by się nie zmieniło. Dlatego nie mam poczucia, iż muszę ten temat fotografować przez kolejne 20 lat, bo to, co chciałem powiedzieć, już powiedziałem.
Jan Brykczyński – fotograf, edukator, autor książek. Adiunkt na kierunku Fotografia gdańskiej ASP i wykładowca w Łódzkiej Szkole Filmowej. Współzałożyciel kolektywu Sputnik Photos. Autor licznych wystaw krajowych i międzynarodowych, między innymi w Deichtorhallen, Musée de l’Elysée i CSW. Laureat konkursów, w tym Sony World Photography Award, European Photo Exhibition Award, Syngenta Photography Award i stypendiów z Funduszu Wyszehradzkiego, Europejskiej Fundacji Kultury i MKiDN. Jego prace znajdują się między innymi w kolekcji Musée de l’Elysée w Lozannie i Centre Pompidou w Paryżu.
Wystawa „The Gardener” była prezentowana od 19.09 do 30.10.25 w galerii Pix.house w Poznaniu w ramach „X urodzin Pix.house”. Wydarzenie współfinansowane przez Miasto Poznań oraz Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego.

2 godzin temu





