28 czerwca 2025
Dziś w pracy nie brakowało mi sympatii raczej ludzie trzymali się ode mnie z daleka. Jestem solidnym, doświadczonym kierowcą tira, a jednocześnie nie bardzo towarzyskim. Nikt nie chciał ze mną jeździć w duecie, co mi aż podświnkuje. Jeden kolega w końcu odpuścił, więc od tego czasu jadę sam. Inni kierowcy przy mnie wołają Czarny, i tak przywykłem, iż nazwisko zapominają, a przydomek zostaje w pamięci.
Trasa była zwykła, towar standardowy, nie przewidywałem nic nadzwyczajnego. Ruszyłem, obserwując drogę, gdy nagle przy poboczu zobaczyłem coś, co pełzło w trawie. Miałem ominąć to, ale coś w sercu mnie zatrzymało, i postanowiłem sprawdzić, co leży tam, gdzie los nie sprzyja.
Znalazłem wielkiego, pręgowanego kota, który wydał z siebie niskie pomrukiwanie, jakby chciał sprzedać swoje życie za jedną chwilę spokoju. Mówi się, iż koty mają dziewięć żyć chyba już niejedno straciły, bo jego oddech był słaby, a łapy krwawiły. Był cały w brudzie i po krwi.
Co ci się przydarzyło, kocie? zapytałem, pochylając się nad zwierzęciem.
Kot pokazał zęby i chrząknął, jakby mówił, iż nie potrzebuje pomocy i iż wolałby, żebym odjechał swoją drogą. Zrozumiałem w tym jego dumę przypomniała mi się kocia przygoda z dzieciństwa, kiedy mały Jaś podwijał się pod piec, by usłyszeć mruczenie babcis kota. To było piękne, a teraz już nie ma ani kota, ani babci
Nie jestem lekarzem weterynarii, ale widzę, iż nie przeżyje tego tak po prostu. Nie ma tu domku, więc może zabiorę cię do szpitala? odrzekłem.
Podniosłem kota ostrożnie, położyłem go w kabinie, a on zmrużył oczy, jakby zgadzał się na tę niepewną podróż. Zjechałem z trasy i wjechałem do małego miasteczka Kępno, szukając najbliższej przychodni weterynaryjnej. Stróżując za mną, kierowca w białej koszuli został przywitany bez kolejki chyba ze względu na nagły wypadek i nasz mały, szeleszczący ładunek.
Mamy szczęście, kocie rzekł starszy weterynarz po przyjęciu. Zdezynfekujemy, założymy gips i będziesz mógł dalej jechać.
A ja? Mam trasę! protestował kierowca. Nie mamy tu schroniska, nie przyjmujemy kotów, to nie jest kociak.
Kot patrzył z zielonymi oczami wprost w moje serce, a ja poczułem przypływ wstydu. Czy naprawdę mam go zostawić? Po chwili zgodziłem się i udałem się na korytarz, gdzie dwie starsze panie plotkowały:
Wczoraj Łucja przybiegła z córką, chowała się przed swoim mężem mówiła pierwsza.
Ach, biedna! Sama ma złoto w domu, a mąż jakby z piekła wyszedł odpowiadała druga, wzdychając. Mówią, iż go bije.
No i nie wybrała się do pracy, bo wciąż ma siniaki dodała pierwsza. Tego dziś ma pan Nikolaj w recepcji.
Nie wtrącałem się w ich dramaty. Moje własne życie nie było lepsze: narzeczona przysięgała mi wierność aż do grobu, a ja nie zdążyłem jej doczekać, bo wypadła mi w drodze. Potem już wyszła za mąż. Takie rzeczy się zdarzają.
Weterynarz przekazał mi kota, mówiąc: Trzy tygodnie i gips się zdjął, przyjdź po niego. Podziękowałem i zabrałem zwierzak do kabiny, nie mając pojęcia, co dalej ze mną zrobić z tym prezentem. Był już spóźniony w grafiku, więc najpierw musiałem dostarczyć towar, a potem zobaczymy.
Rozkładając kota na siedzeniu, ruszyłem dalej. Po kilku kilometrach przy drodze zobaczyłem dwie postaci przy krawężniku kobietę machającą ręką i przerażoną dziewczynkę, która trzymała się jej za rękę.
Przepraszam, nie biorę pasażerów! mruknąłem, trzymając się swojego kodeksu.
Miau! odezwał się nagle z tylnej części kabiny.
Co ty, kotek, rozbudzony? zapytałem. Potrzebujesz pomocy?
Kotek podniósł ogon, potwierdzając moje przypuszczenia. Wysiadłem i postawiłem go na trawie. Natychmiast podniósł ogon, mrucząc z ulgą.
Hej! Dokąd jedziecie? zobaczyłem, jak para rusza w moje kierunki. Nie zdążyłem się oddalić, a po pięciu minutach podbiegła kobieta, ciągnąc za sobą małą dziewczynkę.
Proszę, weźcie nas! Tyle kilometrów przed nami około trzydzieści! błagała, łzy spływając po policzkach. Dziewczynka patrzyła na mnie mokrymi oczami, wyraźnie wyczerpana płaczem.
Nie jestem dorożkarzem, jestem kierowcą tira! próbowałem ją uspokoić. Jedźcie autobusem.
Mieliśmy tylko jedną trasę i spóźniliśmy się! tłumaczyła. Podwieźcie nas, a Bóg nam za to podziękuje.
Kotek, z trudem stąpając, podbiegł do dziewczynki i ocierał się o jej nogę. Ona przytuliła go, a zwierzak zamruczał.
A może podwiozę was, a wy przygarniacie kota? zaproponowałem. Patrzcie, jak się przytula!.
Łzy kobietie płynęły po policzkach.
Zgarnę go, kocham zwierzęta, pracuję w weterynarni! Nie wiem jeszcze, gdzie się zamieszkać, ale moja ciotka w Sandomierzu może pomóc! wyznała.
Co się stało? mruknąłem, patrząc, jak dziewczynka gładzi kota.
Dziewczynka, o złotych kędzierzawych włosach, była wyraźnie przestraszona, ale kot przyjmował jej czułość z wdzięcznością.
Kobieta westchnęła, spojrzała w dół i przypomniała mi rozmowę w przychodni. To chyba ta sama Ela, której mąż ma słabą sławę w okolicy. Nie wchodziłem w jej sprawy, tylko skinąłem głową:
Dobrze, podwieziemy.
Jedziemy, Jagódko! zawołała Ela, nazywając córkę.
Wciągnąłem kota do auta, a para usiadła z tyłu dziewczynka na siedzeniu, a Ela przy sąsiednim fotelu.
Zapłacę, nie martw się! obiecała, a ja tylko mruknąłem: Dobrze, zawołam tak, jakbyśmy byli dobrzy ludzie.
Dzięki, kocie! Jak się nazywasz? spytała Ela.
Kocur, po prostu odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Spotkaliśmy się dziś na drodze.
Jesteś człowiekiem z sercem! wykrzyknęła, patrząc mi w oczy. Jak masz na imię?
Michał odpowiedziałem, nieco znużony.
Ja Ela, a dziewczynkę nazwę Jagódka dodała, uśmiechając się nieśmiało.
Ciotka przyjmie? zapytałem, ciekawy.
Miejmy nadzieję westchnęła. Telefonu nie mam Mąż nas opuścił.
Podaję jej telefon, a ona szeptała coś ciotce, powtarzając słowa mąż, uciekł i kocur.
Przyjmą, ale kota nie wezmą przeprosiła, łamiąc serce.
Jagódka łkała w kącie, mówiąc: Kocurku, wróć do nas.
Już się umówiliśmy z kotem mruknąłem.
Nasza ciotka jest bardzo czuła tłumaczyła.
Zrezygnowałem z próby znalezienia nowego domu dla kota i zawiozłem pasażerki pod wskazany adres, przekazując kocura ciotce Elki. Jagódka nie mogła się rozstać z kotem, tuliła go, całowała w wąsy, a potem nagle rzuciła się na mnie, obejmując obie rękami.
Jagódko, tak nie wolno! krzyknęła Ela, przerażona.
Brakuje jej ojca, więc się przytula mruknęła ciotka.
Zastało mnie wtedy serce, które nagle zaczęło tęsknić za własną rodziną. Przypomniałem sobie, iż poświęciłem się pracy, marząc o żonie i dzieciach, a tu nagle ta mała dziewczynka z kręconymi włosami rozgrzewała mnie do łez.
Dziś przyjedziesz? zapytała Jagódka, patrząc w górę, oczami pełnymi nadziei. Z kotkiem?
Postaram się nie mogłem odmówić.
Jagódka pobiegła do domu, a ja wróciłem do auta, jadąc dalej. W głowie wciąż wirują obrazy dziewczynki i jej przestraszonej mamy.
Skąd biorą się tacy ludzie, co wpychają się w życie innych? zapytałem kota, a on mruknął niechętnie.
Chciałbym mu wytłumaczyć, iż nie warto podnosić ręki na kobiety i dzieci! pomyślałem.
Mij! odpowiedział kot, dając znać, iż i on ma coś do powiedzenia.
Czułem, iż jego obecność uspokaja mnie, a po raz pierwszy w drodze miałem towarzysza do rozmowy. Opowiadałem mu o rodzicach, służbie wojskowej, o politycznych przekonaniach. Kot słuchał, od czasu do czasu mrucząc na znak aprobaty.
Nagle przy drodze zobaczyłem dwa mężczyzn walczących, a jeden wyciągnął broń. Kot wpadł na napastnika i ryknął, odrywając mu twarz. W tym momencie wziąłem pistolet, który leżał przy mnie, i skierowałem go na agresora:
Ręce w górę!
Zdejmij kota! krzyczał napastnik. Zerwie mi oczy!
Zanim drugi bandyta podbiegł, przyderwiłem mu w szczękę, chwyciłem kota i, nie puszczając broni, wskoczyłem do kabiny:
Jedźmy!
Zadzwoniłem na posterunek drogówki, numer zapamiętałem w mig. Po pół godzinie przyjechali, a policjanci wzięli przestępców. Jeden z nich, znany mi z drogi, powiedział:
Kraj potrzebuje bohaterów!
Ja? zapytałem. Heroizm to nie dla mnie.
Wśród waszych jest już kilku, którzy wyciągnęli mnie z opresji odparł.
Patrzyłem na kota, a on patrzył na mnie.
Mój powiedziałem stanowczo. Kierowca tira to mój przyjaciel.
Policjant uśmiechnął się:
Masz szczęście z takim partnerem. Rozwaliliśmy sprawcę, chroniąc cię.
Tak, szczęście z naprzód. Po kilku tygodniach, kiedy nadszedł czas zdjęcia gipsu, wróciłem do Kępna, gdzie zostawiłem Jagódkę i Elę. Weszłem do przychodni i zobaczyłem ją przy drzwiach.
To ty! powiedziała Ela, nie odrywając wzroku. Miałam sen, iż przyjedziesz.
Wygląda na to, iż sen się spełnił odparłem, nie wiedząc, co dodać. Nie macie problemów z Jagódką?
Nie odparła, a w jej oczach pojawiły się łzy. Ciotka nas kocha, a ja właśnie wniosłam pozew o rozwód.
W porządku odpowiedziałem, po czym niepostrzeżenie dodałem: Możesz liczyć na mnie?
Jej oczy rozświetliły się, a kot, widząc tę scenę, wydał donośne miau.
Mam córkę zaczęła Ela cicho.
Ja mam kota! odparłem, choć słowa nie brzmiały pięknie. To spotkanie nie było przypadkowe. Nie odrzucaj od razu, przemyśl. Będę o was dbał.
Miau! potwierdził kot.
Zastanowię się przyznała Ela.
Miesiąc później pobraliśmy ślub, a ja przeniosłem się do pracy jako kierowca ambulansu weterynaryjnego. Kot Turysta (tak nazwaliśmy go w kabinie) wciąż mieszka z nami, pilnuje Jagódki i od czasu do czasu westchnie, wspominając romantykę dalekich dróg, leżąc na rozłożystej kanapie.
Romantyzm zostaje, ale bez niego nie byłoby tak wielu historii. Ludzie potrafią być wielcy, a kiedy przy nas jest mądry kot, życie smakuje lepiej.

2 godzin temu
![Okres świąteczny ciągle trwa. Tu w Krakowie poczujesz go najlepiej [ZDJĘCIA]](https://krknews.pl/wp-content/uploads/2025/12/581676_20.jpg)







