Ogoniasty partner
Marek w pracy nie jest nielubiany, raczej omijany szerokim łukiem. To człowiek rozgarnięty, doświadczony kierowca i sumienny pracownik, ale zupełnie nie lubi towarzystwa. Nikt nie chce z nim się dzielić obowiązków, a on cieszy się z tej samotności. Jeden z kolegów odszedł, więc po nim nie pozostało nikogo. Inni kierowcy dali mu przydomek Ponury. Tak się przyjęło, iż zamiast imienia używają tego przydomka imienia prawie nie pamiętają, a przydomek zawsze przy uszach.
Obecny kurs nie zapowiada nic niezwykłego: trasa znana, ładunek zwyczajny. Marek prowadzi, spoglądając na drogę
Nagle przy poboczu w trawie coś się rusza. Chce przejechać obok, ale coś w sercu podpowiada mu zatrzymać się i sprawdzić, co się stało.
W trawie leży ogromny, pasiasty kot, zacięcie syczący, jakby gotów oddać życie za cenę. Mówi się, iż koty mają dziewięć żyć widocznie niejedno już stracił, ledwo oddycha, łapa krwawi, a futro jest brudne i poplamione krwią.
Co ci się stało, kocie? pyta Marek, pochylając się nad zwierzęciem.
Kot wystawia zęby i chrapliwie miauczy, jakby mówił, iż nie potrzebuje pomocy i iż Marek niech wróci na swoją drogę.
Rozumiem, dumny marszczy brwi Marek, przypominając sobie własnego, starego kota babci, z którym w dzieciństwie dzielił ciepło kominka. Kiedyś spędzali noc pod mruczeniem Wojtka. Teraz już ani kota, ani babci nie ma, ale pamięć pozostaje.
Nie jestem specjalistą od urazów kotów, ale widzę, iż nie możesz zostawić tego tak. Nie ma tu nikogo, więc może zawiozę cię do weterynarza? proponuje Marek.
Delikatnie podnosi syczącego kocura i wkłada go do kabiny, układając na tylnym siedzeniu. Kot szarpnie się, po czym uspokaja, jakby przyjął, iż najgorsze już minęło.
Marek zbacza z trasy, wjeżdża do małego miasteczka Sandomierz i rusza do przychodni weterynaryjnej. Gdy widzi zmęczonego mężczyznę z kotem, kilku pacjentów przepuszcza ich przed kolejkę.
Masz szczęście, kocie mówi starszy lekarz. Zdezynfekujemy, założymy gips i będziesz mógł dalej jechać.
Gdzie go zostawię? protestuje Marek. Mam jeszcze kolejny kurs!
Nie mamy schroniska, a kot nie jest kociakiem, ale wygląda na zdrowego odparł weterynarz. Nic nie mogę zrobić, poza leczeniem.
Kocur patrzy zielonymi oczami prosto w duszę Marka, wywołując w nim poczucie winy. Czy powinien go zostawić, czy uratować?
Dobrze mruczy Marek i kieruje się w stronę korytarza.
Tam dwie starsze kobiety rozmawiają pod krzykiem:
Wczoraj Lena z córką znowu u mnie przychodziła, by uciec przed mężem mówi pierwsza.
Cóż za pech, pani! współczuje druga. Sama mam złotą duszę, a mąż? Niech Bóg go powstrzyma! Słyszałam, iż go bije!
Dlatego nie wyszła do pracy, bo przybyła w siniakach dodaje pierwsza. Dzisiaj przychodzi tam pan Nikodem.
Marek nie wtrąca się w ich prywatne sprawy, bo każdy ma swoje problemy. Myśli o własnym życiu: kiedyś przysięgał, iż będzie kochał do końca, a potem jego ukochana odpadła jak ogon.
Weźcie, podaje weterynarz kota, który już się uspokaja. Mam nadzieję, iż wszystko się zagoi; za trzy tygodnie będziemy usuwać gips.
Dziękuję przyjmuje Marek, nie mając pojęcia, co zrobić z tym prezentem. Najpierw musi dokończyć ładunek, potem zobaczy, co dalej.
Umieszcza kota na miejscu do spania i rusza w dalszą drogę.
Po kilku kilometrach dostrzega przy poboczu dwie postacie. Kobieta macha desperacko ręką, a mała dziewczynka przylega do niej.
Nie biorę pasażerów! mruczy Marek, trzymając się swojego zasadnika.
Miau! rozlega się z tyłu.
Co chcesz? pyta Marek.
Miau! powtarza kot, jakby domagał się uwagi.
Może potrzebujecie pomocy? podpowiada Marek. Lepiej zapytać, niż zostawić was w potrzebie.
Zatrzymuje auto, wyciąga kota na trawę. Zwierzak od razu podnosi ogon, potwierdzając przypuszczenie.
Hej! A wy dokąd? zauważa Marek, gdy para zaczyna podbiegając pod samochód.
Nie zdążył jeszcze odjechać, gdy wyczerpana kobieta, ciągnąc za rękę dziewczynkę, podbiega:
Proszę, zabierzcie nas! To tylko trzydzieści kilometrów od naszej wioski! błaga.
Dziewczynka patrzy mokrymi oczami, jakby była już zmęczona płaczem.
Nie jestem taksówkarzem, a jedynie kierowcą ciężarówki! tłumaczy Marek. Wsiądźcie do autobusu!
Spóźniliśmy się na ostatni kurs! tłumaczy kobieta. Pomóż nam, a Bóg nam za to pomoże!
Kot, po krótkim tarzaniu, podchodzi do dziewczynki, ociera się o jej nogę. Ona siada, głaszcze go, a kot mruczy.
Co powiesz, jeżeli podwiozę was, a wy przygarniecie kota? proponuje Marek, patrząc na kobietę, której łzy spływają po policzkach.
Chętnie, pracuję w przychodni i kocham zwierzęta! Nie wiemy jeszcze, gdzie się zatrzymać, ale u cioci w Opolu poprosimy o pomoc odpowiada.
Co się stało? pyta Marek, obserwując, jak dziewczynka przytula kota.
Dziewczynka ma jasne, kręcone włosy i wygląda przerażona, ale kot nie odmawia pieszczot.
Marek przypomina sobie rozmowę w przychodni. To chyba ta sama Elena, której mąż jest agresorem. Nie wtrąca się, tylko kiwa głową:
Dobrze, zawiozę was.
Chodźmy, Weronka! cieszy się kobieta.
Marek podnosi kota, a reszta ekipy wsiada: dziewczynka z tyłu, kobieta na przednim siedzeniu.
Zapłacę, nie martw się! upiera się kobieta, ale Marek tylko wzdycha:
Dostarczę was, kot wam się spodobał, więc ludzie są dobrzy. Powiedzcie mu podziękowania!
Dziękujemy, kocie! mówi kobieta szczerze. Jak się nazywa?
Kot i kot, wzrusza się Marek. Nie znamy go, po prostu go złapałem na drodze.
Jesteś dobrym człowiekiem! mówi kobieta. A jak mam cię zwracać?
Marek odpowiada kierowca.
Ja jestem Elena, a córkę Weronką przedstawia się kobieta.
Czy ciocia przyjmie? dopytuje Marek, zastanawiając się, co z kotem zrobić.
Mam nadzieję wzdycha Elena.
Zadzwoń i zapytaj mówi Marek, przechodząc na ty.
Elena rumieni się i szepcze:
Nie mam telefonu Mąż mnie zostawił
Masz numer? wyciąga Marek telefon z szuflady.
Elena szeptem wyjaśnia cioci, iż mąż ich opuścił, ale kot zostaną; ciocia nie może przyjąć zwierzęcia.
Weronka szlocha, przytulając kota:
Kocie, przyjedź do nas, jesteś wspaniały!
Już się z nim dogadaliśmy mruczy Marek.
Ona bardzo kochająca tłumaczy Elena.
Marek przywozi Elenę i Weronkę pod wskazany adres, przekazuje kota cioci, choć ona nie ma ochoty przyjąć. Weronka nie chce rozstawać się z kotem, przytula go, całuje w wąsy, a potem przytula Marka oburącz.
Weronka, tak nie wolno! przeraża się Elena.
Brakuje jej ojca, dlatego się przytula mruknie ciocia.
Marek czuje ukłucie w sercu. Myślał o spokojnym życiu z żoną i dziećmi, ale ta mała, kręcona córeczka wywołuje w nim nowe emocje.
Dziś przyjedziesz z nami? pyta Weronka, patrząc na niego wielkimi oczami. Z kotkiem?
Postaram się odpowiada Marek, nie mogąc odmówić.
Weronka biegnie do domu, a Marek wraca do auta i jedzie dalej. W pamięci pozostają mała dziewczynka i przestraszona matka.
Skąd biorą się tacy mężczyźni, co wyładowują swoją złość na słabszych? pyta kota. Ten mruczy pogardliwie.
Powiem im, iż nie wolno podnosić ręki na kobiety i dzieci! nie może się uspokoić Marek.
Miau! potwierdza kot, jakby dodawał zęby i pazury do argumentu.
Obecność kota uspokaja Marka; po raz pierwszy w drodze ma z kimś do pogadania. Opowiada mu o rodzicach, służbie wojskowej, o poglądach politycznych. Kot słucha, od czasu do czasu mruczy przytakując.
Patrz, co tam? widzi przy poboczu samochód, w którym dwóch facetów macha rękami. Wygląda na to, iż potrzebują pomocy!
Marek podjeżdża, otwiera drzwi. Jeden z nich wyciąga pistolet, a drugi nagle odrzuca pocisk w stronę kierowcy, ale zamiast niego przelatuje ogonowa kula.
Kot wpadł pazurami w napastnika i ryczy, a ten, upuszczając broń, próbuje się uwolnić. Marek wskakuje na ziemię, chwyta pistolet i celuje:
Ręce w górę!
Zdejmij kota! krzyczy napastnik. Zdzierze mi oczy!
Nie ma sprawy! ryczy Marek, widząc, iż drugi bandyta biegnie w ich stronę, i z impetem uderza go w szczękę, jednocześnie trzymając kota.
Do przodu! woła, wsiadając z powrotem do auta.
Numer drogi zapamiętuje i w kilka sekund dzwoni na posterunek policji. Po pół godzinie łapaczy łapią dwie sprawki, a policjanci informują go, iż to nie ich pierwsze potyczki. Jeden z nich mówi:
Kraj powinien znać swoich bohaterów!
Nie jestem bohaterem protestuje Marek. Zostałbym przywiązany na miejscu, a ja uciekam!
Policjant dodaje:
Ten drugi miał już kilku kierowców na koncie, jest zimny jak lód. Nie musisz się brudzić, a kot jest ranny wskazuje na zwierzę.
Marek patrzy na kota, a kot patrzy na niego.
Mój, mówi stanowczo. Nazywam się długojezdny, a on mój partner.
Szczęście ci w partnerze uśmiecha się policjant, uderzając napastnika i ratując Marka.
Tak, szczęście odpowiada kierowca poważnie.
Historia o kierowcy i jego odważnym kocie rozchodzi się po internecie. Ludzie rozpoznają ich, machają na spotkaniu i dziękują. Marek czuje, iż z kotem wszystko się zmienia lód topnieje, a oddech staje się lżejszy.
Po trzech tygodniach, gdy usuwają gips, Marek wjeżdża do miasteczka, gdzie zostawił kiedyś Elenę i Weronkę. Otwiera drzwi przychodni i spotyka ją przy wejściu.
O, to ty mówi Elena, nie odrywając wzroku. Miałem sen, iż przyjedziesz!
Widzę, iż sen się spełnił odpowiada Marek, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć. Nie uraziłyście się z Weronką?
Nie, kiwa głową Elena. Ciocia nas kocha, a ja załatwiłam rozwód szepcze, spuszczając wzrok.
W porządku mówi Marek, po chwili dodając: Czy zechcesz pójść ze mną?
Oczy Eleny rozszerzają się, otwiera usta, zamyka… Kot Długozjazdny, widząc scenę, wyraźnie miauczy.
Mam córkę mamroczy Elena.
A ja mam kota! odpowiada Marek, dodając: Nie potrafię pięknie mówić, ale wiem, iż to spotkanie nie było przypadkiem. Pomyśl, nie odrzucaj od razu. Obiecuję, iż będę dbał o was.
Miau! potwierdza kot.
Zastanowię się mówi Elena.
Miesiąc później biorą ślub, Marek przechodzi na pracę jako kierowca ambulansu weterynaryjnego. Kot Długozjazdny wciąż mieszka z nimi, pilnuje Weronki i od czasu do czasu wzdycha, wspominając romantykę dalekich dróg, leżąc na rozłożonym kanapie. Romantyka pozostaje, ale bez ich opieki życie byłoby puste na świecie są mądre koty!

2 dni temu







