O śniegu, frajerze, jubileuszu i ptakach

tenuieum2.blogspot.com 3 miesięcy temu

Śniegu dopadało w nocy, ale zaraz zaczął topnieć. Jak szłam do pracy, było jakoś tak:



Jak wracałam, świat zaczął przypominać moją wczorajszą rozpływającą się lodówkę.


Marząc o obiedzie, odebrałam ze sklepu frajera, czyli nieco większego krewnego mumaków.


Wybrałam trochę większy model, bardziej podobny do piekarnika niż frytkownicy, bo częściej zapiekam i wypiekam niż robię frytki. Obiad na razie musiałam zorganizować z odgrzanej na gazie mrożonki, bo frajera ogarnęłam dopiero na kolację.



Zapiekanki? Grzanki? wyszły (po trzech minutach) ładnie upieczone - w piekarniku zajmowało mi to minut 15-20. Mają trochę inny smak i konsystencję, pieczarki, na przykład, okazały się nieco gumowe, takie, jakich nie lubimy - trzeba by je chyba najpierw podgrillować osobno, a potem kłaść na grzanki.


No trza będzie frajera ujeździć jakoś, powinno być łatwiej niż z mumakiem, zawszeć to frajer.

Co do jubileuszu - łażę i myślę, i coraz bardziej upewniam się w przekonaniu, iż mi z jubileuszu najbardziej podobałby się zakaz pracy. :P Mogłabym jeść, co samo urośnie, czemu nie. :P Co do darowania długów, hm - w wymiarze ludzkim więcej bym sama miała do darowania niż zyskała na darowaniu, zresztą większość i tak już darowałam - więc akurat kwestia jubileuszowego darowania długów mnie nie rusza. W wymiarze Bożym, no cóż - jak mi nie Daruje, i tak mam przechlapane, rok czy nie rok, jubileusz czy nie - co za różnica.
A gdybym tak mogła jubileuszowo nie pracować, miałabym duuużo czasu, żeby popatrzeć na ptaki....


Bo akurat na moim modrzewiu zasiadł grubodziób.


Na jarzębinie roiło się od kwiczołów



A w karmniku od sikorek.





Dziś znalazłam chwilę na nadgonienie kilku zaległych spraw i może wyrobię się z życiem choćby do 23.00?

1084.

Idź do oryginalnego materiału