„Nikt tego nie weźmie – tajemnice, które nie ujrzą światła dziennego”

9 godzin temu

Hej, słuchaj, chcę Ci opowiedzieć, co się stało, kiedy wpadłem ostatnio do schroniska w Warszawie. Nie było osobnych pomieszczeń, wszystko mieściło się w jednej wielkiej, hałaśliwej sali. Po lewej stronie, przy ceglanej ścianie, stały kojce dla kotów, a po prawej dla psów. Wokół nich krążyli pracownicy: niektórzy trzymali torby z karmą, inni czyste szmatki, a ktoś ciągnął wiaderko z wodą, żeby dołożyć świeżej wody do misek.

Wpadło tam mnóstwo gości. Cicha i niepozorna rodzinka szczupła mama Marta, szczupły tata Józef i ich równie chudy synek Kacper przeszła powoli od jednego kojca do drugiego, przyglądając się zwierzakom z wielkim zainteresowaniem. Młoda para szeptała przy kotach, starszy pan z laską wolno spacerował przy psach. A ja, dopiero co przekroczywszy próg, ogarnąłem ten zapach, hałas i setki zwierzaków.

W pierwszym kojcu siedział Pieg mały kundelek z szalonym ogonkiem. Walnął się w gumowego kaczuszkę i zupełnie nie zwracał uwagi na ludzi. Tuż obok stał Czarny czarny jak kruk pies, z oczami, które widziały już wiele. Przy jego kojcu stała na kolanach dziewczyna w jaskrawym puchowym płaszczu, rozmawiająca szeptem z psem, jakby chciała się z nim zaprzyjaźnić. Po lewej rozciągała się prawdziwa wystawa kotów wszystkie rasy, kolory i rozmiary.

Na różowej poduszce spała Zosia, smukła biała kotka. Od czasu do czasu otwierała żółte oko i przyglądała się przechodniom. Obok niej wisiał na prętach Kacperek czarno-rudy kociak z dużą głową, przypominający bohatera kreskówki. mruczał cicho, tarzał się po plecach i leniwie podskakiwał w rogu, gdzie stały miski z wodą i jedzeniem. Gdy tylko zobaczył, iż podchodzę, od razu zmienił kierunek i pobiegł w moją stronę.

Co za wariat mruknąłem, wbijając palec między pręty i drapiąc Kacperka za uchem. Ten głupiak, zamykając oczy, mruczał z zadowolenia i delikatnie gryzął mój palec, jakby się bawił.

Mamo, patrz, jaki słodki wyszeptał chudy chłopiec, podbiegając do Kacperka. Jego rodzice spojrzeli na siebie i potrząsnęli głowami w tym samym rytmie.

Jest taki mały, Kacper powiedziała mama. Kacper zmrużył oczy, skinął głową i odszedł, rzucając na kotka rozczarowane spojrzenie. Zrozumiałem, iż rodzice wolą psa, więc starali się odciągnąć syna od kotów. Kacperek nie miał nic przeciwko temu, mruczał głośno i ocierał się o mój palec z jednej, potem z drugiej strony, po czym zaczął drapać zęby, wywołując kolejną uśmiechniętą minę.

A może to? odwróciłem się i zobaczyłem, iż Kacper stał przy kojcu w samym końcu, w ciemnym kącie schroniska. On jest duży i piękny.

O nie! od razu pokręciła głową szczupła mama. Chodźmy lepiej zobaczyć psy. A ten to chyba starszy.

Stary, mały zamruczał Kacper i westchnął, podążając za rodzicami w stronę psich kojców. Jego jęk gwałtownie zamienił się w śmiech, gdy dotarł do ulubieńca całego schroniska małego misia o imieniu Misiu. Ten zabawnie kroczył w swoim kojcu, liżąc palce, którymi ludzie chcieli go pogłaskać. choćby starszy pan z uśmiechem patrzył na puszystego włóczęgę, który huśtał w kącie pluszaka.

Wtedy jednak ciekawość wzięła górę chciałem zobaczyć, kto siedzi w najciemniejszym rogu, który tak przestraszył mamę Kacprasa. Odesłałem Kacperka w spokój i podszedłem do ostatniego kojca. Wciągnąłem głęboki oddech.

W środku, na szarej kocu, leżał stary kot. Typowy kot, którego można spotkać w każdym podwórku. Szlachetny dżentelmen, którego lata dobiegają końca. Nie skakał po kojcu, nie miauczał i nie przyciągał uwagi. Po prostu leżał, patrzył w pustkę szarymi oczami i cicho mruczał. Kiedy podszedłem, zamilkł, podciągnął noskiem i westchnął prawie ludzko. Położył głowę na chudych łapkach i zamknął oczy.

To Aramis, nasz senior zadrżałem, słysząc w tle wesoły głos pracownika, i odwróciłem się. Stał przed mną Bartek, piegowaty chłopak z plakietką Bartek.

Co z nim? zapytałem cicho, nie chcąc zakłócić spokoju starszego kota.

Nic. Po prostu senior odparł, otwierając kojec i dosypując jedzenie do miski. Aramis podciągnął noskiem, powoli wstał i z niezdarnym krokiem podszedł do miski, dwukrotnie uderzając pyszczkiem w pręty. Bartek, z zakłopotanym uśmiechem, dodał: Jest ślepy. Nic nie widzi. Nasz stary.

Jak przetrwał na ulicy? zdziwiłem się, odwracając się do niego.

Nie jest ulicznym, wybuchnął śmiechem i znowu podciągnął noskiem, jakby przepraszał za żart. Właściciele go oddali, bo nie mieli czasu się nim zajmować. My go wyleczyliśmy, ale kto potrzebuje starego kota? choćby nasza dyrektorka, Natalia, widząc go, od razu powiedziała: Nikt tego nie zabierze.

No właśnie przyznałem. Zabierają młode i spokojne.

jeżeli nie liczyć Darii skinął w stronę czarnego psa i dziewczyny przy nim. Czarny jest uparty, więc ona próbuje się z nim zaprzyjaźnić.

Czyli? zapytałem.

Powoli. Tacy zaufani ludzie rzadko się kontaktują, a Czarny właśnie taki. Jak Aramis, westchnął. Kiedy przyprowadziliśmy Aramisa, tydzień nic nie jadł. Siedział i czekał, aż go zabiorą. Kiedy ktoś wchodzi, od razu wącha powietrze i merda ogonem, a potem, gdy zrozumie, iż to nie on, znów się kładzie i smuci.

Dlatego go schowaliście w kącie? Żeby nie denerwować? dopytałem. Bartek przytaknął i zmarszczył brwi.

Tak. Szkoda go. Co chwilę wstaje z nadzieją, iż ktoś go zabierze, a potem osłabiony zasypia niemal do wieczora. Najprawdopodobniej tu skończy się jego życie. Kto potrzebuje ślepego, starego kota? A co Wam się podoba? Mogę podpowiedzieć? podskoczył. Widziałem, iż stoisz przy Kacperku.

Tak, taki zabawny. Mały diabełek uśmiechnąłem się, pamiętając Kacperka.

To nasz nowicjusz. Dzieci znaleźły go na ulicy i przyniosły. Pewnie jakaś kotka go wykluła, a on się zgubił. Dobrze, iż psy go nie znalazły pierwsze. Kacperek jest mały, więc wolą zabierać starsze zwierzaki. Nie myśl, iż go nie szczepimy, nie ma pcheł. Natalia nauczyła go korzystać z kuwety. Nie będzie robił awantur uśmiechnął się i spojrzał mi w twarz. No to co? Zabierasz Kacperka do domu?

Wiesz co tak, biorę skinąłem, patrząc na śpiącego Aramisa i cicho dodałem. Czy mogę zabrać go razem z Kacperkiem?

Serio? zaskoczony Bartek. Zastanowił się chwilę, potem pokręcił głową. U nas można wziąć tylko jedno zwierzę na jedną osobę. Poczekaj, zapytam dyrektora.

Dobrze przytaknąłem i żegnając się z uśmiechniętym pracownikiem, odwróciłem się do Aramisa, który wydawał się rozumieć moje słowa. Hej, przyjacielu. Pójdziesz ze mną? Nie jestem Twoim właścicielem, ale mogę obiecać jedno: jedzenie, wodę i wielkiego, łobuzowatego kolesia, który będzie Cię gryzł za ogon

Nie zdążyłem dokończyć, bo Aramis podskoczył, podciągnął noskiem powietrze i podszedł do otwartego kołowrotka, który Bartek zostawił otwarty. Wyciągnąłem rękę, a kot delikatnie ją powąchał, potem przytulił się do moich palców i cicho mruknął.

Wygląda na to, iż odpowiedź jest tak uśmiechnąłem się i pogłaskałem go za uchem.

Natalia powiedziała, iż można podbiegł Bartek, widząc, jak głaszczę starego kota, i sam się uśmiechnął. Widać, iż znaleźliście wspólny język.

A czemu go nie wziąć? wzruszyłem ramionami. Dwóch starszych kawalerów, duży mieszkanie i mały, wkurzony łobuz.

A tak przy okazji, po co Ci Aramis? Wiesz, iż nie długo mu zostało zapytał cicho. Westchnąłem i spojrzałem na kota, który jakby czekał na mój odzew.

Bo chcę, żeby odszedł tam, gdzie go kochają, a nie w zimnym schronisku, gdzie każdy gość co chwilę łamie mu serce odpowiedziałem. Mały dźwięk silniczka w piersi Aramisa wydawał się potwierdzać, iż to prawda.

Załatwię papierki skinął Bartek i pobiegł do zaplecza, zostawiając mnie samemu ze starym kotem. Resztę czasu po prostu milczeliśmy. Głaskałem go za uchem, a Aramis cicho mruczał i patrzył mi prosto w oczy szarymi, jak mgła, oczyma.

Wieczorem, leżąc na kanapie, oglądałem telewizję, a na mojej klatce piersiowej przytulił się mały, szalony kociak Kacperek. Jego futerko wciąż nosiło kurz, który zebrał z miejsc, do których moja samotna ręka nie sięgała. Słodko chrapał, czasem wystawał pazurki i drapał mnie po klatce.

Obok, przy mojej lewej nodze, na szarej kocu leżał Aramis. Stary kot, zwinięty w kłębek, spał, ale jego łapka spoczywała na moim udzie, jakby bał się, iż zniknę tak jak jego dawni właściciele. Gdy tylko się poruszyłem, Aramis podniósł głowę i wąchał powietrze. Uspokajał się tylko wtedy, gdy głaskałem go po głowie i mówiłem, iż jestem blisko.

Kiedy wstawałem i szedłem do kuchni po czajnik, Aramis, wpadając co jakiś czas w rogi, podążał za mną, a za nim jak mały ogonek płynął Kacperek. Po jakimś czasie przyzwyczaił się do mojego domu i bez problemu wchodził na kuchnię, gdzie stały jego miski z wodą i jedzeniem.

A gdy wychodziłem do pracy, Aramis i Kacperek odprowadzały mnie do drzwi, a po wyjściu zostawał tylko Aramis, który zdawał się nie ruszać, gdy odchodzę. Czekał, wąchał powietrze, liżał wyciągniętą rękę i wracał na swoją szarą kołdrę. W nocy oba koty spały ze mną Kacperek na poduszce, przyciskając swoją puszystą pupę do mojej głowy, a Aramis przy lewej nodze, kładąc chudą łapę na moim udzie. Wiem, iż kiedyś AramisMiejmy nadzieję, iż kiedyś Aramis znajdzie spokojny dom, w którym będzie kochany.

Idź do oryginalnego materiału