Kiedy Lidia sprzedała mieszkanie w Warszawie i wyprowadziła się na wieś, gdzie kupiła mały domek, nikt z miejscowych nie rozumiał, po co jej to. Ale z czasem stała się swoją. Zaczęli ją nazywać czule – Lidką. W domu Lidki zamieszkał rudy kot Tofik, który na początku patrzył na wieś z podejrzliwością, jakby nie mógł uwierzyć, iż już nie zobaczy balkonu w bloku. Potem się jednak oswoił – na ganku, w ogrodzie, choćby na grządkach.
Sąsiadka z naprzeciwka, Bogusia, przyjęła Lidię jak rodzinę. Pomagała w ogrodzie, przynosiła sadzonki, dzieliła się przetworami. Kobiety stały się prawdziwymi przyjaciółkami: długie wieczory przy herbacie i rozmowach, wymiana przepisów, robótki na drutach przy starych piosenkach, życie płynęło cicho i ciepło.
Ale wszystko się zmieniło, kiedy pewnego dnia Lidce zadzwonił syn.
— Mamo, Agata jest w ciąży. Z Ewą wyjeżdżamy na dwa lata do Holandii na kontrakt. Agata zostaje sama. Bardzo cię potrzebujemy… Wróć do miasta.
Lidia oniemiała. Wnuczka – w ciąży? Wzywają ją z powrotem do tego samego mieszkania, z którego uciekła, by wreszcie żyć dla siebie? Spróbowała odmówić:
— Synku, jaka ze mnie pomoc? Mam ciśnienie, już ponad sześćdziesiąt lat…
— Mamo, będziesz w swoim mieszkaniu. Po prostu Agacie potrzebne jest wsparcie. Nie nalegamy… Tylko pomyśl.
Lidia pomyślała. Pojechała do miasta. Wróciła złamana. Wnuczka rzeczywiście wyszła za mąż, spodziewała się dziecka. Mieszkanie było zaniedbane. Zmęczona wszystkim, Lidka wezwała karetkę – skoczyło jej ciśnienie. Wtedy zrozumiała: nie wytrzyma takiego tempa. To nie dla niej.
Bogusia od razu wszystko pojęła. Kiedy następnego dnia Lidka wróciła na wieś po rzeczy i powiedziała, iż sprzedała dom, iż wyjeżdża na dobre, w oczach Bogusi zapłonął ogień.
— Nie puszczę cię, słyszysz? — szepnęła, mocno ściskając przyjaciółkę. — Nigdzie nie pojedziesz.
— Co ty… — wystraszyła się Lidka. — Nie żartuj tak.
Bogusia pobiegła do samochodu, wcisnęła pieniądze kierowcy, coś powiedziała. Taksówka zawróciła i odjechała, zostawiając za sobą tylko kurz na drodze.
— Boguś, co ty robisz?! Czekają na mnie! — krzyknęła Lidka, nie wierząc w to, co się dzieje.
— Słuchaj. Nie jestem twoją rodziną, ale przez piętnaście lat stałyśmy sobie bliższe niż twoi krewni. Gdzie oni byli, kiedy ty się tu urządzałaś? Kiedy sadziłaś ziemniaki, przekopywałaś grządki? A teraz im wygodnie, żebyś gotowała barszcz i niańczyła dziecko?
— Ale to oni są moją krwią… — szepnęła Lidka.
— A ty czyja jesteś? Masz skończyć życie jako służąca w młodej rodzinie? Masz prawo być szczęśliwa. Choćby na emeryturze. A lekarze? U nas w przychodni nie gorzej. A do miasta możesz jeździć w gości.
Lidka długo milczała. W końcu cicho powiedziała:
— Mój dom już nie jest mój… Podpisali umowę.
— Nieważne. Mój ogród dla ciebie nie jest obcy. Mieszkaj u mnie. Poczujesz się lepiej – jakoś to ogarniemy.
I Lidka została. Syn z synową wyjechali. Wnuczka urodziła chłopca. Wszystko było dobrze. Lidka odwiedzała ich, oni przyjeżdżali na wieś, zatrzymywali się u Bogusi. A potem stało się coś niespodziewanego: rodzina, która kupiła jej dom, wyjechała na stałe do Poznania i zaproponowała Lidce, by zamieszkała w domu i doglądała posesji.
Tak zaczęła się nowa historia. Jesienią – u Bogusi. Wiosną – w swoim dawnym domu. A kiedy wnuczek Agaty podrósł, Lidka zaczęła częściej jeździć do miasta w odwiedziny.
Pewnego letniego dnia Agata przyjechała na wieś. W rękach trzymała dokumenty.
— Babciu, masz. To twój dom. Znowu twój. Wykupiliśmy go.
— Co?! — nie uwierzyła Lidka. — Ale jak… Kowalscy…
— Wyjechali. Dogadaliśmy się. Wszystko zgodnie z prawem. Dom jest na mnie. Ale on jest twój. Bo ty jesteś dla mnie wszystkim.
Łzy popłynęły po policzkach Lidki. Obok stała Bogusia, powstrzymując drżenie w głosie:
— Wiedziałam, iż ona szykuje ci niespodziankę. Nie gniewam się. Wszystko jest tak, jak powinno być.
Agata przytuliła babcię:
— Nie mówiliśmy ci od razu… Chcieliśmy zrobić niespodziankę. I wiesz co? Niedługo będziesz miała prawnuczkę. A to znaczy, iż znów będą ci potrzebne grządki, jagody i altanka pod jabłonią.
— To chodźmy przenosić rzeczy — Lidka zaśmiała się przez łzy. — Dzisiaj mamy prawdziwe święto…
A mały Kuba, który biegał z konewką wśród kwiatów, nie miał wątpliwości: szczęście to wtedy, gdy wszyscy są blisko. A babcia znów ma swój dom. I swoje życie.