Domek letniskowy Leszczyńskich został kupiony rok temu. Leszek, po przekroczeniu pięćdziesiątki, poczuł nieodpartą potrzebę posiadania działki. Jego wiejskie dzieciństwo często dawało o sobie znać, wspominając dom rodzinny i ogródek.
Działka, choć nie za duża, była zadbana. Drewniany domek odnowili, ogrodzenie naprawili i wymienili furtkę.
Miejsca na ziemniaki i inne uprawy wystarczało, ale sad pozostawiał wiele do życzenia: zaledwie kilka starych drzew i brak krzewów, jedynie mały zagajnik malinowy.
– Nie martw się, Halinko, z czasem się urządzimy – mówił Leszek i zabrał się do pracy.
Halina krążyła po grządkach, przytakiwała mężowi.
Z jednej strony – sąsiedzi porządni, choć rzadko się pojawiają, ale dbają o swoją działkę. A z drugiej strony – zaniedbana działka, opuszczona, z przegniłym płotem i zarośnięta trawą.
To właśnie ta trawa dręczyła Leszczyńskich przez całe lato.
– Leszek, nie do wytrzymania, ta trawa wciąż rozprzestrzenia się na nasz ogród, tylko patrzeć, jak całość zakryje.
Leszek chwytał motykę i z determinacją rzucał się na chwasty. Jednak trawa wciąż przedzierała się przez szczeliny, jakby umyślnie.
– Halinko, ależ piękne mają te grusze – zwrócił uwagę Leszek na ogród sąsiadów zarosły trawą.
– A spójrz, jakie dorodne mają morele – pokazała Halina na drzewo obiecujące bogaty zbiór. Część gałęzi zwisała przez płot na działkę Leszczyńskich.
– Ciekawe, czy kiedyś ich spotkamy – zastanawiał się Leszek. – Może chociaż na zbiór plonów przyjadą.
Jeszcze na wiosnę Leszek nie wytrzymał i podlewał sąsiedzkie drzewa, nie chciał, żeby zginęły z gorąca.
A teraz ten niekończący się problem z trawą…
– Mogliby chociaż raz latem tę trawę skosić – narzekała Halina.
Kiedy następny raz przyjechali na działkę, Leszczyńscy oniemieli na widok obfitego zbioru moreli. To już nic dziwnego na Mazowszu, u wielu przecież rosną morele, ale na opuszczonej działce?
– Nie, muszę jednak skosić im tę trawę – zdecydował Leszek – nie mogę patrzeć, jak działka dusi się od chwastów.
– Leszek, zobacz – Halina pokazała na zwisające gałęzie moreli – prosto do naszego ogrodu.
Leszek przyniósł małą drabinę – Zbierzmy chociaż te owoce, bo się zmarnują, przecież nikt nie pojawił się na tej działce całe lato.
– Oj, cudze to – zaniepokoiła się Halina.
– I tak się zmarnują – i jako pierwszy zaczął zrywać dojrzałe owoce.
– To może i malin na wnuki zbierzemy? – zapytała żona – w końcu skosiłeś tam trawę, więc za pracę.
– Wygląda na to, iż wszystko można zebrać, nikomu ta działka nie jest potrzebna, przyległa do nas jak sierota mazowiecka, nikt się nią nie przejmuje.
Na pracy, w wolnej chwili, Leszek zatrzymał się, by pogadać z kolegami. Kierowcy stojący w kółku dzielili się swoimi sprawami.
– Na moją działkę ktoś się wkradł, już dwa razy drzewa potrząsał – narzekał Krzysztof Kowalski, niedługo przechodzący na emeryturę.
Leszka zalał pot, przypomniał sobie, jak z żoną zebrali te morele, a gruszy też niezły plon się zapowiadał.
– A gdzie masz działkę? – odważył się zapytać Leszek, bojąc się usłyszeć odpowiedź.
– Na dole, w okolicy stowarzyszenia ogrodowego Wierzbowa.
– A-aaa – Leszek odetchnął – jasne. My jesteśmy wyżej.
– U was wcześniej wszystko dojrzewa – zorientował się Krzysztof. – U nas później, a i tak kradną bezczelnie, już kilka krzaków ziemniaków przekopali, trzeba by na nich pułapkę zastawić.
– O pułapce to niebezpieczna rzecz – odparli koledzy – można za to beknąć.
– A kraść, to można? – oburzył się Krzysztof.
Do domu Leszek wrócił w pełnym rozterce, wciąż myśląc o rozmowie. Chociaż to nie działka kolegi z pracy, sumienie jednak dawało znać o sobie.
Zdarzało się, iż jako dzieciak biegał po cudzych ogrodach – ale to było dziecięce wybryki. I to tylko kilka razy.
A tu sąsiedzka działka, z której zabrali część morelowego plonu. I jeszcze na grusze mają ochotę.
Leszek wprawdzie posadził sadzonki – z czasem wyrosną. Ale morele u sąsiednich… szkoda, iż się marnują.
– Nikt nie przyjedzie – uspokajała Halina – skoro cały rok się nie pokazali, to już nie przyjadą.
– Ale jakoś czuję się, jakbym coś ukradł – martwił się Leszek.
– Chcesz, żebym wyrzuciła te morele? – zapytała żona. – Choć, już dzieciakom połowę dałam – przyznała się z usprawiedliwieniem.
– Zostaw, no już trudno.
Leszczyńscy tak i męczyli się przez całe lato z cudzą działką, próbując poskromić trawę. Spoglądali na gruszę, oczekując przyjazdu prawowitych właścicieli. A kiedy owoce spadły już na ziemię, Halina poszła i zebrała kilka sztuk do fartucha.
Jesienią, po ukończeniu prac na swojej działce, spoglądali na sąsiednią. Zdawać by się mogło, iż choćby płot patrzył smutno, jakby prosił o podparcie pokrzywionych desek. Obok furtki leżała sterta śmieci, najwidoczniej po tymczasowej budowli, którą rozebrano, pozostawiając bałagan. Gnijące deski, szkło, jakieś szmaty… ale choćby obok śmieci starały się przebić późne jesienne kwiaty.
__________
Zimą, wspominając letnie dni, Leszek tęsknił za działką.
Gdy przyszła wiosna, przy pierwszym pojawieniu się zielonej trawy, przyjechali popatrzeć na działkę.
– Ciekawe, czy w tym roku pojawią się właściciele? – pytała Halina, myśląc o opuszczonej działce.
Leszek westchnął ze smutkiem. – Szkoda ziemi, drzewa szkoda.
Kiedy przyszło czas na oranie ogródków, zadzwonił według ogłoszenia, wezwał człowieka i pokazał, co trzeba zrobić.
I przez cały czas zerkał na sąsiedni ogród. Razem z Haliną usunęli z niego dużą trawę, żeby się nie rozrastała, jeszcze tylko tę ziemię przeorać…
– Słuchaj, kolego, a przeoramy i sąsiedni ogród, zapłacę – poprosił Leszek.
– Leszku, co ty? – zapytała Halina – to przecież cudza działka.
– Nie mogę patrzeć na to zarosłe pole…
– I co, tak będziemy pielęgnować cudzą działkę? – zapytała zasadniczo żona.
– A poczekaj, po obiedzie nie wracamy do domu, tylko jedziemy do stowarzyszenia ogrodowego, trzeba się dowiedzieć, czyja to działka, już mnie ten chwast doprowadził do szału, a i sad szkoda…
_________
W stowarzyszeniu ogrodowym kobieta, zsuwając okulary na czubek nosa, przewracała w zeszycie. – Jaki adres, mówicie, Brzozowa 45?
– Tak, ten adres – odpowiedziała Halina. – Niech chociaż tę trawę sprzątają, a plony zbierają, no szkoda, taki mają sad, bez opieki się zmarnuje.
– To już wszystko – powiedziała kobieta – właściciele się zrzeczyli, ziemia należy teraz do gminy.
– To co, bezpańska? – zapytał Leszek.
– Tak by wynikało. Mieli starszych właścicieli, zmarli. Najbliższy krewny – siostrzeniec, od razu się zrzekł, nie ma czasu się zajmować, – popatrzyła na Leszczyńskich – chcecie się zaopiekować?
– Co zaopiekować? Działkę?
– No tak. Możecie ją kupić, niedrogo to wyniesie. Dokumenty wszystkie są.
– Co ty na to, Halinko, bierzemy działkę, skoro wszystko zgodnie z prawem?
– Czy damy radę?
– Urządzimy, oddamy dzieciom, niech przyjeżdżają z wnukami.
____________
– Nie było kłopotów, jak to mówią, to kupiliśmy prosiaka – śmiała się Halina, gdy przyjechali na działkę.
– Myśl, iż adoptowaliśmy działkę, teraz nasza – powiedział Leszek.
– No cóż, śmieci wywiozę, w końcu mamy przyczepę, pozbędziemy się resztek chwastów, uwolnimy sad od zarosli, a potem wymienię płot.
__________
Latem Leszek podziwiał korony drzew i kwiaty posadzone przez żonę. Ziemia na byłej sąsiedniej działce jakby ożyła, wyprostowała się ku słońcu i chciwie wchłaniała duże krople deszczu.
– Patrz, nasza sierota się ożywia – cieszył się Leszek.
W weekend przyjechali dzieci: córka Ewa, zięć Krzysiek i wnuki. Starsi Mirek i Tomek rzucili się do samochodu, a najmłodsza Marysia zatrzymała się przy kwietniku, tam sfotografował ją dziadek Leszek.
– Podoba mi się – powiedział zięć Krzysiek i podał wąż ogrodowy, żeby podlać ziemniaki. – Można jeszcze agrestu nasadzić – dodał.
– To już sami w przyszłym roku – powiedział Leszek. – Tu można zostawić dzieciom trawnik, żeby się bawiły.
– Ja im basen kupię – obiecał Krzysiek. Potem spojrzał na płot. – No to co, zabieramy się do pracy? Wymieniamy płot?
– Wymieniamy – zgodził się Leszek – działka teraz nasza. Jakby sama do nas się przytuliła, ech, cieszę się… a malin w tym roku dużo będzie…