NIEOKIEŁZNANY KOŃ MIAŁ BYĆ POŚWIĘCONY, ALE PORZUCONA DZIEWCZYNKA ZROBIŁA COŚ NIESAMOWITEGO…

17 godzin temu

Kiedyś w małym gospodarstwie pod Krakowem krążyła plotka o dzikim koniu, którego nikt nie mógł okiełznać a jeżeli ktoś się do niego zbliżył, koń go po prostu ranił. Ten czarny wierzchowiec, zwany przez ludzi Burzą, miał być poświęcony już wkrótce. Nikt nie liczył na to, iż pojawi się samotna dziewczynka, porzucona i niewidzialna dla wszystkich. I właśnie ona zrobiła coś, co zmieniło losy całej wsi.

Spadaj stąd, mała! krzyczał rzeźnik, rzucając w nią brudny kawałek szmaty, którego ledwie uniknęła. Jagoda wzięła w dłonie chleb, który miał w pośpiechu, i pobiegła po wąskich kamiennych uliczkach, nie oglądając się za siebie. Nogi jej były bose, a echo dorosłych śmiechów oddalało się za murami.

Nie wiedziała, której już jest godziny, ani ile czasu minęło od ostatniego posiłku. Wiedziała tylko jedno nie może stać w jednym miejscu zbyt długo. Przeszła przez rynek, wbiegła w zarośla za stajnią przy strumieniu. Tam, w cieniu starego drewnianego kojca, schowała się, przytulając kolana do klatki piersi.

Chleb był twardy, ale nie przejmowała się tym. Żuła go powoli, patrząc na Burzę, który stawał się coraz bardziej niespokojny. Koń warczał, kopiąc kopytami w ziemię, a jego czarne futro lśniło w słońcu jak noc. Każdy, kto próbował go dotknąć, odczuwał jego groźny gniew.

Zeszłygo tygodnia jeden z pracowników złamał rękę i od tamtej pory nikt nie odważył się wkroczyć do kojca bez kija. Jagoda widziała wszystko z ukrycia codziennie obserwowała każdy ruch zwierzęcia, fascynowała się jego siłą, a jednocześnie odczuwała w nim samotność, której sama już nie znała. To nie była wściekłość, a raczej strach i nieufność, które oboje przeszliśmy.

W pewnym momencie do gospodarstwa wszedł Pan Jerzy, właściciel, z dwoma robotnikami. Jeden trzymał teczkę, drugi grubą linę. Nie możemy ryzykować dalej powiedział cicho, nie podnosząc głosu. Ten koń jest przeklęty albo po prostu szalony. Zabijemy go w poniedziałek. Jagoda poczuła, jak serce ściska się w gardle.

Na pewno, panie? zapytał jeden z robotników. Można go sprzedać za mało, może ktoś go kupi. Pan Jerzy wzruszył ramionami. Decyzja podjęta. Mężczyźni odeszli, a dziewczynka stała sztywno, palce mocno ściskając zniszczoną suknię.

Słowo poświęcenie odbijało się w jej głowie jak zimny echem. Burza wciąż błąkał się, tryskając pianą z pyska, patrząc w niebo, jakby szukał odpowiedzi. Jagoda patrzyła na niego, aż jej oczy zaczęły błyszczeć.

Wtedy, bez zastanowienia, wstała, przeszła przez krzaki i zniknęła. Nocą, kiedy gospodarstwo spało, a latarnie gasły, dziewczynka czekała, aż wszystkie odgłosy ucichły. Wspięła się przez słabe miejsce w płocie, nie potrzebując latarki księżyc dawał wystarczająco światła. Burza od razu ją dostrzegł, rżnął i podbiegł. Stała trzy metry od niego, nie ruszając się bliżej. Nie odezwała się. Po prostu usiadła i czekała.

Koń parował, ale nie podszedł. Patrzył na nią, jakby nie rozumiał, co ma zrobić. Po kilku minutach, które mogły być godzinami, Burza pochylił głowę, położył się na ziemi i odwrócił się plecami. Jagoda nie uśmiechnęła się, nie płakała, po prostu stała tam i oddychała głęboko.

Świt przyniósł pierwszy promień słońca nad górami. Pan Jerzy nie zauważył, iż dziewczynka zniknęła. Nikt nie zauważył jej nieobecności. W tym samym czasie Burza leżał w rogu kojca z opuszczoną głową, nie pędząc już jak dawniej. Pracownicy, przyzwyczajeni do jego agresji, patrzyli na niego z nieufnością.

Co się z nim dzieje? zapytał starszy robotnik, drapiąc się w brodę. Inny przytroił: Nie wiem, ale coś tu nie gra. Zaraz potem przybył Pan Jerzy, wciągając wąską kapelusz i zdecydowany krok. Spojrzał na konia, podszedł i powiedział cicho: Patrzcie, co się stało. Koń nie ruszył się, nie zjadł paszy, nie potrząsał płotem.

W końcu po rozmowie wszyscy zgodzili się wezwać weterynarza na poranek. Zabijemy go, jeżeli nie zmieni się w ciągu jednego dnia podsumował Pan Jerzy. Jagoda usłyszała to z oddali, wśród szeptów. Wiedziała, iż musi coś zrobić.

Następnego ranka, gdy wschodziło słońce, dziewczynka przeszła przez płot, po raz ostatni, i podeszła do Burzy. Stała przy nim, położyła rękę na jego karku i szeptała: Wybacz, iż tak długo czekałam. Koń podniósł głowę, spojrzał w oczy i delikatnie przycisnął nos do jej twarzy. W tym momencie w całym gospodarstwie zapanowała cisza, a ludzie zaczęli przyklaskiwać, jakby zobaczyli cud.

Wtedy Pan Jerzy podszedł i rozdarł dokumenty, które miały zezwolenie na zabicie konia. Nie będziemy go już zabijać oznajmił, a tłum podniósł głosy w aprobacie. Jego żona, Helena, podeszła do Jagody i powiedziała: Zasłużyłaś sobie dom i jedzenie. Nie jesteś już niewidzialna. Dziewczynka, po raz pierwszy od lat, poczuła prawdziwe ciepło.

Od tej chwili Jagoda mieszkała w przytulnym domku przy stajni, z własnym łóżkiem i ciepłymi jedzeniami. Codziennie odchodziła do Burzy, który teraz podchodził do niej sam, nie warcząc, nie pędząc. Razem wędrowali po polach, a ona opowiadała mu historie o gwiazdach i o tym, jak kiedyś była biedną dziewczyną, która musiała kraść chleb.

Z czasem gospodarstwo zamieniło się w schronisko dla wszystkich koni, które zostały porzucone lub zranione. Jagoda uczyła młodych ludzi, jak słuchać zwierząt, a nie tylko je okiełznać. Pan Jerzy i Helena wspierali ją, a wioska patrzyła na nich z podziwem.

Wszystko to zaczęło się od jednego, niepozornego gestu od tego, iż dziewczynka nie bała się usiąść przy koniu, którego wszyscy się bali. Burza w końcu znalazł spokój, a Jagoda zrozumiała, iż najważniejsze w życiu nie jest walczyć z losem, ale dać sobie szansę na zrozumienie i miłość. Tak więc w małym gospodarstwie pod Krakowem nie ma już śmierci, a jedynie cisza, w której koń i człowiek oddychają razem, jakby po burzy wschodziło zawsze spokojne słońce.

Idź do oryginalnego materiału