Nie zdążył zasadzić drzewa. Zrobiłam to za nas!

polregion.pl 7 godzin temu

*Zapiski z mojego dnia*

Nigdy nie zdążył posadzić drzewa. Zrobiłem to za nas obu.

Magda siedziała przy starym dębowym stole w salonie, ściskając w dłoniach kieszonkowy zegarek męża. Był ciężki, z wytartym srebrnym kopertą i pękniętą szybką. Wskazówki zatrzymały się na wpół do szóstej godzinie, która nic nie znaczyła. Albo znaczyła zbyt wiele. Obracała go w palcach, jakby próbując przywrócić mu życie.

Co przede mną ukrywałeś, Krzysiu? szepnęła, wpatrując się w tarczę. Nosiłeś go zawsze, choćby gdy się zepsuł. Dlaczego?

Krzysztof odszedł trzy miesiące temu. Atak serca, nagły jak grom z jasnego nieba. Magda miała trzydzieści dwa lata, on trzydzieści pięć. Dopiero zaczynali snuć plany: o dzieciach, o podróżach, o małym ogródku za domem. Ale czas się zatrzymał. Tak jak ten zegarek.

Magda odłożyła go z westchnieniem. Chciała posprzątać rzeczy męża, ale każdy sweter, każda książka przywoływały wspomnienia. Zegarek był ostatnią zagadką. Krzysiek nigdy nie mówił, skąd go ma. Powtarzał tylko: To ważne, Magduś. I tyle.

Podeszła do okna. Ich dom na warszawskim Ursynowie tonął w jesiennych liściach. Sąsiedzkie dzieci grały w piłkę, gdzieś szczekał pies. Życie toczyło się dalej, ale dla Magdy stanęło w miejscu.

Dość powiedziała sobie. Trzeba żyć. Chociażby dla niego.

Magda nie należała do tych, którzy się łatwo poddają. Przed ślubem pracowała jako florystka w kwiaciarni przy Nowym Świecie, układała bukiety, które rozjaśniały ludziom dni. Krzysiek żartował, iż oswaja kwiaty. Sam był inżynierem, cichym, ale o ciepłym spojrzeniu. Poznali się przypadkiem: Magda upuściła doniczkę z fiołkiem przed wejściem do kawiarni, a Krzyś, który właśnie przechodził, pomógł zebrać odłamki.

Nie martw się, kwiatek przetrwa powiedział wtedy, uśmiechając się. Ale ty chyba jesteś w szoku.

To moja ulubiona doniczka! oburzyła się Magda, ale zaraz parsknęła śmiechem. Jego spokój był zaraźliwy.

Tak zaczęła się ich historia. Wzięli ślub rok później, kupili dom na Ursynowie, adoptowali kota o imieniu Dymek. Marzyli o dziecku. Los jednak zadecydował inaczej. Półtora roku temu Magda straciła synka w piątym miesiącu. Krzyś trzymał ją za rękę, milczał, ale to milczenie mówiło więcej niż słowa. Nie rozmawiali o tej stracie, po prostu żyli dalej. A teraz jego zabrakło.

Zegarek leżał na stole jak niedopowiedziane zdanie. Magda wzięła go i ruszyła w stronę drzwi. W miasta był stary zegarmistrz, o którym Krzyś kiedyś wspominał. Może on coś wie.

Zakład zegarmistrza mieścił się w wąskiej kamienicy na Tamce. Nad wejściem wisiał szyld: Czas i zegary. Naprawy. Za ladą siedział starszy pan o gęstych brwiach i życzliwych oczach. Nazywał się Stanisław Nowak.

Dzień dobry powiedziała Magda, kładąc zegarek na ladzie. Nie chodzi. Da się naprawić?

Stanisław założył okulary i przyjrzał się uważnie.

Hmm, stary egzemplarz mruknął. Szwajcarski, początek XX wieku. Skąd pani go ma?

To po mężu. On bardzo go cenił.

Zegarmistrz skinął głową, tak jakby zrozumiał więcej niż powiedziała. Otworzył tylną pokrywę i zmarszczył brew.

Coś tu jest powiedział, wyjmując złożony kawałek papieru. Wygląda na list.

Magda zamarzyła.

List? Jaki list?

Nie wiem wzruszył ramionami Stanisław. Zegarek nie chodzi, bo mechanizm jest zardzewiały. Naprawię, ale to potrwa kilka dni. A list to do pani.

Podał jej pożółkłą kartkę. Magda wzięła ją drżącymi rękami, ale nie odważyła się rozwinąć.

Dziękuję szepnęła. Wrócę po zegarek.

W domu Magda długo siedziała z listem w dłoniach. Kot Dymek ocierał się o jej nogi, ale nie zwracała na niego uwagi. W końcu wzięła głęboki oddech i rozwinęła papier. Pismo było Krzysia staranne, z lekkim pochyleniem.

*Moje dziecko, którego nigdy nie zobaczę.

Przepraszam, iż nie umiałem cię ochronić. Obiecałem twojej mamie, iż będziemy rodziną, ale życie zdecydowało inaczej. Wiesz, zawsze chciałem dla ciebie posadzić drzewo. Klon, jak ten u mojego dziadka. Mówił, iż drzewo to życie, które trwa. jeżeli to czytasz, znaczy, iż nie zdążyłem. Ale mama zrobi to za mnie. Ona jest silna, moja Magda. Zaopiekuj się nią, dobrze?

Twój tata, Krzyś.*

Łzy spływały po twarzy Magdy. Przycisnęła list do serca, jakby mogła przez te słowa przytulić Krzysia. Napisał to po ich stracie, ale nie pokazał jej. Dlaczego? By nie rozdrapywać rany? A może by zostawić jej nadzieję?

Zawsze robiłeś wszystko po swojemu szepnęła przez łzy. Dobrze, posadzę twój klon.

Następnego dnia Magda pojechała do szkółki. Wybrała młode drzewko o soczyście zielonych liściach. Sprzedawczyni, starsza pani Wanda, dostrzegła jej zamyślone spojrzenie.

Dla kogo to drzewko? zapytała, owijając korzenie.

Dla syna cicho odpowiedziała Magda. I dla męża.

Wanda spojrzała na nią ciepło.

Dobra rzecz, dziecko. Drzewo to pamięć. Mój mąż też kochał klony. Co wiosnę sadził jedno. Teraz ja o nie dbam.

A on gdzie teraz jest? spytała Magda.

Odszedł pięć lat temu. Ale widzę go w każdym liściu uśmiechnęła się Wanda. Sadź, nie bój się. Przyjmie się.

Magda skinęła głową. Wróciła do domu, wzięła łopatę i zaczęła kopać. Dymek obserwował, siedząc na ganku. Ziemia była twarda, ale nie poddała się. Wyobrażała sobie, jak Krzyś się uśmiecha.

Gdy dół był gotowy, usłyszała głos zza płotu:

Hej, sąsiadko, co tu się dzieje?

To była Jadzia, kobieta po pięćdziesiątce z naprzeciwka, słynąca zJadzia pomogła jej posadzić drzewko, a gdy klon stanął dumnie w ogrodzie, Magda poczuła, iż Krzyś wreszcie może odpocząć, bo jego miłość wciąż rośnie w korzeniach, w liściach, i w jej sercu.

Idź do oryginalnego materiału