**Nie płacze, nie czeka, nie tęskni**
Mąż Jadzi zawsze był opanowany, cichy, spokojny i uprzejmy. Taki sam był Kazimierz dwadzieścia trzy lata temu, gdy oświadczył się jej nad brzegiem Wisły, podczas letniego wieczornego spaceru.
— Jadziu, chcę, byśmy połączyli nasze życie. To przeznaczenie — szepnął, ściskając jej dłonie.
Patrzył na nią pewny siebie, wiedział, iż nie odmówi. Dziewczyna poczerwieniała z wrażenia, a serce zabiło mocniej:
— Tak, Kaziu, tak! Wyjdę za ciebie.
Oboje byli szczęśliwi.
— Zbuduję dla nas dom. Ojciec mi pomoże, miejsce już wybraliśmy. Chodź, pokażę ci. — Szli trzymając się za ręce, aż zatrzymali się pod rozłożystą lipą.
— Tutaj. Lipę trzeba będzie wyciąć, stara jest, jeszcze kiedyś zawali się na dach. Posadzimy nową.
— Świetnie, Kaziu, z okien widać będzie rzekę.
Po ślubie mieszkali u rodziców Kazimierza, ale niedługo dom był gotowy. Kazimierz zaczął budować drugą część z osobnym wejściem.
— To dla naszych dzieci. Może któreś zostanie w tej wsi? Niech ma swój kąt.
— Jesteś taki przewidujący — uśmiechała się Jadzia i zgadzała z mężem.
Nie mieli wielu dzieci, urodziła się tylko córka, Kasia. Wychowali ją, a potem wyjechała na studia i oznajmiła:
— Mamo, tato, nie liczcie na mnie. Zostanę w mieście, mam tam Romka.
Druga część domu stała pusta. Jadzia sprzątała tam czasem, myła okna, ale Kazimierz nigdy nie zaglądał. Wystarczało im własne, przytulne mieszkanie. Przez te dwadzieścia trzy lata mąż nigdy nie podniósł na nią głosu. Szanowali go we wsi.
Aż pewnego dnia po pracy oznajmił:
— Jadziu, trudno mi to powiedzieć, ale nasze małżeństwo się skończyło. Miłość gdzieś odeszła. Poznałem inną kobietę, ale dziękuję ci za wszystko. Kasie pomogę skończyć studia, dom zostawiam wam.
Jadzia osunęła się na kanapę, ledwo słysząc jego słowa. W uszach dudniło. W końcu zobaczyła, jak wychodzi z walizką – pewno spakował ją wcześniej.
— Dlaczego mnie to spotkało? — płakała. — Chociaż innym też się to zdarza, nie sądziłam, iż nas dotknie. Gdzieś przegapiłam znaki. Chciałabym obudzić się i zobaczyć, iż to tylko zły sen.
Przez tydzień jeszcze miała nadzieję, iż wróci. Ale nie wrócił. Czas mijał, ból przygasł. Jadzia skończyła pięćdziesiąt lat, wciąż wyglądała pięknie. Kasia wyszła za mąż za chłopaka z miasta, urodził się wnuk, choć rzadko go widywała.
Pewnego letniego dnia sąsiadka Halinka, pielęgniarka, wpadła do ogrodu, gdzie Jadzia piła herbatę.
— Czemu taka smutna?
— Nie wiem, jakoś tak… — wzruszyła ramionami.
— Mam dla ciebie wiadomość! — uśmiechnęła się chytrze.
— No i?
— Słuchaj, nasz doktor Stefan odszedł na emeryturę. Przysłali nowego, też Stefana, tylko iż Oleg. Mieszkania jeszcze nie ma, więc zaproponowałam, żeby u ciebie zamieszkał.
— Co?! Po co mi to?
— Masz cztery pokoje puste! Kasia tam nie mieszka, niech ktoś wykorzysta.
— Nie chcę lokatorów!
— Za późno, Jadziu. Za godzinę będzie.
Jadzia westchnęła i poszła przygotować pokój. Nie minęła godzina, gdy w bramie stanął przystojny mężczyzna.
— Dobry wieczór, jestem Oleg Stefanowicz. Można po prostu Oleg. — Wyciągnął dłoń.
— Jadzia. — Uścisnęła ją, czując dziwne ciepło.
Lokator się jej spodobał. Był młodszy o pięć lat – przemknęła jej szalona myśl, ale gwałtownie ją odrzuciła. niedługo pili razem herbatę w ogrodzie. Czasem zaglądała Halinka, ale nie zostawała długo. Oleg patrzył na Jadzię z podziwem.
— Chyba mi się wydaje — myślała. — Taki przystojny, a ja już staruszka. Ale rozumiemy się tak dobrze…
Pewnego weekendu zaproponował:
— Może pojedziemy do miasta? Do kina, na kawę. Co tam, w końcu wolni i młodzi duchem!
Jadzia się zgodziła. Wiedziała, iż Oleg jest po rozwodzie. Weekend minął świetnie, zaczęli jeździć regularnie. Wieś już plotkowała:
— Jadzi się udało, takiego faceta złapać! Tylko iż starsza od niego…
Pewnego wieczoru Oleg zapytał:
— Jadziu, dlaczego taka kobieta jak ty jest sama?
— Mąż mnie zostawił. A ty?
— Żeniłem się późno, długo się uczyłem. Pojechałem na północ, chciałem sprawdzić siebie. Tam się ożeniłem, ale żona piła. Rozwiedliśmy się. A do wsi wróciłem… może właśnie po to, by cię spotkać.
Zamilkli. W końcu Oleg wziął jej dłoń.
— Jadziu, wyjdź za mnie. Czuję, iż jesteśmy dla siebie stworzeni.
— Ja też… tylko boję się tej różnicy wieku.
— To tylko cztery i pół roku! A ty jesteś piękna.
— Zgadzam się…
Minęły trzy lata. Żyli szczęśliwie. Jadzia czasem w duchu dziękowała byłemu mężowi, iż odszedł.
Pewnego dnia pod bramę zajechał samochód. Wysiadł postarzały, siwy Kazimierz.
— Jadziu… przejeżdżałem i zatrzymałem się. Tęskno mi było. Jesteś sama?
— Nie. Mam męża. A ty?
— Nie układa mi się. Bóg mnie pokarał. Trzeci raz żonaty… Przepraszam, Jadziu. Wiedziałem, iż nie wybaczysz.
— Już nie płaczę, nie czekam, nie tęsknię. Wszystko minęło.
— Rozumiem. Nie chcę widzieć twojego szczęścia. Widzę je w twoich oczach.
Wszedł do auta i odjechał. Jadzia patrzyła za nim, nie wiedząc, co czuje. Chyba tylko litość.
**Dzisiejsza lekcja:** Czasem największe rozczarowanie otwiera drogę do prawdziwego szczęścia.