Mruczek zaginął: poszukiwania ulubionego kota w okolicy

polregion.pl 6 godzin temu

Mruczek zniknął

„Halinko, jesteś w domu?” Wojtek wpadł do mieszkania i zastygł, widząc żonę w przedpokoju. Siedziała skulona i głośno szlochała. „Nic nie rozumiem, co się stało. Płakałaś tak, iż nie można było zrozumieć słów. A telefon, na złość, rozładował się. Co się wydarzyło, Halinko? Wyglądasz, jakbyś nie była sobą.”

„Mruczek zniknął” ledwo wyszeptała Halina. „Nie ma go w domu.”

„Jak to zniknął?!” zdziwił się Wojtek. „Gdzie mógł się podziać? Może gdzieś się schował w mieszkaniu?”

„Nie. Twoja siostra Wika Powiedziała, iż Mruczek przypadkowo wybiegł na klatkę schodową, gdy wychodziła z Michaśkiem na spacer. Ale rozumiesz, Wojtku, nasz Mruczek Sam by nie wyszedł. Po co mu ulica, skoro tam niemal zginął? Myślę, iż ona celowo go wypuściła”

„Co?!” Wojtek zacisnął pięści. „Gdzie ona jest teraz? Gdzie Wika?”

„Chyba poszła do sklepu Nie wiem. Szukałam Mruczka cały czas, ale nigdzie go nie ma. Nikt go nie widział. Jak to możliwe, Wojtku? Czy człowiek jest zdolny do takiej podłości? Wyrzucić bezbronną istotę na ulicę. Zimą. Czy to w ogóle ludzkie?”

„Człowiek nie. Ale Wika Wika może. Tym bardziej, iż już kiedyś coś takiego zrobiła. Nie martw się, dziś jej noga tu nie postanie. A Mruczka na pewno znajdziemy!”

***

Miesiąc temu

Wojtek szedł w stronę przystanku, gdy nagle zauważył coś szarego pod warstwą śniegu.

Najpierw pomyślał, iż to kamień. Ale kamień był dziwny nie tylko leżał, ale też drżał jak stara lodówka.

To przykuło jego uwagę. Nigdy wcześniej nie widział, by kamienie drżały z zimna.

Z ciekawości podszedł bliżej.

I dopiero wtedy zobaczył, iż to nie kamień, ale mały szary kotek.

„O rany” mruknął Wojtek, drapiąc się po głowie. „Co ty tu robisz, malutki?”

To było pytanie retoryczne.

Każdy wiedział, co robią porzucone zwierzęta na ulicy. Walczyły o przeżycie Tak jak ten mały kotek, który po prostu próbował przetrwać.

Nie miauczał, nie wołał o pomoc Leżał tylko i drżał.

Wyglądało na to, iż pogodził się z losem. Nie zwracał się do ludzi. Próbował tylko się ogrzać.

Wojtek delikatnie podniósł go, strzepując śnieg z jego sierści, i gwałtownie schował pod kurtkę, biegnąc na przystanek, gdzie właśnie podjeżdżał tramwaj.

W drodze do domu przypomniał sobie, iż Halina od dawna marzyła o takim kocie szarym w pręgi, ale ciągle brakowało czasu, by wybrać się do schroniska.

A tu los sam podrzucił mu go pod nogi. A gdy los coś daje trzeba brać.

„Halinko, mam dla ciebie niespodziankę” ucieszył się Wojtek, wchodząc do mieszkania.

„Och, ostatnio po prostu mnie rozpieszczasz” uśmiechnęła się żona, wychodząc do przedpokoju. „Najpierw złote kolczyki, potem nowy telefon, o którym marzyłam, a teraz bilety do kina. Co tym razem? Wycieczka w góry?”

„Lepiej!” rozpromienił się Wojtek i, rozpinając kurtkę, wyjął kotka. „Proszę! Znalazłem go na ulicy. Przecież chciałaś właśnie takiego? Szarego w pręgi?”

„Boże” westchnęła Halina. „Jest całkiem zmarznięty, biedaczek. Dawaj go tu, ogrzeję. A ty się rozbierz, umyj ręce i chodź do kuchni. Obiad gotowy.”

Halina znów spojrzała na kotka i uśmiechnęła się: „Jaki śliczny”

Tak w życiu Wojtka i Haliny pojawił się Mruczek. Długo zastanawiali się nad imieniem, przerobili wiele opcji, ale w końcu wybrali „klasykę”.

„Wydaje mi się, iż Mruczek pasuje mu lepiej niż jakiś Tom czy Lucas.”

„Zgadzam się, kochanie.”

To radosne wydarzenie miało miejsce pod koniec listopada, gdy spadł pierwszy śnieg. Kotek nie zdążył poznać „uroków” ulicznego życia zimą.

I dobrze. Bo dla wielu to doświadczenie jest ostatnim

Przez dwa tygodnie, które Mruczek spędził w nowym domu, Halina i Wojtek bardzo się do niego przywiązali.

A adekwatnie pokochali go od pierwszego dnia, ale z każdym kolejnym coraz bardziej.

Kotek również pokochał Halinę i Wojtka dobrych, ciepłych ludzi. Tacy nie skrzywdzą i nie wyrzucą na ulicę, jak jego poprzedni właściciele. Dlatego był spokojny.

Nawet gdy przypadkiem zrzucił coś ze stołu lub komody, nie krzyczeli na niego, tylko prosili, by następnym razem był ostrożniejszy.

„Na pewno będę!” odpowiadał miauczeniem, po raz dziesiąty tego dnia wskakując na komodę i zrzucając pilot.

Wszystko było dobrze, dopóki pewnego dnia ktoś nie zapukał do drzwi.

„Kto to może być w niedzielę o świcie?” Wojtek gwałtownie przetarł oczy i spojrzał na zegar była wpół do siódmej.

Za oknem było jeszcze ciemno.

„Może sąsiedzi?” zasugerowała Halina. „Może coś się stało?”

„Zaraz zobaczę.”

Gdy Wojtek otworzył drzwi, zobaczył swoją siostrę Wikę. I nie samą, a z synem Michasiem, który miał wtedy pięć lat.

„Cześć, braciszku” uśmiechnęła się. „Przyjechaliśmy w gości. Nie masz nic przeciwko?”

„Właściwie to”

„Wiem, wiem trzeba było uprzedzić. Ale sytuacja jest taka, iż nie zdążyłam. A o tej porze i tak byś nie odebrał. Więc postanowiłam przyjechać. Wpuścisz nas? I pomożesz z walizką, bo ciągnęłam ją na czwarte piętro i myślałam, iż mi nogi odpadną.”

Wojtek, oczywiście, wpuścił siostrę z siostrzeńcem. Ale zaniepokoiła go walizka. Bo z walizką się nie przychodzi w gości.

„Co się stało?”

„A co, nie widać?” odpowiedziała pytaniem. „Mąż mnie wyrzucił. Znalazł sobie inną kobietę, wyobrażasz? A ja nie mam gdzie iść. jeżeli nie masz nic przeciwko, zostanę u was na trochę. Dopóki nie wymyślę, co dalej. A przy okazji razem spędzimy Sylwestra. Fajnie, co? Od czterech lat prawie się nie widujemy. A przecież jesteśmy rodziną.”

„Wiesz dobrze, dlaczego się nie widujemy Na kłamstwach trudno zbudować

Idź do oryginalnego materiału