13 listopada 2025
Moje słowo ostatnie. Dziecko, możesz się obrażać na tatę tyle, ile chcesz. ale serce jego wciąż jest zepsute. Nie kłóć się ze mną, Jadwiga. Idź po Józefa i koniec. Z nim będziesz żyła pod kamienną ścianą, nie usłyszysz już jego złych słów. On jest dobrym człowiekiem, rozumiesz? tak powiedział mój ojciec, Antoni Tarasiewicz, obejmując mnie ramieniem.
Wiedziałam, iż nie odważę się sprzeciwić woli ojca. Jednak odciągnęłam jego rękę, płacząc, krzyknęłam: Nie mam sił na poddanie się!. Antoni spojrzał w moje niebieskie oczy, pełne buntowniczej woli. Była jednak gotowa, by nie pozwolić mi być nieszczęśliwą. Zdecydowanie rzekł: Nie będziesz się zmuszała! Idź, Jadwiga!.
Na brzegu Wisły czekał na mnie Józef. Serce znów zabiło mocniej. Był piękny, chciałam spędzić z nim całe życie. W tej chwili nienawiść do ojca przytłoczyła mnie. Nie wyobrażałam sobie, iż mogę poczuć taką wstręt wobec tego, kto był dla mnie wzorem i ostoją. Żadne błagania, żadne namowy nie mogły nic zmienić.
Co z ojcem? Czy jest okrutny, czy po prostu zgorzkniały? zapytał Józef, przechodząc dłonią po moich czarnych lokach, patrząc w moje ciemne oczy otoczone długimi rzęsami.
On powiedział, iż nie możemy być razem. Wszystko jest na nic Nie da się go przekonać warknęłam, łamiąc się przy jego ramionach.
Spróbuj jeszcze! Nie mogę się poddać! Mamy dom, gospodarstwo ale on jest uparty wykrzyknął Józef, potrącając po drodze kaczątko, które beztrosko płynęło brzegiem.
Ostrożnie, to nie kaczka! krzyknęła Jadwiga, próbując go powstrzymać.
To nie ważne, po prostu nie dotykaj tego, bo się odrodzi odparł Józef, po czym poprowadził mnie w stronę lasu, byśmy poszli na spacer.
Wracając niedługo do domu, napotkałam Marka. Gdy zobaczył mnie, zarumienił się mocno. Niewysoki, szpecący się piegowatym rumieńcem, z blond włosami i niebieskimi oczami, które ja nazywałam wyblakłymi. Nie przypominał Józefa. Dlaczego ojciec tak się upiera? Chciałam mu rzucić podniesioną rękę, ale zauważyłam w jego dłoniach kaczątko.
Dokąd idziesz? uśmiechnęłam się.
Szukałem rzeki, żeby się wykąpać. Znalazłem to małe stworzonko, podniosłem je, a ono jęczało jakby bolało mu się nóżka. Pokażę to tacie, on potrafi leczyć zwierzęta odpowiedział Marek, patrząc mi w oczy.
Zrozumiałam, iż to kaczątko przypadkowo wpadło pod nogi Józefa i nie pomogły mu inni. Czułam się zawstydzona, iż mój ukochany skrzywdził niewinne stworzenie, a wrogi wobec mnie człowiek je ratuje. Dlaczego tak?
Od tego czasu kaczątko przywiązało się do Marka i podążało za nim po całej wsi, choćby spało przy sianie obok niego. Zabawnie podskakiwało, pilnie obserwując, czy nie zginie swojego pana.
Są rzeźnicy, a ten jest kaczakopasem, głupkiem. Kaczka też jest w tej samej sytuacji. Przeznaczone tylko do stołu drwił Józef Marka.
Marek nie reagował, szedł obok, nie zwracając uwagi na kpiny.
Wkrótce nadszedł dzień ślubu Marka i mnie. Płakałam nieprzerwanie. Józef próbował mnie namówić, by uciekła ze mną, ale choć kochałam go bez pamięci, nie chciałam złamać serca ojca.
W dniu ceremonii stałam przed lustrem, patrząc na siebie w białej sukni, której blask rozświetlał złote kosmyki włosów. Ojciec rozpromienił się, mówiąc:
Najpiękniejsza narzeczona! pocałował mnie, Antoni Tarasiewicz.
Złość na mnie, kochanie? Życzę ci szczęścia, złota moja dziewczynko! Dziękujesz mi później!
Nigdy! Zrobiłam, co chciałeś. Ale dziękować nie, tato odwróciłam się w stronę okna.
Józef tańczył ze swoją kochanką Kasią. Zazdrościłam mu, bo widziałam, jak Kasię patrzy na niego. A ja? Teraz byłam żoną Marka.
Zostało mi tylko gryźć łokcie i obserwować, jak dawny kochanek przytula się do innej. Cicho zerknęłam na Marka. Nie pił, a kaczątko kręciło się przy nim.
Co za głupiec! pomyślałam z rozgniewaniem.
Matka pomogła mi zdjąć suknię, a ja przerażona spoglądałam na drzwi, z których miał przyjść niechciany mężczyzna. Wszedł, stał chwilę, spojrzał na moje zmarszczone usta i odwrócił się, by odejść.
Co? Idziesz? Co powiem ludziom? Nie podoba mi się? podskoczyłam z łóżka i pobiegłam za nim.
Milczał, spojrzał na mnie i założył na ramiona chustę.
Podoba ci się. Bardzo. Jesteś moja, najdroższa. Tylko iż widzę w tobie coś odrażającego. jeżeli tak nic nie zmienię. Ale dopóki sama nie podejdziesz, nie mogę
To się nigdy nie stanie! krzyknęłam, biegnąc za nim.
Spotkałam Józefa w dzień. Wydychał zapach spalonego alkoholu, próbując mnie zwabić do lasu pocałunkiem.
Co robisz? Czy zwariowałeś? obraziłam się.
A co? Masz już męża. Czy chcesz mnie mieć jeszcze? odpowiedział złośliwie Józef.
Odsunęłam się i odeszłam.
Dni mijały. Mąż i ja mieszkaliśmy osobno, a Marek zawsze miał coś do roboty. Raz poszliśmy do lasu po grzyby, a ja skręciłam kostkę. On podniósł mnie na ręce i zaniósł do domu. Wieczorami kołysaliśmy się na huśtawce nad jeziorem, a kaczątko podążało za nami. Z biegiem czasu gniew wobec Józefa przybierał na sile.
Wiedziałam, iż spotyka się z Kasią i szykuje się kolejny ślub, ale zazdrość już nie istniała. Nie rozumiałam, dlaczego tak się dzieje. Marek nie próbował się zbliżyć.
Pewnego dnia pożar zniszczył dom sąsiadki. Obudziłam się w płomieniach i pobiegłam na miejsce. Ludzie już się zebrali. Sąsiadka z trójką dzieci najstarszy był Szymon, który przyjechał w gości z sąsiedniej wsi.
Twój syn jest wspaniały. Pierwszy przybył, wiele pomógł. Złoty chłopak pogłaskała mnie po ręce.
Marek? Gdzie on jest? zapytałam, czując, iż w środku ochładzam się.
Jest w środku. Nasz pies, Głowa, zagubił się. Nie mogę go znaleźć, a dzieci płaczą odpowiedziała, wycierając twarz chustą.
Nagle spadł dach. Krzyknęłam i straciłam przytomność.
Obudziłam się, kiedy ktoś głaskał mi policzek. Spojrzało na mnie męskie, zmęczone oczy.
Co się stało? Tam spadło, wymamrotałam.
Przez okienko zdążyłem uciec. Głowa prawie mnie nie znalazła. Schował się pod łóżkiem. Wreszcie go znalazłem powiedział Marek, uśmiechając się.
Bałam się o ciebie. Kocham cię! zapłakawszy przytuliłam się do jego ramienia.
Po dziewięciu miesiącach przyszedł nasz syn, Mikołaj. Marek, przejmując umiejętności ojca, leczył krowy, konie, potrafił postawić na nogi zwierzęta w najgorszych przypadkach. Ludzie z całej wsi przychodzili po pomoc.
Kochałam męża i nie mogłam pojąć, jak mogłam kiedyś zachwycać się Józefem, który poślubił Kasię, dużo pił, hulakał i bił żonę, a potem został całkiem niepełnosprawny. Patrząc na nasze życie, przerażało mnie, iż mogłabym skończyć tak jak ona, gdyby nie twarda wola ojca.
Wyszłam na podwórko, gdzie Antoni grał z małym Mikołajem.
Tato chciałam podziękować. Za to, iż nie pozwoliłeś mi wyjść za Józefa. Za to, iż widziałeś, co jest dla mnie lepsze. Przebacz mi podeszłam i pocałowałam ojca.
Ach, młodość. Dobrze, rozumiemy się. Z wiekiem wiesz, kto jest człowiekiem, a kto potworem. Nie mogłem oddać jedynej ukochanej córki temu potworowi. Wiesz, iż się gniewałaś, ale minęło i wszystko już lepsze. Słuchaj starszych, dziewczynko. Życie przeżyliśmy, widzieliśmy. Niech Bóg wam błogosławi! uśmiechnął się Antoni.
Dożyję starości. Razem z Markiem robimy wszystko razem ja koszę na polu, on przy mnie. Mieliśmy pięcioro dzieci, mnóstwo wnuków. Szczęśliwa rodzina. Tam, gdzie kiedyś mówiło się Na milowanie nie ma siłowania, teraz ma nowy sens.
—Patrząc na spokojny zachód słońca nad Wisłą, wiem, iż każde doświadczenie, choć bolesne, ukształtowało mnie na silną i pełną miłości kobietę.

21 godzin temu







