Mój mąż wysłał mnie z trójką dzieci do zapomnianej wioski, a tydzień później znalazłam tam coś, co odmieniło moje życie na zawsze

polregion.pl 2 godzin temu

„Mój mąż wyrzucił mnie do starej wsi z trójką dzieci. Tydzień później znalazłam tam coś, co zmieniło moje życie na zawsze”

„Co powiedziałeś?” Zofia zamarła, czując wewnętrzny chłód. Stanisław stał w drzwiach, mocno ściskając pęk kluczy. Jego zwykle ożywiona twarz zastygła w masce irytacji.

„Nie mogę już żyć w ten sposób” powtórzył tonem pozbawionym emocji. „Ani ja, ani mama. Spakuj dzieci i wyprowadźcie się do Lipin. Domek babci jeszcze stoi, dach cały. Jakoś sobie poradzicie.”

Zofia patrzyła na niego jak na obcego. Dziesięć lat wspólnego życia, troje dzieci i taki wyrok. Wymierająca wieś, gdzie zostało kilka domów, bez sklepów i porządnych dróg.

„Dlaczego” zaczęła, ale ją przerwał.

„Bo mam dość” Stanisław odwrócił wzrok. „Ciągłych pretensji, niekończącego się marudzenia, iż siedzisz w domu z dziećmi. Mama ma rację: stałaś się kurą domową. Nie poznaję kobiety, którą kiedyś poślubiłem.”

Łzy napłynęły do gardła, ale Zofia je powstrzymała. Za ścianą spały dzieci Marysia i Jasiu, a najstarszy, Krzysiek, pewnie wszystko słyszał.

„Gdzie znajdę pracę? Z czego będziemy żyć?” jej głos był ledwo słyszalny. Stanisław rzucił na stół kopertę.

„Tu są pieniądze na początek. I dokumenty domu od dawna jest na twoje nazwisko. jeżeli jesteś taka niezależna, teraz to udowodnij.”

Odwrócił się i bez słowa wyszedł. Chwilę później zatrzasnęły się drzwi wejściowe.

Zofia powoli opadła na krzesło. W głowie wirowało jej jedno absurdalne wspomnienie: „Upiekłam jego ulubione szarlotka. Na śniadanie.”

Dom przywitał ich stęchłym chłodem. Zofia weszła, trzymając na rękach śpiącą Marysię, i poczuła, jak ściska się jej serce. Tu spędzała dzieciństwo wakacje u babci, zapach świeżego chleba, ziół na strychu, jabłek w piwnicy. Teraz tylko kurz, pajęczyny i smak opuszczenia.

Krzysiek, poważny jak na swój wiek, wszedł do środka i otworzył okiennice. Przez brudne szyby przebiły się promienie kwietniowego słońca, oświetlając unoszące się w powietrzu pyłki.

„Tu zimno” poskarżył się Jasiu, obejmując się ramionami.

„Wkrótce napalimy w piecu, będzie cieplej” Zofia starała się brzmieć pewnie. „Krzysiu, pomożesz mamie?”

Chłopak skinął głową, nie patrząc na nią. Milczał od chwili, gdy usłyszał ostatnią rozmowę rodziców.

Na szczęście stary piec był sprawny. Gdy płomienie zaczęły lizać drewno, a pokój wypełnił się ciepłem, Zofia odetchnęła z ulgą.

„Mamo, zostaniemy tu długo?” spytał Jasiu, oglądając stare zdjęcia na ścianie.

„Nie wiem, kochanie” odpowiedziała szczerze. „Najpierw się urządzimy, potem zdecydujemy.”

Pierwszą noc spędzili razem w szerokim łóżku babci. Dzieci zasnęły szybko, zmęczone przeprowadzką. Zofia leżała w ciemności, wpatrzona w sufit, rozmyślając, co ją tu sprowadziło.

Następnego ranka, uwolniwszy się z objęć śpiących dzieci, wyszła na podwórze. Działka była zachwaszczona. Jabłonie, niegdy z obfitymi plonami, stały pokręcone, z połamanymi gałęziami. Stara stodoła się przechylała, a studnia pokryta była mchem.

Zofia spojrzała na swoje nowe królestwo i, ku własnemu zaskoczeniu, zaśmiała się gorzko. Oto jej spuścizna. Jej nowy początek.

Pierwsze dni na wsi przypominały koszmar. Każdego ranka budziła się z nadzieją, iż wciąż jest w mieszkaniu, iż usłyszy dźwięk ekspresu do kawy i głos Stanisława.

„Mamo, kiedy tata po nas przyjedzie?” pytała Marysia, przyzwyczajona do niedzielnych spacerów z ojcem.

„Wkrótce, kochanie” odpowiadała Zofia, nie wiedząc, jak wytłumaczyć to, czego sama nie rozumiała.

Telefon milczał. Stanisław ignorował jej telefony. Pewnego dnia przyszła krótka wiadomość: „Masz wszystko, czego potrzebujesz. Daj mi czas.”

Czas. Na co liczył? Że zrozumie, jak trudno bez rodziny? A może wręcz przeciwnie iż całkiem ich wymaże z pamięci?

Pod koniec pierwszego tygodnia stało się jasne, iż pieniądze Stanisława gwałtownie się skończą. Piec wymagał naprawy, dach przeciekał, a jedzenie trzeba było kupić. Najgorsze jednak okazało się to, iż we wsi po prostu nie było pracy.

„Może wrócicie do miasta?” zaproponowała pani Wanda, jedna z nielicznych sąsiadek w Lipinach.

Zofia pokręciła głową: „Nie ma dokąd wracać. Ale tutaj przynajmniej mamy dach nad głową.”

Tego dnia postanowiła oczyścić ogród. Ziemia, zaniedbana od lat, była pełna chwastów, ale Zofia pamiętała, jak hojne były niegdy zbiory z babcinej działki.

„Krzysiu, pomożesz mi?” zwróciła się do najstarszego. Chłopak tylko skinął głową, wciąż milczący i wycofany.

Pracowali razem, wyrywając korzenie chwastów i rozbijając twarde grudki ziemi. Dłonie, przyzwyczajone do lekkich domowych prac i klawiatury komputera, gwałtownie pokryły się odciskami. Wieczorem bolały ją plecy i ramiona, jakby złapał je skurcz. Udało im się oczyścić tylko mały kawałek ziemi.

„Mamo” Krzysiek niespodziewanie przerwał milczenie. „Po co to robimy?”

„Żeby posadzić warzywa: ziemniaki, marchew, pomidory” zaczęła wyjaśniać.

„Nie, chodzi mi o coś innego” przerwał. „Dlaczego w ogóle tu jesteśmy? Dlaczego nie wracamy do domu? Co się stało między wami a tatą?”

Zofia wyprostowała się, ocierając pot z czoła. Jak wytłumaczyć dziecku prawdę? Przyznać, iż ojciec ich porzucił? Opowiedzieć o dawnych urazach matki Stanisława, która zawsze uważała ją za niegodną syna? A może przyznać, iż ma inną kobietę?

„Potrzebujemy czasu, żeby to wszystko przemyśleć” odpowiedziała ostrożnie. „Czasem dorośli muszą być osobno, żeby zrozumieć”

„Żeby zrozumieć, czy się kochają” dokończył za nią.

Idź do oryginalnego materiału