Miłość przez nienawiść
Halina Kowalska stała przy oknie i patrzyła, jak jej sąsiadka Bronisława rozwiesza pranie na podwórku. Każdy ruch tamtej wydawał się jej celowo powolny, jakby Bronka specjalnie przeciągała czas, żeby dłużej pokazać się przed cudzymi oknami.
— Znowu ta krowa się wystawia — mruknęła Halina, ściskając róg firanki. — Na pewno myśli, iż wszyscy na nią patrzą.
Tymczasem Bronisława Nowak rozwieszała wyprane prześcieradła, nucąc coś pod nosem. Była trzy lata młodsza od Haliny, ale wyglądała na mniej niż swoje pięćdziesiąt osiem lat. Zawsze uczesane włosy, wyprasowane sukienki, wyczyszczone buty. I ta jej manierka trzymania się prosto — wyprostowane plecy, uniesiony podbródek — doprowadzały Halinę do zgrzytania zębami.
Kobiety mieszkały w sąsiednich mieszkaniach już ponad dwadzieścia lat, i cały ten czas między nimi tliła się jakaś niezrozumiała wrogość. Zaczęło się od głupoty — Bronisława kiedyś zauważyła, iż Halina źle sadzi pelargonie w przydomowym ogródku. Poradziła, jak lepiej. Halina odebrała to jako wścibską ingerencję w jej sprawy.
— Sama wiem, jak kwiaty sadzić! — warknęła wtedy. — Nie ucz mnie życia!
— Ja tylko chciałam pomóc… — zmieszała się Bronisława. — U mnie na działce takie same rosły, bardzo ładnie wyglądały.
— Nie potrzebuję twojej pomocy! — odcięła Halina i demonstratywnie się odwróciła.
Od tamtej pory witały się przez zęby, a częściej udawały, iż się nie widzą. Halina w każdym geście sąsiadki doszukiwała się podstępu albo chęci upokorzenia jej. Kiedy Bronisława kupiła nową torebkę, Halina uważała, iż się przechwala. Kiedy piekła ciasta, których zapach roznosił się po całej klatce — iż robi to na złość, żeby pokazać, jaka z niej gospodyni.
— Mamo, dlaczego się do niej przypinasz? — mówiła córka Haliny, Kasia, kiedy przyjeżdżała w odwiedziny. — Normalna babka, co ty w niej takiego strasznego widzisz?
— Ty jej nie znasz — mruczała Halina. — Tylko z pozoru taka grzeczna, a w rzeczywistości… Pamiętasz, jak Zabielskim kota ukradła?
— Mamo, kot sam do niej przeszedł! Zabielscy trzymali go na dworze, a ona wzięła go do siebie, nakarmiła. To nie kradzież.
— No tak, oczywiście! Ona zawsze ma rację, święta jest! — Halina ze złością zatrzasnęła drzwiczki lodówki.
Tymczasem Bronisława cierpiała nie mniej. Sincerze nie rozumiała, czym tak bardzo naraziła się sąsiadce. Próbowała kilka razy poprawić relacje — przynosiła pierogi, oferowała pomoc z ciężkimi torbami. Ale Halina za każdym razem odtrącała te gesty.
— Dziękuję, nie trzeba — mówiła chłodno. — Sama dam radę.
Nawet pierogów nie brała, tłumacząc się dietą. Choć Bronisława dobrze widziała, jak ta kupuje w sklepie ciastka i torty.
— Nie rozumiem jej — wzdychała Bronisława, rozmawiając przez telefon z siostrą. — Chyba nigdy nic złego jej nie zrobiłam, a ona mnie nienawidzi. Może naprawdę coś nie tak kiedyś powiedziałam?
— Olej ją — odpowiadała siostra. — Ludzie bywają różni. Nie wszystkim musisz się podobać.
Ale Bronisławie ciężko było z tą ciągłą chłodnością. Z natury była towarzyska, lubiła pogadać z sąsiadami, podzielić się plotkami. A tu mieszka obok kobieta, która patrzy na nią jak na wroga.
Pewnego zimowego wieczora Bronisława wracała ze sklepu. Torby były ciężkie, a ścieżka w podwórku śliska. Poślizgnęła się i upadła, rozsypując zakupy po śniegu. Kolano bolało ją tak bardzo, iż nie mogła się podnieść.
— Och, jak boli! — jęknęła, próbując zebrać rozsypane pomarańcze.
W tym momencie z klatki wyszła Halina. Zatrzymała się na widok sąsiadki leżącej na śniegu. Przez myśl przemknęło: „Sama sobie winna, niech poleży”. Ale zaraz się zawstydziła tej myśli. Kobiecie było zimno i bolało ją kolano.
— Wstawaj — Halina wyciągnęła rękę. — Ostrożnie, nie śpiesz się.
Bronisława złapała się jej dłoni i z trudem wstała.
— Dziękuję — szepnęła. — Chyba mocno uderzyłam kolano.
— Najpierw zbierzemy zakupy, potem zobaczymy — Halina w milczeniu zaczęła zbierać rozsypane rzeczy. — Jodynę masz w domu?
— Chyba tak.
— Przyłóż, jeżeli skóra jest zadrapana. I zimny okład, żeby nie spuchło za bardzo.
Zebrali wszystko, i Halina pomogła sąsiadce dojść do windy.
— Jeszcze raz dziękuję — powiedziała Bronisława, wciskając przycisk. — Nie wiem, co bym bez pani zrobiła.
Halina tylko skinęła głową i odwróciła się. Ale cały wieczór myślała o tej sytuacji. Dlaczego nie dawało jej spokoju spojrzenie Bronisławy — wdzięczne, ale i zaskoczone. Jakby nie spodziewała się pomocy.
— A czego się spodziewała? — rozmyślała Halina, zaparzając herbatę. — Że przejdę obojętnie? Za kogo ona mnie ma?
Następnego ranka usłyszała, jak Bronisława z trudem schodzi po schodach. Windy znów nie działały, a sklep był potrzebny. Halina wyjrzała do przedpokoju.
— Jak noga? — zapytała.
— Jeszcze boli, ale przeżyję. Dzięki za wczoraj.
— No coś ty — Halina zawahała się. — Słuchaj, a dokąd idziesz? jeżeli do sklepu, to mogę… I tak miałam iść.
Bronisława spojrzała na nią niepewnie.
— Naprawdę by pani mogła? Byłabym wdzięczna. Oto lista — podała kartkę. — I pieniądze.
— Jakie pieniądze? Dam radę — Halina wzięła listę. — Mleko, chleb, śmietana. Jasne. Coś jeszcze?
— Nie, dziękuję. Wystarczy.
Kiedy Halina wróciła z zakupami, Bronisława czekała na nią z plackiem.
— To dla pani. Wczoraj upiekłam, akurat ostygł. Z jabłkami.
— Nie trzeba… — zaczęła automatycznie Halina, ale się powstrzymała. — To znaczy… Dzięki. Lubię z jabłkami.
Stały na półpiętrze i obu było dziwnie. Tyle lat nie lubiły się, a teraz nOd tamtej pory kwiaty w ich wspólnym ogródku rosły bujniej niż kiedykolwiek, a Halina i Bronisława siedząc na ławeczce, często śmiały się z tego, ile czasu zmarnowały na niepotrzebną nienawiść.