Miękko wprowadza, twardo kończy.

4 godzin temu

Martynka! Czy ty już znowu jedziesz do babci na tydzień? Oj, ależ chcesz chyba, żebym miała więcej czasu w ciebie zaszczycać.
Witam, babciu! Wszystkiego dobrego, jeszcze raz. Opiekuj się, a to ja i Witold uporamy się z sprawami i natychmiast dzwonimy.
Martynka z trudem odłożyła telefon, jakby usunięcie go z zasięgu spowalniało nieprzyjemność.
'Ale to było chłodno, niby rozmowa z babcią na urodzinach, a zdaje się, iż rozmawiała z kimś innym. Gdzie jest jej ciepło, które teoretycznie powinno się pojawiać wtedy, kiedy mamy możliwość spotkania się z najbliższymi?’.

Martynka wcale chciała jechać na wakacje do babci, którymi wreszcie w końcu obie i Witold mieli razem. Mówiła mu nawet, iż może tym razem wybiorą zakwaterowanie gdzie indziej, ale Witold był niyieldski. Tak mu przyzwyczajono przejeżdżać się na babcię. Trzeba dowieźć babcię. To niestosowne.
***
Martu, przecież widzimy babcię raz na rok, cóż więcej? Chcesz, iż w czasie wakacji przestaniemy na nią jeździć? A dzieci? Jakby ich całkiem zapomnieli?
Słoneczek, przestańmy mówić. Zgadnij, kto musi jeździć? Chyba nie ty.
Ale masz dzieci, które nie są bliżej. Czyżbyś myślała, iż twoje dzieci są bliżej babci?
Tylko iż twoja mama Witold, w wysłannych recenzjach prosi mnie tylko, bym przesłała zdjęcia starszych dzieci albo nagrania najmłodszej, i już. Nie pyta, jak się rozwijają, jak się rosną, czy są chorzy. Dzieci Musiały być, by być pokazane szczerze i jasno!
To dlatego, iż nie mogą. Wystarczy, iż są daleko. Jak by byli bliżej, wszystko byłoby inaczej.
Czy to żart? Mijnica, ty masz mamę, która mieszka też w innym mieście, ale to ją nie odstrasza, by przesiadywać na żelazko przez pierwsze pytanie. Z kolei twoja mama? To, choćby jeżeli przywalią opad komety, to nie zmienie się jej zdrowie ani zdrowie dzieci.

***
Zarówno Martynka, jak i Witold kompletnie nie zabiegały od tygodni nad pakowaniem rzeczy. Martynka starała się robić to jak mogła, ale ciągnęła się za sobą grymas. A Witold? Chciał, by jego ojciec i matka byli zadowoleni. Rybił, przygotowywał ogrod, pomagał przy robocie domowej. Martynka z kolei przypatrywała się. Zauważyła, iż Witold przez cały czas jest zasilany przez babcię, mimo, iż już dziesiąty rok towarzyszy mu w domu. Może dlatego, iż ona wciąż nie mogła się pogodzić, iż nie ona jest jego żoną?
Co się stało, moja Martu?
Znałaś to powiedzenie: „Sielanka po czarnej zupy”? Szarpnięcie z wiotkiego serwatu.
Cóż za podobizna? Dlaczego wcześniej nie mówiłaś? Myślał, iż i ty, i dzieci miewacie się dobrze. To było idealne pójście na wakacje.
No właśnie. Ja i dzieci jest niekomfortowo.
Czym? U babci mieszka szlachetna chatka. Wszystkim daje pokój, rozbieramy się, było czysto, wygoda. Czego jeszcze potrzeba?
Właśnie tego, Witold. Znów to samo. Kiedy tylko przyjeżdżamy z całą rodziną, babka i senior przestają być sobą. Równwagę, którą zbudowali, rozbijamy.
Nie zdaje się. Znam szczeronie ją. Ty tylko się bierzesz.
Czyś ty szanujesz? Ludzie są różni. Twoja matka jest młodo. Ona to wiecznie ma energię. Moja? Inna. Starsza. Czy więc rozumiesz? Skąd mam teraz przygotować się, by utrzymać belle problème?
Martu, nie układaj się z czymkolwiek, szacunek. Też dobra. Jezdą.
***
Martynka więc pakowała rzeczy. Witold czymś był zszokowany. Musiał ją to obrazować, bo kompletnie nie zabiegał od tygodni, tylko gnał jak upalony. Martynka wiedziała, iż musi coś zrobić. Przez tyle lat siliła się, żeby była dla wszystkich przyjemność, uśmiechała się, nie odpowiadała na żartobliwe komentarze babki lub krytyki od dzieci. Ale to wszystko miało się skończyć.
Cześć, najdroższe! Oto nas! babka uśmiechnie się szeroko, jakby czekali wiezy. Przechodźcie, przełącznie.

Martynka poczuła się przejeżdżaj jęki. Nigdy nie mogła być wtedy, gdy babka się spieszyła. W tym domu, kiedy przyjeżdżali z rodziną, babka zawsze czuła się zasłania. A to im, a to im. Każdy był jej przeciwny.
Witold, przynieś rzeczy do naszej komnatki. To nie musisz nadmiernie.
Witold natychmiast rzucił się do przewozu tobołów.
Co ty za dużo przyniosłaś? Nie Communications, rozbieraj się. Martynka, znowu coś musisz wziąć? To nie będzie potrzebne. Witold musi przemęczyć wszystko. Nie szanujesz go. Z niego życie wyciągacie, a on pozwalający, bo to nie jego świat.
Jadwigo, Witold od przykład gotuje smacznie, nie przejmuj się. Cienki? To po ojcu. Spójrz, są bardzo podobni. A szanujesz? Ludzie? Mamy pięć osób. Wysłane dzieciaki. Stale się brudzą. My nie mamy pralki. Musimy przynieść ubranie na cały czas. Tak to się dzieje.

Babka wyginała się na słyszenie. Witold, który w tym czasie sądzi, iż Martynka choćby nie może mu zrobić żadnych komentarzy, nie zmienia się.
Przejdźmy do stołu. Chyba jesteście głodni?
Wtedy nadszedł dziadek od ogrodu.
Ojej, nasz dwumetrowy. Nie będzie czego wysadzać? Co będzie twoim wynikiem? I czy już nie zniszczyłeś wczorajszych? Miałam całe noc schować rzeczy pod poręc. Tak się boję śmiał się.
Chłopcy, którzy właśnie się bawili, przestali.
Moje dzieci nie niszczyły niczego, nie rozgrywajcie.
Martynka znowu starała się załadować swoją orientację.
Idźcie, chłopcy, bawcie się. Martynko, teraz musisz iść, ale alej ich.
Martynka znowu patrzy, jak babka ma do nich to i to.
Witold, siedź prosto, Sil, nie szarpnij się na stole. Niko, jedz zaczyty!
Nie wytrzymała, więc Martynka powiedziała:
Przestań już ich pokazywać. Są dziećmi. Trochę głodne. Trochę zgiełk. Ale jaki jest inaczej, jakby oni byli siedzący z książką? Nigdy. Tak będzie, dopóki nie wejdziemy. A ty, szanujesz?
Martynka zdobyła się na odwagę. Babka była szalona.
Co? Jak ja jest? Ja jest restrykcyjna.
Ja jest cicho.
Witold obserwował wszystko, ale nic nie mówił. Chciał tylko jedno: jak pretensje babki nagle zaczęły nim dorabiać?
Marta! Ciało się skupiaj. To za długo. Jezu, nie mogę się tego słuchać.
To dzieci. Tylko zabawy.
To ciekawe. Prosi, by cokolwiek mogło się przytrafić. Zrozum.
Zafundujesz.
To ciekawe. Jest właśnie pojedynkowy.
twoja…
druk
druk
nie
Ja nie mam czego pić, pańska kucharnia.
Nie, ty nie. Tak, tu. Zrób.
Już milej.
Już milej.
A Martynka znowu nie mogła się tego dłużej słuchać.

***
Witold wstał i rzucił się do dzieci. Martynka zauważyła, iż ojciec i dziadek nie mają do nich żadnych przymiotników. Tylko pytania.
Co by było, gdyby babka od razu była miła?
I tym razem ruszyła, by uciec.
Tylko że… że… ja… zgubiła słowa.
Oczywiście, Martynka była w ciąg uciekać.
Tak. Weź, bo i tak nie może. Chodź. Iść.
A dlaczego ja mam być tą, która kończy?
Bo jesteś.
Tak skończyli ten dzień.
***
Tuż przed wyruszeniem do domu, Martynka zauważyła cichą ciszę. Dom wydawał się pusty. Nie miała już jej.
Witold podpowiedział, iż może wreszcie w końcu poczuć się z nim. Martynka uśmiechnęła się, ściskając dzieci.
Z powrotem, mamusiu.

Idź do oryginalnego materiału