Jestem między młotem a kowadłem: mama domaga się pomocy, a mój mąż kategorycznie odmawia.
Nazywam się Kasia, mam dwadzieścia dziewięć lat. Sześć lat temu wyszłam za mąż za Piotra, mamy cudowną córeczkę – trzyletnią Zosię. Żyjemy typowym życiem młodej rodziny: oboje pracujemy, spłacamy kredyt mieszkaniowy, liczymy każdy grosz i staramy się ze wszystkim zdążyć. Od niedawna pracuję zdalnie – dzięki temu pomagam Zosi, a bardzo wspiera mnie w tym moja mama.
Mama po prostu uwielbia swoją wnuczkę. Zabiera ją do siebie na działkę, spaceruje, bawi się z nią. To dla nas ogromna pomoc. Dla Zosi wizyty u babci to prawdziwa frajda – ma tam huśtawkę, ogródek i piaskownicę. Ale, jak każda pomoc, i ta ma swoją drugą stronę medalu.
Mama to człowiek pełen energii. Na emeryturze, ale nie potrafi usiedzieć w miejscu. Ciągle coś wymyśla, planuje. W tym roku postanowiła na przykład wybudować altankę na działce. Samodzielnie, bez konsultacji z nami, zamówiła materiały budowlane, a potem postawiła mnie przed faktem dokonanym:
– Kasia, powiedz Piotrowi, żeby przyjechał pomóc mi rozładować materiały. Samo nie dam rady.
Kiwnęłam głową, choć doskonale wiedziałam, jaka będzie jego reakcja. Od dwóch lat nic się nie zmieniło:
– To działka twojej mamy, Kasia. Niech sobie sama radzi. Ja tam nie jadę. Mam tylko jeden wolny dzień w tygodniu i chcę poleżeć na kanapie. Koniec kropka!
Rozumiem męża. Naprawdę ciężko pracuje. Czasem choćby w weekendy siedzi z laptopem, załatwia pilne sprawy. Potrzebujemy pieniędzy – kredyt, dziecko rośnie. Ale z drugiej strony – to przecież moja mama. Tyle razy nam pomagała. Co tydzień zabiera Zosię. Nigdy nie wymagała niczego w zamian, nie wtrąca się do naszego życia. A teraz taka prośba – rozładować deski na altankę. A Piotr powiedział „nie”.
Materiały przywieźli w piątek rano. Mama zadzwoniła w panice – nie ma komu pomóc. Rzuciłam wszystko, wsadziłam Zosię do samochodu i pojechałam. Razem z mamą rozładowywałyśmy deski, cement, jakieś belki. Nie wspomnę już, jakie to było ciężkie. Mama potem nie mogła się wyprostować. Ale najbardziej bolało ją to, iż zięć choćby nie próbował pomóc.
– Kasia, on w ogóle jest mężczyzną? Jak to możliwe? Czy ja prosiłam o remont dachu? Tylko o kilka godzin pomocy! – denerwowała się, otrzepując ręce z pyłu.
A ja stałam i milczałam. Było mi wstyd. Przed mamą. Przed sobą. Przed Zosią, która patrzyła na to wszystko i nie rozumiała, dlaczego babcia jest zła, a mama smutna.
Kiedy wróciłam do domu, panowała tam lodowata cisza. Próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, iż to nie kaprys, tylko prośba mamy, która zawsze nam pomaga. Ale Piotr tylko machnął ręką:
– W ogóle mnie słuchasz? Ja ciągnę wszystko na sobie! Nie muszę jej pomagać! To jej dNie wiem już, jak znaleźć rozwiązanie tej sytuacji, w której każdy ma rację, ale nikt nie chce wyciągnąć ręki na zgodę.