Dzień 12 września 2024
Marek Kowalski
Mąż postanowił wysłać naszego syna do wsi, pod opiekę matki, zupełnie nie z mojej woli.
Piotrek, żartujesz? Powiedz mi, iż to tylko kiepski żart po trudnym dniu w biurze.
Magda stała nieruchomo, trzymając talerz, nie zdążyła go jeszcze odłożyć do zmywarki. Woda leciała po białej ceramice i kapała na podłogę, ale ona tego nie zauważała. Mąż siedział przy kuchennym stole, spokojnie dokańczał kotlet, twarz miał niewzruszoną, jakby rozmawiał o zakupie nowego dywanu w przedpokoju, a nie o losie naszego jedynego dziecka na najbliższe trzy miesiące.
Bez żartów, Magda w końcu odezwał się Marek, wycierając usta serwetką. Dzwoniłem już do mamy, ją uszczęśliwiłem. Czeka ona Piotrka od pierwszego czerwca. Bilety kupiłem dziś po obiedzie. Wagonik sypialny, dolna warstwa, wszystko tak, jak trzeba.
Kupiłeś bilety? Bez mojej zgody? Magda wolno położyła talerz na stół. Dźwięk porcelany w ciszy kuchni przypominał strzał. Marek, rozmawialiśmy o tym miesiąc temu! Piotrek ma obóz robotyki w czerwcu, już wpłaciliśmy zaliczkę! Czekał na to pół roku, umawiał się z kolegami!
Marek zmarszczył brwi, jakby bolał go ząb, i odsunął pusty talerz.
Robotyka, komputery, gadżety Magda, spójrz na niego! Ma dziewięć lat, a już jest blade jak popiół i nie potrafi podnieść nic cięższego niż myszka. Potrzebuje prawdziwego męskiego wychowania, świeżego powietrza, fizycznej pracy. Nie może siedzieć w dusznym mieście przy klimatyzacji. Matka tam jest sama, ogród jest wielki, płot popadł w ruinę. Niech mu pomoże, zdrowie nabierze, babci się przyda.
Jaka przydatność, Marek? Magda czuła, iż w jej wnętrzu zaczyna wrzeć zimna furia. Twoja mama mieszka w odległej wsi, do najbliższej apteki trzydzieści kilometrów po szutrowej drodze! Tam nie ma wygód, woda z studni, którą trzeba gotować godzinę, by nie zatruć się. Piotrek jest alergikiem! Zapomniałeś, jak w zeszłym roku musieliśmy go wypłukać po tym, jak podszedł do jakiejś trawy w parku? A w wiosce kwitnie, koszenie trawy, kurz!
Nie wymyślaj odrzucił mąż, wstając od stołu. Ja tam dorastałem, zdrowy jak jeleń, widzisz. Alergia to efekt waszej sterylności miejskiej. Wypijemy mleko od kózki, pobiegniemy boso po rosie, a wszelka bzdura zejdzie z głowy. A twoja alergia minie. Mama mówi, iż ma teraz kozę, mleko ma lecznicze.
Magda usiadła na krześle, kolana drżały. Znała dobrze Helę Kowalską, matkę mojego męża. Kobieta była twarda, z pokolenia, które leczyło anginę na lampie, a siniaki leczyło podżylcem, najpierw wypowiadając przekleństwa. Wszystkie nowoczesne porady lekarskie odrzucała zdaniem: Tak nas wyhodowali, i przeżyliśmy.
Nie pozwolę mu wyjechać powiedziała Magda cicho, ale stanowczo. Nie dam ci zrujnować zdrowia dziecka dla twoich nostalgicznych marzeń o wiejskim dzieciństwie i dla oszczędności na obóz.
Marek, już przy drzwiach, odwrócił się gwałtownie. Jego twarz przyciemniała się.
Oszczędność nie ma tu nic wspólnego! Owszem, pieniądze za obóz można zwrócić, bo mamy remont samochodu, ale chodzi o zasadę! Jestem ojcem i decyduję. Chłop powinien stać się mężczyzną, nie roślinnym sadzonkiem. Dość twojej opieki. On jedzie. Kropka.
Wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami tak, iż okna w kredensie zadrżały. Magda została sama. W sąsiednim pokoju Piotrek beztrosko grał na konsoli, nie zdając sobie sprawy, iż jego letnia przygoda z robotami i przyjaciółmi właśnie zamieniła się w więzienie przy domowym ogródku.
Magda rozumiała, iż krzyki i kłótnie nic nie zmienią. Marek był uparty. Na niego wyraźnie naciskała Helena, która w każdym telefonie narzekała, iż nie widzi wnuka i iż synowa mu całe życie popsuła. Trzeba było działać podstępniej.
Wieczorem, gdy emocje nieco ustały, Magda weszła do sypialni. Marek leżał z książką, demonstracyjnie nie patrząc w jej stronę.
Dobrze powiedziała spokojnie, siadając na brzegu łóżka. Przemyślałam twoje słowa. Może masz rację. Świeże powietrze mu nie zaszkodzi.
Marek zaskoczony odłożył książkę. Liczył na kolejną falę histerii, łez i groźby rozwodu, a nie na zgodę.
No tak uśmiechnął się zadowolony. Mówiłem, iż jesteś mądra, Magdo. Zrozumiesz, iż tak będzie lepiej.
Tak skinęła. Ale mam jeden warunek.
Jaki warunek?
Weź dwa tygodnie urlopu na własny koszt i jedź z nim. Aby go przyzwyczaić, pomóc babci i sprawdzić, jak zniesie zmianę klimatu. Bo sam nie naprawi popadłego płotu. Piotrek ma dziewięć lat, nie naprawi go sam. Ty jesteś mężczyzną. Pokażesz mu, jak trzyma się młotek.
Marek zamilkł.
Magdo, jaki urlop? Mam okres rozliczeniowy, szef mnie nie puści. Myślałem, iż go po prostu odwieziemy, zostawimy na noc i wrócimy. A tam matka ma czuwać.
Nie, Marek. Albo jedziesz z nim na dwa tygodnie i osobiście odpowiadasz za jego zdrowie, albo nie jedzie. Nie wydam mu aktu urodzenia i schowam rzeczy. Możesz choćby wezwać policję. To moje ostatnie słowo. Chcesz męskiego wychowania? Wychowuj go własnym przykładem.
Marek długo milczał, rozważając sytuację. Nie chciał porzucić wygodnego biura i miękkiego kanapy na komary i kopanie ziemniaków, ale nie mógł też odejść od dumy męskiej.
Dobrze mruknął. Spróbuję poprosić w pracy o dwa tygodnie. Potem go zostawię do sierpnia.
Zobaczymy odparła Magda, ukrywając triumfalny uśmiech. Wiedziała, iż jego wiejska twardość wystarcza jedynie do grillowania w weekendy.
Pakowanie przypominało przygotowania do ewakuacji. Magda pakowała walizkę Piotrka, jakby wysyłała go na biegun północny. Połowę pojemności zajmowało apteczka: tabletki przeciwalergiczne, krople, maści, inhalator, węgiel aktywny, plastry.
Mamo, po co tam mam jechać? jęknął Piotrek, patrząc z tęsknotą na pudełko z klockami, które mu zakazano wziąć. Babcia Valka każe jeść piankę z mleka! Mdli mnie! I nie ma internetu!
Piotrze, to nie na długo uspokajała go Magda, głaszcząc jego buzię. Tata będzie z tobą. Pójdziecie po ryby, nad rzekę. A jak coś się stanie, od razu dzwoń. Daję ci drugi telefon, schowaj w kieszeni plecaka, naładowany.
Odprowadzając ich na dworzec, Magda czuła niepokój, ale i dziwne zadowolenie. Widziała twarz Marka, który ciągnął ogromną torbę z zapasami dla matki i swój własny bagaż. Jego entuzjazm przygasł.
Pierwsze trzy dni Magda cieszyła się ciszą w mieszkaniu. Zwróciła zaliczkę za obóz, ale nie wydawała pieniędzy od razu intuicja podpowiadała, iż przydadzą się później. Telefon milczał. Marek wysyłał krótkie SMS-y: Dojechaliśmy w porządku, Gorąco, Komary potwory. Piotrek nie dzwonił, co najbardziej niepokoiło.
Czwartego dnia zadzwoniła Helena Kowalska.
Leno! Co mi podsunąłeś tego chłopca? Nic nie je! Zupę grzybową ugotowałam, tłustą, poobławioną wymiotuje! Pierożki z kapustą odmawia! Ogórki solone nie chce! Tylko chleb żuje i wodę leje. To twoje jogurty go rozpieprzyły!
Heleno, Piotrek ma dietę, nie może tłustych potraw, ma słaby woreczek żółciowy, dałam ci listę odpowiedziała spokojnie Magda.
Nie ma listy! Rzuciłam go! Chłop musi jeść wszystko! I jest leniwy! Poprosiłem go o przycięcie grządki, a po pięciu minutach narzeka, iż boli go plecy, a słońce pali. A twój syn Marek? Śpi do południa, mówi, iż po pracy ma stres i tylko się wyspać chce. A kto naprawi płot? Puszka?
Magda ledwo powstrzymała śmiech. Plan zaczynał działać.
Heleno, chciałaś wnuka i syna, więc go wychowuj. Marek obiecał pomóc. Dołóż go do pracy.
Wieczorem tego samego dnia zadzwonił sam Marek, głos zmęczony i zirytowany.
Lena, nie wiesz, co się tu dzieje. 30 stopni w cieniu, w domu duszno, brak klimatyzacji, muchy brzęczą jak bombowce. Matka cały dzień buja: wody napełnia, drewna przycina, dach naprawia. Łamie mi plecy.
Biedny odpowiedziała Magda, udając współczucie. Chciałeś świeżego powietrza i fizycznej roboty. A Piotrek?
Piotrek w porządku siedzi w szopie, którą sam zbudował, nie gada z miejscowymi chłopcami. Matka mówi, iż jest dziki. Słuchaj, Lena Piotrokowi pojawiły się czerwone plamki na rękach i ciągle kicha.
Magda poczuła, iż serce zamiera.
Jakie plamki?
Czerwone, swędzą. Matka mówi, iż to pokrzywa albo komary ukąsiły, posmarowała go śmietaną.
Śmietaną?! Marek! Ma apteczkę! Daj mu antyhistaminę natychmiast! Co to za śmietana na wysypkę?! Wyślij zdjęcie!
Piotrkowi przyjechało zdjęcie: ręce pokryte charakterystyczną pokrzywą. Oczy spuchnięte.
Magda natychmiast oddzwoniła.
Marek, słuchaj. To alergia, najpewniej na jakąś trawę albo tę kozę, o której tak śpiewałeś. Daj mu tabletkę z niebieskiej paczki i maść z zieloną taśmą. Nie dawaj żadnych ludowych lekarstw od twojej mamy! jeżeli do rana nie przejdzie jedźcie do pobliskiego szpitala.
Do szpitala autobus jeździ raz dziennie! Samochód zostawiłem u wujka Michała, on coś kombinuje w gaźniku.
Oddałeś auto na naprawę? Magda chwyciła się za głowę. Boże, co ja zrobiłam… jeżeli coś się przytrafi, przyjadę i rozwalę tę wieś po kawałkach razem z tobą!
Noc minęła bez snu. Magda chodziła po mieszkaniu, przeskakując przy każdym dźwięku telefonu. Rano Piotrek zadzwonił potajemnie.
Mamo, weź mnie proszę płakał, mówiąc cicho. Jest mi źle. Babcia krzyczy, iż się drapię. Mówi, iż to zabawka, żeby nie musiał pracować. Tata krzyczy, iż jest zły. Toaleta na dworze śmierdzi, pająki wielkie. Boję się i boli mnie brzuch
Magda poczuła łzy w oczach.
Wytrzymaj, synku. Trochę jeszcze. Tata przyjechał?
On poszedł na rzekę z wujkiem Michałem, żeby nerwy leczyć, z piwem.
Nerwy leczyć wyszeptała Magda. Dobrze, Piotrze. Pakuj rzeczy, niech babcia nie zobaczy.
Zanim wyjechała, Magda zadzwoniła do brata, Olega.
Olek, potrzebuję twojej pomocy. Muszę pojechać 300 km, ratować Piotrka i twojego nieogarniętego zięcia.
Olek, człowiek z ręką do pomocy i ukochanym siostrzeńcem, nie pytając niepotrzebnie, po godzinie był już w drodze.
Podróż zajęła pięć godzin. Magda wyobrażała sobie spotkanie, szlifując gniewne wypowiedzi, ale rzeczywistość przeszła wszystkie wyobrażenia.
Kiedy samochód Olega podjechał pod popadły płot domu Heleny, scena była niczym obrazek z kartki. Marek, czerwony jak rak, w samych majtkach, próbował przybić paletę do płotu. GwoźWreszcie, trzymając Piotrka w ramionach, odjechałem z wioski, wiedząc, iż prawdziwym domem jest miejsce, gdzie rodzina jest razem, a nie granice między miastem a wsią.

1 dzień temu







