Dzisiaj obudziłam się w środku nocy, gdy zadzwonił telefon. Ledwo zrozumiałam, gdzie jestem — czy to sen, czy już poranek. Na ekranie migało: „Mama”. Sen od razu uciekł. Jej głos był dziwnie radosny:
„Śpisz, leniuszku? A ja już ciasto wsadziłam do piekarnika. Przyjeżdżaj jutro z Tomkiem. Musimy pogadać. Nie, nie o ogródku. O testament! Nie chcę, żebyście po mojej śmierci darli koty o dom i pieniądze. Bez wymówek!”
Zamarłam. Testament? Pogrzeb? Co się dzieje? Ale mówiła tak stanowczo, iż dyskusja nie wchodziła w grę.
Tymczasem moja mama, Helena Kowalska, siedziała w kuchni, poprawiając wełniany szal. Obok niej sąsiadka Basia, z niepokojem w oczach:
„Helu, coś się stało? Dlaczego mówisz o takich rzeczach? Boję się…”
„Spokojnie, Basiu. Po prostu chcę zobaczyć swoje dzieci. Rok się nie widzieliśmy. Każde żyje swoim życiem, jakbyśmy byli obcymi. A jeżeli jutro mnie zabraknie? Chcę też sprawdzić, jak naprawdę mnie traktują.”
Zamknęła drzwi za Basią i poszła odpocząć. Jutro miało być ważnym dniem.
Ranek był pochmurny, idealnie pasujący do jej planu. Sprzątnęła dom, włożyła starą szlafrokę, usiadła w fotelu i wstrzymała oddech. Po godzinie zapukano do drzwi.
Pierwsza wpadła Kasia — czerwona na twarzy, zdyszana.
„Mamo! Co się stało? Jesteś chora? O co chodzi z tym testamentem?” — krzyczała, rzucając się w jej stronę.
Za nią, spokojniejszy, wszedł Tomek.
„No, przestraszyłaś nas, matko. Naprawdę myślisz o odejściu? Może jeszcze za wcześnie?”
„Usiądźcie — powiedziała cicho Helena. — I zawołajcie swoje połówki. Ania, Marek, wchodźcie.”
Gdy zasiedli do stołu, zaczęła mówić:
„Słuchajcie i nie przerywajcie. Starość nie radość, a ja jestem sama. Choroba nie pyta o pozwolenie. Dlatego postanowiłam wszystko wyjaśnić. Ale najpierw — pomoc. Kto, jak nie rodzina, pomoże staruszce? Drzewo porąbać, obiad ugotować…”
Kasia z Anią zabrały się do pracy. Helena patrzyła, jak ciasto lepi się do palców, ziemniaki są grubo krojone, garnki brzęczą. „Miejskie niezdary” — pomyślała z goryczą, ale nie skomentowała. Nie o to chodziło.
Po obiedzie poprosiła Marka i Anię o wyjście — została sama z dziećmi.
„Słuchajcie. Dom zapiszę Basi, sąsiadce. Jest blisko, pomaga. Tomku, zostawię ci narzędzia i gospodarstwo. Zrób z nimi, co chcesz. A tobie, Kasiu, zostawię oszczędności. Przez lata odkładałam grosz do grosza.”
Cisza.
„Dom — obcej kobiecie?” — Tomek aż się zakrztusił. „Na serio?”
„A dlaczego nie? Rok was nie było. Basia codziennie zagląda. Tomku, choćby na swój ślub mnie nie zaprosiłeś — wstydziłeś się wiejskiej matki? A ty, Kasiu, od kiedy wyszłaś za Marka po raz drugi, choćby nie zajrzałaś. Pamiętasz, jak się wtedy obraziłaś, gdy powiedziałam, iż Jarek to nie ta para? Miałam rację…”
„Mamo, przestań…” — szepnęła Kasia.
„Jestem słaba. Pójdę się położyć.” — Helena zamknęła za sobą drzwi sypialni.
Na zewnątrz wybuchła kłótnia.
„To przez ciebie!” — syczał Tomek. „Mogłaś odwiedzać matkę! Teraz dom będzie Basi!”
„No tak, jasne! Ja haruję od rana do nocy! A ty z Anią co robicie? Ona i tak w domu siedzi, mogłaby pomagać!”
Krzyczeli, przerywali sobie. Helena siedziała w fotelu, patrząc przez okno. Łzy cisnęły się do oczu. Gdzie są te dzieci, które biegały latem boso po podwórku? Gdzie ich troska o siebie nawzajem?
Gdy wrócili, już na nich czekała — spokojna, ale mokre ślady na policzkach zdradzały emocje.
„Mamo, co ty robisz? Przecież jesteś chora…” — zaczął Tomek.
„Już lepiej.” — odparła twardo. „Wszystko zrozumiałam. Jestem nikomu niepotrzebna. Testament? Będzie. Ale później. Gdy zdecydujecie, po co wam ten dom — żeby kochać, czy żeby się kłócić?”
Rano przy śniadaniu panowała cisza. Tylko skrzypienie krzeseł i dźwięk łyżek. Kasia pierwsza się odezwała:
„Wybacz nam, mamo… Myliliśmy się. Będę przyjeżdżać, naprawdę. Jesteśmy rodziną…”
Helena skinęła głową. Ciepła cisza zawisła nad stołem.
Od tamtego dnia wiele się zmieniło — i nic. Tomek rzadko pojawiał się w domu, ale regularnie przesyłał pieniądze. Kasia bywała częściej — zupa, konfitury, pomoc w ogrodzie. Ale nikt już nie pytał o testament.
Nikt nie wiedział, iż od dawna leżał w najniższej szufladzie komody — podpisany i opieczętowany. Wszystko było podzielone po równo. Bo Helena wciąż kochała swoje dzieci. choćby jeżeli one czasem o tym zapominały.