„Matka udawała chorą, by odkryć, które dziecko naprawdę ją kocha. Wynik zaskoczył wszystkich”

polregion.pl 2 tygodni temu

Gdy zadzwonił telefon wczesnym rankiem, Kinga ledwie się zorientowała, czy jeszcze śpi, czy już leży w łóżku. Na wyświetlaczu widniało nazwisko – „mama”. Sen od razu uleciał. Głos matki był pełen energii, niemal radosny:

— Śpisz, leniucha? A ja już ciasto włożyłam do piekarnika. Jutro zapraszam – ciebie i Bartka. Musimy pogadać. Nie, nie o ogródku. O testament! Nie chcę, żebyście na moim pogrzebie darli koty o dom i pieniądze. Przyjeżdżajcie oboje, bez wymówek!

Kinga zamarła. Testament? Pogrzeb? Co się dzieje? Ale matka mówiła tak stanowczo, iż dyskusja nie wchodziła w grę.

Tymczasem Weronika Nowak, matka Kingi i Bartka, siedziała przy stole, poprawiając wełniany szal. Obok sąsiadka Krysia z niepokojem w oczach:

— Weroniko, jesteś chora? Skąd takie ponure rozmowy? Straszysz mnie…

— Nie martw się, Krysiu. Po prostu chcę zobaczyć swoje dzieci. Rok się nie widzieliśmy. Każde żyje swoim życiem, jakbyśmy byli obcy. A jeżeli jutro coś mi się stanie, kto im wszystko wyjaśni? No i chcę ich sprawdzić. Zobaczyć, jak naprawdę się do mnie odnoszą.

Z tymi słowami Weronika zamknęła drzwi za sąsiadką i poszła odpocząć. Jutro miał być istotny dzień.

Ranek był pochmurny, jakby odpowiadał jej planom. Posprzątała dom, włożyła stary szlafrok, umyła się i usiadła w fotelu, wstrzymując oddech. Po godzinie do drzwi zapukano.

Pierwsza wbiegła Kinga – czerwona na twarzy, spłoszona.

— Mamusiu! Co się stało? Chorujesz? O co chodzi z tym testamentem? — wykrzyknęła, rzucając się ku matce.

Za nią, bardziej powściągliwie, wszedł Bartek.

— No, narobiłaś nam strachu, mamo. Szykujesz się już? Może jeszcze za wcześnie?

— Siadajcie przy stole, moje dzieci — spokojnie powiedziała Weronika. — I przyprowadźcie swoje drugie połówki. Agata, Tomek, wchodźcie, nie wstydźcie się.

Gdy wszyscy zasiedli, zaczęła mówić.

— Słuchajcie i nie przerywajcie. To ważne. Starość to nie radość, a ja mieszkam sama. Choroba nie pyta o pozwolenie. Dlatego postanowiłam powiedzieć, póki mogę. Ale najpierw – pomoc przy gospodarstwie. Kto, jak nie rodzina, pomoże starej kobiecie? Drzewo porąbać, obiad ugotować…

Kinga z Agatą skinęły i wzięły się do pracy. Weronika obserwowała: ciasto kleiło się do palców, ziemniaki kroiły się za grubo, garnki hałasowały. „Miejscy niezdary”, pomyślała z goryczą, ale nie powiedziała tego na głos. Nie o to chodziło.

Po posiłku poprosiła Tomka i Agatę, by wyszli – została sama z dziećmi.

— Słuchajcie uważnie. Dom, w którym się wychowaliście, zostawiam Krysi, sąsiadce. Ona jest blisko, pomoże, gdyby coś się stało. Bartek, dla ciebie są narzędzia i warsztat. Rób z nimi, co chcesz. A tobie, Kinga, zapisuję oszczędności. Odszczędzałam emeryturę, ledwo wydawałam.

W pokoju zapanowała ciężka cisza.

— Dom – obcej kobiecie? — wreszcie wykrztusił Bartek. — Żartujesz?

— Dlaczego nie? Rok się nie pojawialiście. A Krysia codziennie zagląda. A ty, Bartku, na własny ślub mnie nie zaprosiłeś – wstydziłeś się wiejskiej matki? A ciebie, Kinga, nie widziałam od twojego drugiego ślubu z Tomkiem. Wtedy się obraziłaś, pamiętasz? Gdy powiedziałam, iż Kacper nie jest dla ciebie. Miałam rację…

— Mamo, nie… — szepnęła Kinga.

— Źle się czuję. Idę się położyć — westchnęła Weronika i zamknęła drzwi do sypialni.

Na zewnątrz wybuchła kłótnia.

— To twoja wina! — syczał Bartek. — Mogłaś częściej odwiedzać! Teraz dom idzie do Krystyny!

— Oczywiście! Bo ja haruję od rana do nocy! A ty z Agatą co robicie? Ona mogłaby pomagać!

Krzyczeli, przerywali sobie. Weronika słuchała, płacząc w ciszy. Gdzie są te dzieci, które biegały boso po podwórku? Gdzie ich troska o siebie nawzajem?

Gdy wrócili, nie leżała – siedziała wyprostowana, a oczy zdradzały łzy.

— Mamo, co z tobą? Czujesz się źle? — zaczął Bartek.

— Już lepiej — odparła cicho. — Wszystko zrozumiałam. Nikomu nie jestem potrzebna. Testament? Będzie. Tylko później. Kiedy sami zdecydujecie – czy ten dom ma być symbolem miłości, czy przedmiotem kłótni?

Rano przy śniadaniu panowała cisza. Tylko skrzypienie krzeseł i brzęk łyżek. Pierwsza odezwała się Kinga:

— Wybacz nam, mamo… Byliśmy w błędzie. Będę przyjeżdżać, naprawdę. Jesteśmy rodziną…

Weronika skinęła głową. Zapanowało ciepłe milczenie.

Od tamtej pory wiele się zmieniło – i nic. Bartek pojawiał się rzadko, ale regularnie przysyłał pieniądze. Kinga odwiedzała częściej – zupę, przetwory, pomoc w ogrodzie. Ale o testamencie nikt już nie pytał.

Nikt nie wiedział, iż od dawna leżał w dolnej szufladzie komody, podpisany i opieczętowany. Wszystko było podzielone po równo. Bo Weronika wciąż kochała swoje dzieci. choćby jeżeli one czasem o tym zapominały.

Dzisiejsza lekcja? Miłość nie mierzy się odwrotnością straconego czasu. Liczy się to, co robimy teraz.

Idź do oryginalnego materiału