Dzisiaj zabrałem moją córkę do schroniska, żeby wybrać szczeniaka, ale zatrzymała się przy klatce najsmutniejszego psa i nie chciała iść dalej bez niego…
Kasia mocno trzymała za rączkę swoją dwuletnią córeczkę, Zosię, gdy przekraczali próg miejskiego schroniska dla zwierząt. Poranne promienie słońca prześwitywały przez szerokie okna, rozświetlając rzędy klatek, z których na przybyłych patrzyły pełne nadziei oczy. W powietrzu mieszały się charakterystyczne dźwięki tego miejsca szczekanie, żałosne miauczenie, szelest słomy i stukot pazurów o podłogę.
No cóż, kochanie uśmiechnęła się ciepło Kasia wybierzemy sobie przyjaciela?
Zosia skinęła głową, a w jej oczach zabłysła radosna ekscytacja. Od dawna marzyła o własnym psie, codziennie obserwując z okna, jak sąsiedzkie dzieci bawią się na podwórku ze swoimi pupilami.
Kasia w swoich wyobrażeniach widziała ten dzień zupełnie inaczej. Myślała, iż wybiorą uroczego szczeniaka może złotego retrievera lub wesołego labradora który będzie dorastał razem z Zosią. Posłuszny, zdrowy, piękny idealny domowy zwierzak.
Przeszli obok klatek z figlarnymi szczeniakami, eleganckimi dorosłymi psami i puszystymi kociętami. Kasia wskazywała te najbardziej sympatyczne, ale dziewczynka zdawała się ich nie zauważać.
Aż nagle Zosia przystanęła, jakby wrosła w ziemię.
W najdalszym kącie, w półmroku klatki, leżał pies, którego widok mimowolnie wykrzywił Kasi usta. Bulterier był w strasznym stanie splątana sierść, podrażniona skóra, wyczerpane ciało. Zwrócony był głową do ściany, jakby wstydził się swojego wyglądu.
Zosiu, chodźmy powiedziała pośpiesznie Kasia. Spójrz, tam są takie słodkie szczeniaki.
Lecz dziewczynka przycisnęła nos do krat klatki.
Mamo, co z nim? Chory? szepnęła.
Tak, kochanie, chory westchnął pracownik schroniska. To Brutus. Jest tu już ponad pół roku. Ale… mężczyzna urwał, nie kończąc zdania.
Kasia zmarszczyła brwi. Dla niej bulteriery zawsze były symbolem agresji i niebezpieczeństwa. A ten do tego był chory. Co, jeżeli jest zaraźliwy? Co, jeżeli jest nieprzewidywalny?
Zosiu, chodź powiedziała już surowiej. Jest tu mnóstwo innych psów.
Lecz dziewczynka usiadła tuż przed klatką, jakby wrosła w podłogę.
Tego chcemy oświadczyła stanowczo.
Co? Zosiu, nie, to wykluczone. Spójrz na niego jest bardzo chory. Poza tym bulteriery są niebezpieczne.
Pracownik schroniska, który przedstawił się jako Marek, smutno pokiwał głową.
Brutus nie jest zły. Jest raczej… złamany. Wyrzucili go, gdy był szczeniakiem, bo uznali go za brzydkiego w porównaniu z innymi. Znaleźli go już chorego, z infekcjami. Jedna rodzina go adoptowała, ale po kilku tygodniach oddali mówili, iż jest zbyt apatyczny.
Kasia czuła, jak w jej sercu walczy współczucie z rozsądkiem. W domu małe dziecko, porządek, przytulność. Po co wprowadzać tam tyle problemów?
Ma poważne problemy skórne, potrzebuje operacji, to bardzo drogie kontynuował Marek. Schronisko nie może za to zapłacić. jeżeli w ciągu miesiąca nie znajdzie domu… urwał.
Uśpią go wyszeptała ledwie słyszalnie Kasia.
Niestety tak.
Zosia przez cały czas siedziała przed klatką, nie odrywając wzroku od psa.
Piesku zawołała cicho. Piesku, spójrz na mnie.
Nic się nie zmieniło.
Ja jestem Zosia. A ty kim jesteś?
Kasia już miała podnieść córeczkę i zabrać ją stąd, ale coś ją powstrzymało.
Nazywa się Brutus powiedziała.
Brutus powtórzyła dziewczynka. Ładne imię. Brutus, zaprzyjaźnijmy się.
I nagle stał się cud. Pies powoli uniósł głowę i spotkał się wzrokiem z Zosią. W jego oczach krył się tak głęboki smutek, iż Kasi serce ścisnęło się z bólu.
Mogę go pogłaskać? zapytała dziewczynka.
Nie wiem… zawahał się Marek. Boi się ludzi, nie pozwala się dotykać.
Możemy spróbować? Jej głos był tak szczery, iż nie sposób było odmówić.
Marek ostrożnie otworzył klatkę. Na dźwięk zamka Brutus skulił się w kącie i cicho zaskomlał.
Zosiu, nie! krzyknęła Kasia.
Lecz dziewczynka już weszła do środka. Usiadła na środku klatki i wyciągnęła rączkę w stronę psa.
Nie bój się, Brutus szepnęła cieniutkim głosem. Nie zrobię ci krzywdy, chcę się tylko zaprzyjaźnić.
Pies przez chwilę uważnie obserwował małą dziewczynkę. Potem krok po kroku, bardzo ostrożnie, zaczął się zbliżać. Długo wąchał wyciągniętą dłoń, aż w końcu nieśmiało ją polizał.
Zosia wybuchnęła radosnym śmiechem:
Mamo, patrz! Pocałował mnie!
Coś zmieniło się w sercu Kasi. Po raz pierwszy od miesięcy w oczach psa pojawiła się iskra nadziei. Patrzył na dziewczynkę z taką czułością, jakby bał się jej skrzywdzić, i lizał jej rączkę z nieśmiałą wdzięcznością.
Mamo powiedziała poważnie Zosia, głaszcząc Brutusa po głowie on jest taki smutny. Bardzo potrzebuje rodziny.
Nigdy czegoś takiego nie widziałem zdumiał się Marek, obserwując tę scenę. Patrzcie tylko! Uśmiecha się! Naprawdę się uśmiecha!
Rzeczywiście wyraz pyska Brutusa jakby rozświetlił się od środka. Ogon zaczął merdać, a w oczach już nie było śladu smutku i bólu.
Ale jest chory westchnęła Kasia. A leczenie będzie bardzo drogie…
Ja zapłacę powiedziała niespodziewanie, choćby dla siebie. W całości.
Marek szeroko się uśmiechnął:
Jest tylko jedno ale. Zgodnie z przepisami zwierzę musi przejść całe leczenie, zanim trafi do nowego domu.
Kasia skinęła głową, rozumiejąc, iż to logiczne. Ale minęło zaledwie kilka dni, gdy zadzwonił telefon.
Kasia? W głosie Marka było słychać niepokój. Mogłabyś przy