Zaskoczyła mnie bujna zieloność lasu. I ona nie czekała. Niemal z dnia na dzień przyroda, jej część roślinna, poczyniła znaczące inwestycje w listowie. Jeszcze tylko drzewa, gdzieś tam wysoko, w koronach, były w tym względzie nieco opieszałe. Ale i one nie próżnowały, co dało się zauważyć, gdy obserwator przyjrzał się nieco uważniej. Niektóre drzewa były już po kwitnieniu, inne w trakcie, jeszcze inne – jak robinie – wówczas jeszcze w ogóle nie myślały o liściach. Choć to oczywiście uproszczenie. I te drzewa stały już przecież w blokach startowych.
Na prawo ptak, na lewo ptak, a środkiem ścieżka płynie
Wśród tej ogólnej zieloności i wiosennej krzątaniny dały się słyszeć pierwiosnki, kapturki, zięby i sikory. Pełzacze, jedne z tych ptaków, które słychać było już na przedwiośniu, kontynuowały wykonywanie swojej piosenki, która jednak nie była już ani tak częsta, ani tak dobrze słyszalna, jak jeszcze niedawno, gdy pozimowy chór liczył znacznie mniej głosów. Nie odpuszczały również kosy, których trel, miły dla ucha, dochodził w tym okresie z miejsc sąsiadujących a to ze stróżką, a to z jakimś rozlewiskiem.
Dzięcioły duże przeżywały ostatnie dni względnej swobody. Niemniej, ich pisklęta miały wykluć się już wkrótce. Wciąż jeszcze dawał się słyszeć „śmiech” dzięciołów zielonych (o! – właśnie odezwał się dwukrotnie). W koronach drzew przeleciała wrona, a trzy metry ode mnie usiadła sójka. To liście sprawiły, iż nie spostrzegła mnie wcześniej, a teraz była bardzo zdziwiona, iż tak się zagalopowała. Po chwili namysłu postanowiła odlecieć nieco dalej.
Malowniczo płynąca Bogdanka, fot. Dawid Tatarkiewicz
Spod czarnej czapeczki zerknął na mnie samczyk kapturki. Przez chwilę siedział nieruchomo po spotkaniu z samiczką, która wyraźnie go oczarowała. Po chwili, w ciszy, zaczął poprawiać piórka, by jako tako prezentować się na kolejnej randce. Odpoczynek i toaleta trwały łącznie może z trzy minuty, po czym pokrzewka zatopiła się w zieloności.
Wkrótce usłyszałem kolejnego wiosennego śpiewaka, który przybył do nas niedawno. To muchołówka żałobna. Piękny ptak o raczej radosnym – wbrew nazwie, nawiązującej raczej do upierzenia niż zachowania – usposobieniu. Raz po raz podlatywała, by złowić i skonsumować owada. Jej przeciwieństwem był dostrzeżony przeze mnie duży i przez to nieco ociężały gołąb – grzywacz.
Słowo na ważki temat
Warto też dodać, iż właśnie tego dnia odnotowałem pojawienie się w środowisku pierwszych tegorocznych ważek równoskrzydłych (tych mniejszych, delikatniejszych, ze skrzydłami ułożonymi w spoczynku wzdłuż odwłoka, odróżnialnych na pierwszy rzut oka od ważek różnoskrzydłych – większych, masywniejszych, ze skrzydłami trzymanymi w spoczynku w poprzek ciała, czyli tych tak zwanych „helikopterków”). Konkretnie dały się obserwować dojrzewające w okolicach olsu łunice czerwone. I jeszcze słowo o innych bezkręgowcach – komarach. prawdopodobnie dzięki zimnym nocom, żaden w tych początkowych majowych dniach nie próbował mnie spróbować.
A w mieście zakwitł bez lilak.
Dzień nowości
Ósmy dzień miesiąca obfitował w pierwsze w tym roku spotkania. Kiedy szedłem w teren, już gdzieś w okolicach Golęcina, dał się słyszeć śpiewak wyjątkowy, a adekwatnie wybitny flecista. Nie tylko pięknie fletowo gwiżdże, ale i cudownie wygląda. Samce posiadają kontrastowe, żółto-czarne upierzenie, uroda to więc wielce egzotyczna, ale nie kontrowersyjna. Raczej niezaprzeczalna. Czy ktoś z Państwa wie już, co to za ptak? Nazwa zaczyna się na literę „w”, pięć liter – hasło może przydać się do krzyżówki. Podaję rozwiązanie: wilga.
Minąłem pomnikowe drzewo, bujne, rozłożyste, świeżozielone. Majestatyczny kasztanowiec. A w nim dziupla. W niej natomiast: szpaki. Przejście przy drzewie chwilę wcześniej skutkowałoby tym, iż nie miałbym pojęcia o obecności szpaczych piskląt, które siedziały wówczas bezgłośnie. Kawałek dalej zachwyciłem się kwitnącą i pachnącą czeremchą. Za to sosna dopiero przygotowywała się do pylenia.
Samiec kaczki krzyżówki, fot. Dawid Tatarkiewicz
Idąc ścieżką, spłoszyłem stworzenie niewielkie, ale zwinne. Mogło to być pierwsze moje potwierdzone tegoroczne spotkaniem z reprezentantem gadów. Wytężyłem więc wzrok i w końcu ją dostrzegłem: wybarwioną gadowo, przepraszam – godowo, jaszczurkę zwinkę.
Wreszcie, dotarłem do miejsca, które zaplanowałem dziś odwiedzić. Do mojej destynacji – jak to się nowatorsko określa. A tam, nad olsem, latały pierwsze dostrzeżone przeze mnie w tym roku oknówki. Co one tu robią? – pomyślałem. W każdym razie, latały w towarzystwie dymówek. To jednak nie wszystko: wysoko, wysoko nad lasem przeleciał jerzyk – też mój pierwszy tegoroczniak.
Kikuty olch, wystające z rozlewiska, są dobrym miejscem na obserwacje ptaków, które co i rusz na nich przysiadują. W ten sposób miałem okazję dostrzec i opisać pierwszą zauważoną przeze mnie w tym roku muchołówkę szarą.
Na tym jednak nie koniec nowości. Przyleciały już także trzciniaki. Pierwszego usłyszałem wracając z dzisiejszej wyprawy. Donośnym głosem oznajmił swoją obecność nad wodą. Natomiast przy samej ścieżce, uwagę moją przykuły dość charakterystyczne, ale, póki co, bardzo delikatne głosy piskląt – przypuszczalnie świeżo wyklutych. Tak, tak: intensywny czas wysiadywania jaj u dzięciołów dużych został zakończony, a w jego miejsce nastał czas intensywnego znoszenia pokarmu do dziupli.
Felieton zakończę dziś rymowaną sentencją. Aj-aj-aj! W maju w przyrodzie sporo się działo, ale i w czerwcu zdarzy się niemało