Lulu, chyba… potrąciłam kota… — wyjąkałam do słuchawki.

10 godzin temu

Klaudia, chyba przejechałem kota wykrztusiłem do telefonu.
No i? odpowiedziała Klaudia, nie tracąc zimnej krwi.
Jak to no i? Co mam zrobić?
Chociaż wysiądź z samochodu i sprawdź, czy jeszcze żyje.

Przełknąłem ślinę. Podwórko było puste, wieczór pachniał spalenizną z nutą metalu ten zapach przypominał strach. Ostrożnie otworzyłem drzwi i, nie wysiadając, wychyliłem się, by zajrzeć pod auto. I zobaczyłem: żyje. Mała szara kula drżała, ale miała otwarte ocze.
Żyje, Klaudia. Żyje Co mam robić?
Jak to co? Zabierz go do lecznicy. I tak tam jedziesz. Ale szybko, nie zwlekaj!

Delikatnie wyjąłem kota nie protestował, tylko leżał, ciężko oddychając. Położyłem go na tylnym siedzeniu, w kartonie po butach, który tam leżał. I ruszyłem.

Przychodnia była zwykle pół godziny drogi. Tego dnia jednak czas się zatrzymał. To był jeden z tych dni, które pamięta się długo, a trzydzieści minut rozciągnęło się w wieczność.

W bagażniku już leżał pies. Stary kundel, przejechany przez pociąg. Sąsiedzi z działki poprosili, żebym zawiózł go do weterynarza niech go uśpią humanitarnie, niech nie cierpi. Bezpański, nikomu niepotrzebny, ale żal go było. Zgodziłem się. Bez zastanowienia.

A teraz jeszcze ten kot.

Pędziłem jak szalony, a w głowie krążyła jedna myśl:
Co to za dzień? Co to za życie?

W lecznicy, ku mojemu zaskoczeniu, nie było kolejki. Wpadłem z kartonem w rękach, jakbym wieź żonę na porodówkę lekarz natychmiast przejął zwierzę i zniknął w gabinecie.
Co z nim? Jak on się ma? kręciłem się pod drzwiami.
Zaraz zrobimy prześwietlenie skinęła asystentka. Wygląda, iż nic poważnego, ale musimy się upewnić.

Piętnaście minut. Wieczność. Zegary zdawały się drwić ze mnie, zatrzymując czas. Chodziłem w kółko, wpatrując się w sufit, okna, plakaty z brytyjskimi i maine coonami

A wewnątrz coś mnie gryzło. Nie zwykły niepokój wstyd, poczucie winy. Bo przecież nie zauważyłem. Nie powinienem jechać tak szybko. Tyle rzeczy mogło być inaczej. On malutki, bezbronny, wszedł na drogę o sekundę za wcześnie a ja w tym samym momencie myślałem o skręcie do lecznicy. I tyle. Chwila. Losowy splot zdarzeń i już stoję z gulią w gardle, błagając w myślach: Niech tylko przeżyje. Niech tylko dam radę to naprawić.

W końcu wyszedł lekarz.
Trzeba operować

I wtedy przypomniałem sobie przecież pies wciąż jest w samochodzie!

Wróciłem. Cisza. Nie skomlał. Nie ruszał się. Nacisnąłem przycisk bagażnik powoli się otworzył.

Dwie przerażone oczy wpatrywały się we mnie z ciemności. Żył.
Hej szepnąłem. Wybacz zaraz się tobą zajmiemy.

Znowu pobiegłem do lecznicy. Złapałem lekarza surową kobietę o przenikliwym spojrzeniu.
pozostało pies. W bagażniku. Przejechał go pociąg, tylne łapy no
Dzwonili już w sprawie eutanazji Powiedziano nam, iż nie ma szans.

Zaciąłem się, nie mogłem mówić dalej.
Kobieta nie zmieniła wyrazu twarzy. Tylko cicho wzięła płaszcz i wyszła ze mną.

Otworzyliśmy bagażnik. Spojrzała na psa, potem na mnie. Jej wzrok przeszył mnie jak promień rentgena.

Zwariował pan? Kto powiedział, iż trzeba go uśpić? Tak, łapy się nie zregenerują. Ale będzie żył. Mieliśmy już takie przypadki. Niech pan go wniesie.

Znowu tylko skinąłem głową. Nie protestowałem. Lekarka powiedziała: będzie żył. To wystarczyło.

Wieczorem wpadłem do domu. Klaudia odwróciła się zdziwiona od kuchenki:

Co się z tobą dzieje, Wojtek?

Bez słów poszedłem do pokoju, wyjąłem starą książkę, w której chowałem pieniądze. Marzenie. Motocykl. Już nie ważne.

Wojtek?! Co się stało?
Będą żyć! krzyknąłem. Obydwoje!
Kto? Zupełnie oszalałeś?
Wytłumaczę ci później!

Zostawiliśmy ich. Kot dostał imię Mruczek. Pies Burek. Przeżyliśmy razem wszystko: kroplówki, nieprzespane noce, rehabilitację.

Klaudia wtedy tylko powiedziała:
Skoro już z nami są, jakoś to będzie.
I było. Karmiła Mruczka z miłością, okrywała Burka kocem. Płakaliśmy, gdy Mruczek zrobił pierwszy krok. Śmialiśmy się, gdy Burek pędził przez podwórko na wózku.

Minęło pięć lat. Oni nie są zwierzętami. Oni są rodziną.

Dziś, gdy wróciłem do domu, powitał mnie zapach ciasta. Klaudia objęła mnie od tyłu, mocno. I zaczęła drżeć.

Co się stało? odwróciłem się.
Będziemy m

Idź do oryginalnego materiału