Lepiej tłoczyć się w wynajętym kawalerku, niż oddychać pod jednym dachem z teściową
— Tomek, ile można?! — głos Oli załamał się, przechodząc w szept pełen zmęczenia i rozpaczy. — Jesteśmy małżeństwem od dwóch lat, a wciąż mieszkamy u twojej mamy. Kiedy to się skończy?
— I co znowu ci nie pasuje? — zmarszczył brwi mąż. — Mamy dach nad głową, wszystko pod ręką. Ty nie masz mieszkania, a na wynajem nas nie stać. Mama gotuje, pomaga, dba o nas. O co chodzi?
— Wolałabym się gnieździć w wynajętej klitce, niż żyć z twoją mamą… — cicho rzuciła Ola.
Tomek tylko rozłożył ręce.
— jeżeli chcesz, jedź do swojej wiejskiej mamy, rzuć pracę. Ja zostaję. Przywykłem do miasta.
Te słowa zabolały Olę szczególnie. Tak, pochodziła z małej wsi pod Poznaniem, gdzie została jej mama. Ale to nie jej wina, iż los rzucił ją do miasta, gdzie poznała męża, znalazła pracę, zaczęła budować życie. A teraz jakby dają jej do zrozumienia: jesteś tu nikim.
Życie pod jednym dachem z teściową stawało się nie do zniesienia. Dla Tomka oczywiście było wygodnie — dla niej był idealnym synem, nie marudziła, nie uczyła go życia. Ale Oli przypadała rola wroga — obcej, która rzekomo „zabrała” matce syna.
Maria Janowa owdowiała wcześnie. Syna wychowała sama. I teraz całe jej życie to Tomek. Dlatego od początku widziała w Oli rywalkę. Na zewnątrz — uprzejma, miła. Ale wystarczyło, iż Tomek wyszedł z pokoju, a zaczynał się chłodny nadzór.
Najpierw teściowa krytykowała, jak Ola myje naczynia i ustawia kubki na półce. Potem drażniła ją herbata — raz za słodka, raz za gorzka, raz „bez smaku”. Kiedyś choćby oskarżyła Olę, iż nie dba o zdrowie jej syna, skoro wsypuje do herbaty cukier.
Gotowanie stało się osobnym tematem. Każde danie przygotowane przez Olę Maria Janowa albo ignorowała, albo wyrzucała. Kobieta coraz częściej czuła się w tym domu niepotrzebna. Wychodziła do pracy wcześnie rano, a wieczorem starała się zostać jak najdłużej — byle tylko nie wracać do mieszkania, gdzie każdy drobiazg stawał się powodem do pretensji.
Nawet jeżeli na nocnej szafce leżała chusteczka — teściowa od razu zaczynała docinać, iż „tylko w brudzie potrafi żyć”. Ani jednego ciepłego słowa, ani odrobiny szacunku. Tylko pretensje, ironia, chłód.
Pewnego dnia Ola nie wytrzymała. Spakowała torbę i wyjechała do matki — do tej samej wsi, z której kiedyś uciekła za marzeniami. Siedziała przy oknie i płakała. Nie z powodu urazy — ze zmęczenia. Bo zabrakło jej siły do walki. I zabrakło męża u boku.
Minął czas. Ból przygasł. Wtedy przyszło zrozumienie: nie trzeba było milczeć. Trzeba było wcześniej powiedzieć Tomkowi, otwarcie, stanowczo, bez ogródek. Poprosić, zażądać wsparcia, a nie znosić wszystko w samotności. Bo gdy mąż milczy — to też odpowiedź.
Teraz Ola wie: życie z obcą kobietą, choćby jeżeli to matka męża, to zawsze ryzyko. Zwłaszcza gdy jesteś sama w tym „trójkącie”. Ale najważniejsze — nie poddawać się. Rodzinę można ocalić, jeżeli walczy się razem. A nie w pojedynkę — za dwoje.