Lepiej tłoczyć się w wynajętym kawalerku, niż dzielić dach z teściową
— Krzysiek, ile można? — głos Agnieszki załamał się do szeptu, w którym czuć było zmęczenie i bezradność. — Jesteśmy małżeństwem od dwóch lat, a wciąż mieszkamy u twojej mamy. Jak długo to ma trwać?
— Co znowu ci nie pasuje? — zmarszczył brwi mąż. — Mamy dach nad głową, wszystko pod ręką. Ty nie masz mieszkania, a nas nie stać na wynajem. Mama gotuje, pomaga, dba o nas. Gdzie problem?
— Wolę już gnieździć się w wynajętej klitce, niż żyć z twoją mamą… — cicho rzuciła Agnieszka.
Krzysiek tylko rozłożył ręce.
— jeżeli chcesz, wracaj do swojej mamy na wieś, rzucaj pracę. Ja zostaję. Przywykłem do miasta.
Te słowa zabolały Agnieszkę szczególnie. Tak, pochodziła z małej wsi pod Lublinem, gdzie została jej matka. Ale czy to jej wina, iż los rzucił ją do miasta, gdzie poznała męża, znalazła pracę, zaczęła budować życie? A teraz jakby mówiono: ty tu jesteś nikim.
Życie pod jednym dachem z teściową stawało się nie do zniesienia. Dla Krzyśka oczywiście wszystko było wygodne — dla niej był idealnym synem, nie słyszał pretensji, uwag, pouczeń. Ale Agnieszka odgrywała rolę wroga — obcej, która rzekomo „odebrała” matce syna.
Danuta Włodzimierzowa owdowiała młodo. Syna wychowała sama. I teraz całe jej życie kręciło się wokół niego. Dlatego od początku traktowała Agnieszkę jak rywalkę. Na zewnątrz — uprzejma, miła. Ale gdy tylko Krzysiek wychodził z pokoju, zaczynała się lodowata kontrola.
Najpierw teściowa krytykowała, jak Agnieszka myje naczynia i ustawia kubki na półce. Potem irytowała ją herbata — raz za słodka, raz za gorzka, raz „zupełnie bez smaku”. Pewnego razu choćby oskarżyła Agnieszkę, iż nie dba o zdrowie syna, skoro sypie do herbaty cukier.
Gotowanie stało się osobnym tematem. Każde danie przyrządzone przez Agnieszkę Danuta Włodzimierzowa albo ignorowała, albo wyrzucała. Kobieta czuła się w tym domu coraz bardziej niepotrzebna. Wychodziła do pracy wcześnie, a wieczorami starała się zostać jak najdłużej — byle tylko nie wracać do mieszkania, gdzie każdy drobiazg stawał się pretekstem do przytyków.
Nawet jeżeli na nocnej szafce leżała chusteczka — teściowa od razu zaczynała docinać: „Widzę, iż do brudu przywykłaś”. Ani jednego ciepłego słowa, ani odrobiny szacunku. Tylko pretensje, ironia, chłód.
Pewnego dnia Agnieszka nie wytrzymała. Spakowała torbę i wyjechała do matki — do tej samej wsi, z której kiedyś uciekła za marzeniami. Siedziała przy oknie i płakała. Nie z powodu urazy — ze zmęczenia. Że zabrakło sił do walki. Że zabrakło obok niej męża.
Minął czas. Ból przygasł. Wtedy przyszło uświadomienie: nie trzeba było milczeć. Trzeba było wcześniej powiedzieć Krzysiowi, otwarcie, stanowczo, bez ogródek. Prosić, domagać się wsparcia, a nie znosić wszystko w samotności. Bo gdy mąż milczy — to też jest odpowiedź.
Teraz Agnieszka wie: życie z obcą kobietą, choćby jeżeli to matka męża — to zawsze ryzyko. Zwłaszcza gdy zostajesz sama w tym „trójkącie”. Ale najważniejsze — nie tracić nadziei. Rodzinę można uratować, jeżeli walczy się razem. A nie w pojedynkę — za dwoje.
A ty co myślisz: kto miał rację — Agnieszka czy Krzysiek? Da się dogadać z teściową, czy lepiej uciekać przy pierwszych oznakach presji?