Kwiaty dla dziadka: Romantyczna opowieść o miłości i wspomnieniach

polregion.pl 1 godzina temu

Grzegorz Piotrowski mieszkał na końcu ulicy, w małym, ale solidnym domu.

Ściany, które jeszcze jego ojciec postawił z grubych sosnowych bali, z czasem ściemniały, ale trzymały się niewzruszenie. Dach, choć lekko zapadł się po wschodniej stronie, nie przepuszczał kropli deszczu. Natomiast weranda pochyliła się już dawno należało ją naprawić, ale ręce nie dochodziły.

Miał nieco ponad osiemdziesiąt lat, a mimo to wciąż uprawiał ogródek nie z potrzeby, a z przyzwyczajenia.

Każdego ranka, gdy słońce ledwie muskało wierzchołki jabłoni, wychodził na podwórko, chwytał motykę albo konewkę, zależnie od sytuacji, i zmierzał do grządek. Ziemniaki, cebula, marchew, ogórki wszystko rosło w równych rzędach, tak jakby pod opieką Jadwigi. Ona kochała porządek. I chociaż emerytura w złotych starczała, a dzieci od czasu do czasu dorzucały trochę pieniędzy, nie mógł po prostu porzucić ziemi.

Wychował dzieci, przeżył dobre życie wszystko jak u ludzi. Teraz, w ciszy pustego podwórka, czasem łapał się na myśli, iż ziemia wciąż czeka na niego każdego ranka wierna, niezmienna, ostatnia rozmówczyni.

Dzieci dawno wyjechały, żona odeszła pięć lat temu.

Syn mieszka w Łodzi, córka w Krakowie. Dzwonią rzadko, odwiedzają raz w roku. A Jadwiga po prostu pewnego poranka nie obudziła się. Leżała z zamkniętymi oczami, jakby spała, tylko wargi lekko się przybierały. Nie zrozumiał tego od razu.

Mimo to grzebał w grządkach, jakby czekał, iż nagle wyjdzie z domu i zawoła: Grzegorzu, chodź na obiad!. Czasem, gdy wiatr poruszał firankę w kuchni, wydawał mu się jej głos. Odwracał się pustka.

Nikt nie wołał. Jedynie wróble hałasowały pod daszkiem, a stara kotka Kicia mruczała u nóg.

Obok, za płotem, mieszkała młoda rodzina Sebastian z Mariolą i pięcioletnią córką Kaliną.

Ich dom, też stary, ale pomalowany na jaskrawo niebiesko, wyglądał jak kawałek nieba wśród zieleni ogrodów. Sebastian, wysoki, w okularach, zawsze coś majstrował naprawiał płot, budował ławkę. Mariola, szczupła, szybka, ciągle stukała w maszynkę do szycia albo rozwieszała pranie. A Kalina po prostu była dzieckiem figlarnym i niepocieszonym.

Przeprowadzili się z miasta rok temu, kupili stary dom, sprzątali go. Mówili, iż mają dość hałasu, wiecznego pośpiechu i smogu, chcą być bliżej ludzi i przyrody.

Sebastian pracował z domu (mówił to zdalnie, jakiegoś nowoczesnego żargonu).

Siedział przy komputerze, coś tam robił, dzwonił telefonem surowym głosem. Grzegorz nie rozumiał, jak można pracować nie wstając z krzesła, ale szanował to przecież praca.

Mariola szyć na zamówienie.

Przez ich podwórko co jakiś czas dało się słyszeć szum maszynki. Na sznurkach pojawiały się sukienki, koszule, choćby jakieś dziwne kostiumy chyba na teatr, a może na festyny. Dlaczego na sznurkach? Pewnie suszyły się.

Kalina biegała po podwórku, ganiała za kurami, szarpała kwiaty w ogrodzie Grzegorza.

Dziewczynka szybka, piegowata, z dwoma warkoczami skierowanymi w różne strony. Czasem głośno się śmiała, innym razem zamyślała się, patrząc na chrząszcza. Zawsze coś wdzierała.

Pewnego dnia Grzegorz zobaczył, jak wślizgnęła się pod płot i sięgnęła po jego stokrotki.

Dziadku, mogę zerwać twoje kwiatki? zawołała, zauważając go.

Chciał się rozzłościć te stokrotki zasadziła Jadwiga ale spojrzał na błyszczące oczy dziewczynki i machnął ręką:

Zrywaj, zrywaj. Tylko korzeni nie wyrywaj.

Kalina skinęła radośnie i zaczęła delikatnie zrywać kwiaty, starając się nie pomarszczyć płatków.

Grzegorz patrzył na nią i pomyślał, iż chyba Jadwiga w dzieciństwie też była taka żywa, niespokojna, z piegami na nosie

Dziewczynka pochyliła się, a jeden z warkoczy odpadł na bok. Chwyciła go zręcznie i odrzuciła, żeby nie przeszkadzał, i dalej zrywała kwiaty, mrucząc pod nosem:

Dla mamy dla taty a dla siebie

On nieświadomie się uśmiechnął.

A ja? zapytał nagle, nie spodziewając się takiego żartu.

Kalina podniosła kółka oczy, potem rozśmiała się:

Wszystkie kwiaty dla ciebie! Przecież je wyhodowałeś! A mamie i tacie jeszcze dorzucę.

I podała mu cały bukiet.

Grzegorz wziął stokrotki, czując ich delikatny zapach. Jadwiga zawsze stawiała je w dzbanku z wodą na stole przy oknie.

Dziękuję mruknął.

Dziadku, po co ci tak wiele kwiatów? nie ustawała Kalina. U nas w podwórku tylko trawa i dwa krzaczki

Żona lubiła, odpowiedział krótko.

A gdzie twoja żona?

Zamarł. Jak wytłumaczyć pięcioletniemu, co znaczy umarła? Kalina chyba już coś domyśliła. Stała chwilę, potem delikatnie pogłaskała go po ręce:

Teraz jest na niebie?

Tak wyszeptał.

A u mnie babcia też tam jest. Mama mówi, iż jest gwiazdką.

Grzegorz przytaknął, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Kalina zmieniła temat:

Hej, patrz, motyl!

I pobiegła po podwórzu, zapominając o stokrotkach i smutnych myślach.

On został stać z kwiatami w rękach. Potem powoli przeszedł do domu, odkurzył zakurzoną szklankę, nalał wody i postawił stokrotki na stole, jak kiedyś robiła Jadwiga.

Wieczorem rozległ się stuk w drzwi. Na progu stała Mariola z talerzem w ręku.

Grzegorzu, dzień dobry! Upiekliśmy ciasto. Chcieliśmy się podzielić zamarła, widząc na stole stokrotki.

Dziękuję odparł. Wejdźcie.

Mariola ostrożnie weszła, położyła talerz na stole.

Kalina dzisiaj u was kwiaty zrywała?

Tak. Dobra dziewczynka.

Łobuzka uśmiechnęła się Mariola, ale w jej oczach błyszczała ciepłość. Nie męczy cię ona?

Nie odpowiedział szczerze. Czasem bywam samotny.

Mariola nagle usiadła, jakby nogi ją nie trzymały.

My też na początku baliśmy się, iż będzie tu za cicho. W mieście chociaż są sąsiedzi za ścianą A tu tylko wiatr w drzewach.

Przyzwyczaisz się powiedział Grzegorz.

Zamilkli. Potem Mariola zaproponowała:

Może jutro przyjdziesz do nas na obiad? Sebastian planuje zrobić kiełbasę.

Chciał odmówić przyzwyczaił się do swojej ciszy. Ale przypomniał sobie krzyki Kaliny: Wszystkie kwiaty dla ciebie!

Przyjdę powiedział, zaskoczony sam siebie.

Mariola uśmiechnęła się i wstała:

Do jutra.

Gdy odchodziła, Grzegorz podszedł do okna. W podwórzu sąsiadów płonęło światło, a przez firankę zobaczył, jak Kalina skacze po pokoju, machając rękami, a Sebastian coś jej mówił, śmiejąc się.

Westchnął i spojrzał na stokrotki w dzbanku.

Nadziejo wyszeptał. Chyba nie jestem już sam.

I cisza w domu nie wydała się tak przytłaczająca.

Rano zaczęło się od głośnego stuknięcia w drzwi. Grzegorz, właśnie kończący poranną herbatę, niechętnie zagadnął:

Kto tam w tak wczesnej porze?

Na progu stała Kalina w ogromnych gumowych kaloszach, oczy błyszczące jak nowe.

Dziadku, mama powiedziała, iż dziś przyjdziesz na nasz ognisko! Już nosimy drewno! Chodź!

Zaskoczony, przypomniał wczorajszą zaprosinę.

No to przecież mieliśmy cię zaprosić na kolację

A tata już mięso marynuje! przerwała dziewczynka, chwytając go za rękę. I mama robi inny placek! Obiecałeś!

Grzegorz spojrzał na swój podniszczony kamizel i poobijane kapcie.

Poczekaj, wnuczku, daj się przebrać

Nie trzeba! Kalina już go szarpała. I tak wyglądasz pięknie!

Po dziesięciu minutach siedział na ławce sąsiadów, a Sebastian rozdmuchiwał węgiel w domowej grilla z starej beczki. Poranne słońce już grzało, ale pod rozłożystą jabłonią było przyjemnie chłodno.

Grzegorzu, jak myślisz, czy węgiel już gotowy? zapytał sąsiad, ocierając pot z czoła.

Stary człowiek przewrócił się na krzesło, zerknął do grilla i przytaknął:

Jeszcze pięć minut, i będzie w sam raz. Patrz, jak się białym pyłem pokrywa.

Mariola wyniosła z domu tacę z marynowanym mięsem, z którego unosił się aromat czosnku i świeżych ziół.

Grzegorzu, dziś jesteś naszym mistrzem kiełbas! Mój mąż w tym nie ma wprawy.

Sebastian miał coś przeciwstawić, ale westchnął i przytaknął.

Tak rozpoczął się najbardziej niezwykły dzień od pięciu lat.

Grzegorz nauczał Sebastiana, jak zrobić idealną kiełbasę, podczas gdy Kalina kręciła się wokół, chcąc pomagać (i nieustannie przeszkadzając). Mariola układała talerze, kroiła sałatkę z warzyw.

Gdy usiedli przy stole pod cieniem jabłoni, Grzegorz nagle zrozumiał, iż śmieje się z żartu Sebastiana nieco wulgarny, nie za inteligentny, ale w tej kompanii po prostu rozbrajający. Kalina, oblana ketchupem, z powagą nalewała wszystkim kompot z dzbanka, wylewając połowę obok szklanek.

Dziadku, prawda, iż byłeś w wojnie kierowcą czołgu? zapytała nagle, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

Stół nagle zamilkł. Sebastian z Mariolą wymienili spojrzenia.

Kalinko! zawołała matka.

Nie odpowiedział Grzegorz i niespodziewanie się uśmiechnął. Byłem w wojnie małym chłopcem, jak ty. Tylko iż bardzo głodnym.

Opowiedział, jak po wojnie zbierał kłosy na kołchozie, jak kiedyś znalazł zmarzniętą ziemniaczkę i to był najlepszy dzień w jego życiu. Kalina słuchała z otwartą buzią, a gdy skończył, podskoczyła i objęła go:

Oddam ci całą swoją ziemniaczkę! Całą, całą!

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Grzegorz poczuł, iż coś ciepłego rozlewa się w jego wnętrzu.

Późnym wieczorem, gdy pojawiły się pierwsze gwiazdy, wracał do domu. Sebastian odprowadził go do furtki.

Dziękujemy, Grzegorzu. Nie wyobrażacie sobie, jak to było ważne dla Kalinki. I dla nas.

Stary machnął ręką:

Nie ma sprawy

Naprawdę. Przeprowadziliśmy się tutaj, żeby być bliżej ludzi. A tak się stało, iż dopóki nie

Grzegorz przerwał go:

Jutro przyjdź do mnie. Pokażę, jak prawidłowo przykopać ziemniaki. Masz już w ogrodzie trawę po kolano.

Sebastian szeroko się uśmiechnął:

Przyjdę. Na pewno.

W domu Grzegorz długo stał przed zdjęciem Jadwigi.

Widzisz wyszeptał a ty bałaś się, iż bez ciebie zniknę

Z otwartego okna dochodził szmer świerszczy i śmiech Kalinki z sąsiedniego domu ona, najwyraźniej, nie zmęczyła się po takim dniu. Grzegorz zgasił światło i położył się spać.

Po raz pierwszy od dawna nie bał się nocy.

Idź do oryginalnego materiału