**Dziennik, 12 maja 2024**
Ślub córki już za nami, goście się rozjechali, a ona sama wyprowadziła się do męża. Mieszkanie nagle stało się puste. Po tygodniu męczącej ciszy, ja i żona postanowiliśmy kupić zwierzę. Chcieliśmy, żeby choć trochę wypełniło pustkę po córce i dało ujście naszym rodzicielskim odruchom karmienia, wychowywania, wyprowadzania na spacery i sprzątania po kimś. Miałem też nadzieję, iż w przeciwieństwie do dziecka, zwierzak nie będzie się odgryzać, podkradać moich papierosów ani nocami grzebać w lodówce. Nie zdecydowaliśmy jeszcze, co kupimy mieliśmy wybrać na miejscu.
W niedzielę poszliśmy na giełdę zoologiczną. Przy wejściu sprzedawano śliczne świnki morskie. Spojrzałem na żonę pytająco.
Nie, odparła stanowczo. Nasza była lądowa.
Ryby były zbyt ciche, papugi, hałaśliwe i kolorowe, wywoływały u żony alergię na ptasie pióra. Spodobała mi się małpka jej miny przypominały córkę w okresie dojrzewania. Ale żona zagroziła, iż położy się między nami jak trup, więc ustąpiłem. W końcu z małpą znaliśmy się ledwie pięć minut, a do żony już się przyzwyczaiłem.
Zostały psy i koty. Psy wymagają ciągłego wyprowadzania, a koty to dużo zachodu jakoś nie widziałem siebie sprzedającego kocięta przy metrze. Wybór padł na kota.
Naszego Kota poznaliśmy od razu. Leżał w plastikowym kojcu, otoczony nieporadnymi kociętami, które wtulały mokre noski w jego puszysty brzuch. Kot spał. Na kojcu wisiała tabliczka: Kazio. Sprzedawczyni opowiedziała wzruszającą historię o jego ciężkim dzieciństwie jak dorastający razem z nim pies prawie go nie zagryzł i biedak nie miał już gdzie mieszkać.
Wyglądem był rasowym persem, pięknego szarego umaszczenia. Brakowało jednak dokumentów potwierdzających, czy jego spłaszczony nos to cecha rasy, a nie uraz. Z tych zaginionych papierów wynikało, iż oficjalnie nazywał się Hrabia, ale reagował na Kazio. I tak go kupiliśmy.
Do domu dojechaliśmy bez problemów Kazio całą drogę cicho pochrapywał pod fotelami w samochodzie. Już w klatce schodowej, znając mój stosunek do okaleczania, żona z przekąsem zapytała:
Jesteś pewien, iż nie jest wykastrowany?
Zesztywniałem. Nie dlatego, iż nie lubię mniejszości seksualnych, ale wykastrowany kot przypominał mi Quasimoda okrutnie okaleczonego przez ludzi. Rozłożyłem Kazia na podłodze i przeprowadziłem wstępne badanie urologiczne. W półmroku klatki schodowej pokryte futrem kocie genitalia były niewidoczne, a cały puszysty brzuch zasłaniały zbite kłęby sierści. Próbowałem wzbudzić w sobie uczucia zoofila i przesunąłem ręką po kociej krocze. Kot zawył, ale wyglądało na to, iż wszystko było na miejscu.
Tego dnia do lodówki wpadła córka. Zobaczywszy Kazia, zostawiła nadgryziony tort i rzuciła się na zwierzaka. Razem z matką wciągnęły go do wanny, wymyły szamponem dla dzieci, zawinęły w ręcznik (mój!) i wysuszyły suszarką.
Kazio, już w pełnej krasie, poddał się czesaniu przez żonę, która wycinała zbite kłęby sierści. Kot niezadowolony pomrukiwał. Nie przeszkadzałem im, tylko z piwem usunąłem się do kuchni.
Idylla w pokoju pękła przeraźliwym miaukiem i trzaskiem. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i wycie. Odstawiłem butelkę i ruszyłem na hałas. Żona siedziała na kanapie, kołysząc się w rytm swoich jęków, z rękami pokrytymi krwawiącymi zadrapaniami. Obok leżały nożyczki i kłęby kociej sierści. Stanęliśmy z córką nad poszkodowaną.
Co się stało?
Żona spojrzała na nas błędnym wzrokiem i znów zawyła:
Jaj-ja-ja!
Jakie jaja?
Od-od-oderwały się!
Skąd?
Od kota-a-a!
Jestem daleki od medycyny, ale mam mocne podejrzenie, iż takie rzeczy nie odpadają ot tak. Zwłaszcza u kotów.
Długo i bezskutecznie, przez łkania, próbowaliśmy zrozumieć, co się wydarzyło. Z natury jestem dobrym człowiekiem, więc strasznie chciało mi się udusić żonę. Zawsze chcę zabić płaczącą kobietę. Z współczucia. Jak ciężko rannego żołnierza, żeby nie cierpiała i nie rozdzierała jękami duszy innych.
W końcu żona otworzyła zaciśnięte dotąd pięści. Na zakrwawionych dłoniach leżały dwa puszyste kłębki. Szara sierść lśniła od kropel krwi. Okazało się, iż gdy żona wycinała kołtuny między tylnymi łapami, kot szarpnął się. Ona, nieświadomie, ścięła to, co znalazło się na drodze nożyczek. A znalazły się tam, jak twierdziła, właśnie jaja.
Przez łzy i ciągle cieknący katar udało się zrozumieć, iż kot zawył z bólu i schował się pod kanapą, uprzednio rozdzierając dłonie żony. Po drodze rozbił też wazon. Szczerze? Na jego miejscu odgryzłbym głowę i zdemolował całe mieszkanie. Powiedziałem to żonie. Znów zaczęła wyć.
Z córką uzbroiliśmy się w mopa i położyliśmy na podłodze. Pod kanapą, w najdalszym zakur