**Dziennik 15 maja**
Wesele się skończyło, goście rozjechali się, a córka wyprowadziła się do męża. W mieszkaniu zrobiło się pusto. Po tygodniu męczenia się w ciszy, z żoną postanowiliśmy kupić zwierzę. Chcieliśmy, żeby zastąpiło nam córkę i podtrzymało rodzicielskie odruchy karmienie, tresowanie, wyprowadzanie i sprzątanie czyichś bałaganów. Liczyłem też, iż w przeciwieństwie do córki, zwierzak nie będzie się odgryzać, kraść moich papierosów ani grzebać nocą w lodówce. Co kupimy jeszcze nie zdecydowaliśmy, mieliśmy wybrać na miejscu.
W niedzielę wybraliśmy się na giełdę zoologiczną. Przy wejściu sprzedawano śliczne świnki morskie. Spojrzałem na żonę pytająco.
Nie, odparła stanowczo. Nasza była lądowa.
Ryby były zbyt ciche, a papugi, barwne i gadatliwe, wywoływały u żony alergię na pióra. Spodobała mi się małpka jej miny przypomniały mi córkę w okresie dojrzewania. Ale żona zagroziła, iż położy się między nami jak trup, więc musiałem odpuścić. W końcu z małpą znaliśmy się ledwie pięć minut, a do żony już się przyzwyczaiłem.
Zostały psy i koty. Psy trzeba ciągle wyprowadzać, a koty to też kłopot słabo widziałem siebie jako handlarza kociąt pod metrem. Wybór padł na kota.
Naszego Kota poznaliśmy od razu. Leżał w akwarium z pleksiglasu, otoczony nieporadnymi kociętami. Maluchy wtykały mokre nosy w jego puszysty brzuch i sennie przebierały łapkami. Kot spał. Na akwarium wisiał napis: Kuźma. Sprzedawczyni opowiedziała wzruszającą historię o ciężkim kocim dzieciństwie. O tym, jak dorastająca z nim suka prawie go nie zagryzła i biedak stracił miejsce w domu.
Wizualnie nasz wybraniec był rasowym persem o pięknym szarym umaszczeniu. Ale dokumentów, które potwierdzałyby, iż spłaszczony nos to nie wada genetyczna, a cecha rasy, nie było. Zgodnie z tymi zaginionymi papierami, oficjalnie nazywał się Hrabia, ale reagował na Kuźmę. Kupiliśmy go.
Do domu dotarliśmy bez problemów Kuźma całą drogę cichutko chrapał pod siedzeniem w samochodzie. Już w klatce schodowej, znając mój stosunek do okaleczania, żona z przekąsem spytała:
Jesteś pewien, iż nie jest wykastrowany?
Zmierwiłem się. Nie dlatego, iż nie lubię mniejszości seksualnych, ale wykastrowany kot przypominał mi Quasimoda, okrutnie okaleczonego przez ludzi. Rozłożyłem Kuźmę na podłodze i przeprowadziłem podstawowe badanie urologiczne. W półmroku klatki schodowej owłosione kocie genitalia były niewidoczne, a cały puszysty brzuch pokrywały zwały splątanej sierści. Próbując obudzić w sobie uczucia zoofila, przesunąłem ręką po krocze. Kot zawył, ale wydawało się, iż wszystko było na miejscu.
Tego dnia z rewizją lodówki zawitała do nas córka. Zobaczywszy Kuźmę, zostawiła nadgryziony tort i rzuciła się na zwierzaka. Razem z matką wepchnęły go do wanny i wymyły szamponem dla dzieci. Potem zawinęły go w pieluchę i, wycierając moim ręcznikiem (dlaczego akurat moim?), wysuszyły suszarką.
Gdy Kuźma odzyskał godny wygląd, żona zaczęła go czesać, wycinając kołtuny. Kot jęczał niezadowolony. Nie przeszkadzałem im i wyniosłem się z piwem do kuchni.
Idylla w pokoju pękła przeraźliwym miaukiem i hukiem. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła i wycie. Odstawiłem butelkę i ruszyłem na dźwięk. Żona siedziała na kanapie, kołysząc się w rytm swoich zawodzeń, z rękami wyciągniętymi na kolana pokrytymi krwawiącymi zadrapaniami. Obok leżały nożyczki i kłęby kociej sierści. Z córką skupiliśmy się wokół poszkodowanej.
Co się stało?
Żona spojrzała na nas smutnymi oczami i znów zawyła:
Jaj-ja-a-a!
Jakie jaja?
Od-od-oderwały się!
Skąd?!
Od kota-a-a!
Jestem daleki od medycyny, ale mam silne przeczucie, iż takie rzeczy nie odrywają się ot, tak. Zwłaszcza u kotów.
Długo i bezskutecznie, przez łzy, próbowaliśmy zrozumieć, co się wydarzyło. Z natury jestem dobrym człowiekiem, więc strasznie chciałem udusić ukochaną. Zawsze mam ochotę zabić płaczącą kobietę. Z współczucia. Jak ciężko rannego żołnierza, żeby nie cierpiała i nie rozdzierała dusz innym.
W końcu żona rozwarła mocno zaciśnięte do tej pory pięści. Na zakrwawionych i mokrych od łez dłoniach leżały dwa puszyste kłębki. Szara sierść połyskiwała kroplami krwi. Okazało się, iż gdy żona wycinała kołtuny między tylnymi łapami, kot szarpnął się. A ona, wcześniej celując nożyczkami w splątany kłąb sierści, przez pomyłkę ścięła to, co wpadło jej pod ostrze. A wpadły, jak twierdziła, właśnie jaja.
Przez łzy i cieknący katar udało się zrozumieć, iż kot ryknął z bólu i schował się pod kanapą, wcześniej drapiąc żonę po rękach. Po drodze rozbił też wazon. Szczerze? Gdybym był na jego miejscu, odgryzłbym głowę i rozwalił całe mieszkanie. O czym poinformowałem żonę. Znów zawyła.
Z córką uzbroiliśmy się w mopa i położyliśmy na podłodze. Pod kanapą, w najdalszym zakurzym kącie, bursztynowo świeciły się oczy nowo powstałego kastrata. Kot warczał nieprzyjaźnie. Na czułe wołania, wspomagane parówkami, nie reagował. Jako facet rozumiałem go w pełni.
Córka delikatnie popychała Kuźmę mopem w stronę krawędzi kanapy, a ja próbowałem złapać ofiarę domowej chirurgii za wystające kończyny. Kocur okazał się nadzwyczaj sprytny i nie dawał się złapać. Ciągle się odgryzał i uderzał łapami w drewniany trzonek, zostawiając głębokie ślady. W końcu wbił pazury w mopa i podjechał bliżej. Boże, w jakim był stanie! Szalone, jaskrawożółte oczy. Na pyszczku i wąsach pajęczyna, na ogonie wiekowa kurzowa kołdra. Po półgodzinnej pielęgnacji mojej żony, z pięknego persa
