Paryski nie-co-dziennik
Pierwsza – Édith Piaf. Ulicznica wyniesiona na szczyt sławy, święta ikona francuskiej piosenki. 19 grudnia mija 110 lat od jej urodzin. Marlene Dietrich mawiała, iż jest tylko jedno słowo, które może zastąpić słowo Paryż – „Piaf” (Wróbelek). 147 cm wzrostu, 32,5 kg wagi i ten głos kontrastujący z drobną sylwetką, którym zachwycił się świat. Głos pełen ekspresji i dramatyzmu, drżący, szorstki, niemal chropowaty, ale wrażliwy, tragiczny i radosny zarazem, z pasją wibrujący najważniejszym uczuciem, miłością. Dla wielu do dziś – jak dla Lady Gagi – Piaf jest pieśniarką nie tylko tamtych czasów, ale wszech czasów.
Druga – Colette. Przykład kobiecej wolności. Wyprzedziła swą epokę, obalając stereotypy kobiecości i męskości. W jej życiu i twórczości dużą rolę odegrał biseksualizm, stąd Julia Kristeva nazwała ją królową biseksualności otwierającą bramy nowej etyki kobiecej śmiałości. Paryż oddał hołd pisarce w największej po waszyngtońskiej Bibliotece Narodowej Francji wystawą poświęconą mistrzyni autokreacji, autorce powieści napisanych przez Colette o Colette. Tę ekspozycję kobiecej kondycji napędzanej siłami przyjemności, pożądania i miłości (podzieloną na pięć sekcji: Wrażliwe wspomnienia, Świat, Pisanie o sobie, Czas i Ciało) ilustrują dzieła sztuki, fotografie, audiowizualne projekcje, rękopisy i książki Colette, których napisała sporo, ok. 70 w ponad pół wieku.
„Nigdy nie chciałam pisać” – twierdziła Sidonie-Gabrielle Colette, podkreślając brak literackiego powołania; jedna z jej póz? Namówił ją pierwszy mąż (miała ich trzech), który do czasu ich rozstania publikował jej teksty pod swoim nazwiskiem, przypisując sobie autorstwo utworów. Colette nie tylko pisała powieści, była też pionierką ruchu na rzecz praw zwierząt, „wszystkiego, co chce żyć”, krytyczką ogrodów zoologicznych, eksperymentów na zwierzętach i przemocy wobec nich. Pisała również recenzje, scenariusze teatralne i filmowe, zajmowała się dziennikarstwem, reklamą, występowała w music-hallach. W Moulin Rouge razem z markizą de Belbeuf zszokowały publiczność, pokazując swoją homoseksualną relację. Ich scena pocałunku wywołała skandal, interweniowała policja.
„Wylać z furią całą szczerość na papier” – Colette zacierała granice między sobą a swymi bohaterkami. Portretowała etapy życia kobiet poszukujących siebie, od okresu dojrzewania po starość, wyrażających pragnienia, wątpliwości, tęsknotę za wolnością. „Kobieta rości sobie prawo do tylu ojczyzn, ile miała szczęśliwych miłości”. Stworzyła religię pięciu zmysłów: widzieć, dotykać, wąchać, smakować, słuchać świata. Religię ciała: „Wierzę, iż ciało myśli, iż wie, czego chce, jest smakoszem, czuje subtelniej, pełniej niż mózg”.
Niebieski to jej ulubiony kolor, przenika całą twórczość Colette, aż po papier, na którym pisała. Kolor poetycki, symboliczny. „To, co uważamy za czyste i wieczne, jest niebieskie. Kolor świtu, narodzin dnia, chwili czczonej ponad wszystkie inne, jest wiarą w to, iż zawsze można zacząć na nowo, od początku”. Colette fascynowała życiem na niebiesko jak Piaf życiem na różowo, w uniesieniu miłosnym. La vie en rose.
Piaf – dziecko ulicy. Uosobienie łobuzerskiego Paryża, gorączkowa i zaborcza; kochała despotycznie, czyniąc z kochanków arcydzieła. Piosenka była jej językiem. Nigdy nie chodziła do szkoły, a napisała teksty do kilkudziesięciu piosenek. Mawiano, iż życie miała tak tragiczne, iż w tym tragizmie stało się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Była daleka od paryskiego szyku – śpiewała przejmującym głosem w prostej czarnej sukience sieroty, bez żadnej biżuterii, z wyjątkiem krzyżyka na szyi podarowanego przez Dietrich – a jednak stała się ucieleśnieniem tego miasta, pierwszą damą French touch, epoki triumfu francuskiej piosenki.
Mit Édith Giovanny Gassion (tak się nazywała) zaczyna się od rzekomo ulicznego porodu odebranego przez policjanta. W rzeczywistości przyszła na świat w szpitalu Tenon. Matka, śpiewaczka, ją porzuciła, a ojciec, akrobata cyrkowy, poszedł na wojnę. Najpierw zajęła się nią babka alkoholiczka, która miała poić ją winem, czym usprawiedliwiano jej łatwe uzależnienie od alkoholu. Później trafiła do drugiej babki, prowadzącej dom publiczny, gdzie matkowały jej prostytutki, i przy ich pianinie nabierała muzycznej ogłady; a gdy (znowu rzekomo) oślepła, upadłe dziewczyny wymodliły u św. Tereski z Lisieux, iż cudownie przejrzała. Według mniej dramatycznej wersji było to zapalenie spojówek. W końcu pojawił się ojciec i zabrał dziecko z burdelu do wędrownego cyrku.
Zaczęła śpiewać na ulicy. Prostytuowała się, włóczyła z różnymi typami, sutenerami, kloszardami. Mając 19 lat, urodziła jedyne dziecko. Złą była matką, jej dwuletnia Marcelle zmarła na zapalenie opon mózgowych, a ona zakorzeniła się jeszcze głębiej w nędzy Paryża. Aż uśmiechnął się los, nazywał się Louis Leplée, za pomocą którego zamieniła ulicę na scenę. Przygarnął ją, wymyślił pseudonim „Piaf” i pozwolił wystąpić w swym kabarecie. Inny uśmiech losu to Raymond Asso, który zrobił z niej gwiazdę w ABC, najsłynniejszym lokalu Paryża. I się zaczęło: koncertowała, gdzie chciała, w Olympii i Carnegie Hall. Żyła intensywnie: od występu do występu, od romansu do romansu, od ekscesu do ekscesu. Przyjaźniła się z Armstrongiem i Ellingtonem, wylansowała Montanda, Aznavoura, Bécaud. Stała się ikoną, która brała rewanż za dzieciństwo i młodość. Trwoniła życie – alkoholizm, morfina, artretyzm, śpiączki wątrobiane, urazy po wypadkach samochodowych. Umarła, mając 47 lat, w aureoli wielkiej chwały przed nadciągającą falą hegemonii piosenki anglosaskiej.
Po królowej paryskiej ulicy pozostało życiośpiewanie: Mon Dieu, niczego nie żałuję, Milordzie! Padam, padam… A po królowej biseksualizmu życiopisanie – ciałem, które wie, czego chce; no i te zmysły, co rządzą i mózgiem, i ciałem.
Leszek Turkiewicz






