Francuski reżyser Thomas Cailley swoim najnowszym filmem Królestwo zwierząt zdobył nominację do Cezarów. Nie ma się co dziwić. Artysta, który współtworzył scenariusz, przedstawił widzom współczesną baśń. Prawdziwą do bólu oraz doskonale obrazującą strach przed tym, co inne i obce.
Wyobraźmy sobie sytuację, iż na skutek epidemii szerzą się nieznane wcześniej mutacje genetyczne. Ludzie stopniowo zmieniają się… w zwierzęta. Taki właśnie świat przedstawia Królestwo zwierząt. Jak łatwo się domyślić, społeczeństwo jest całkowicie przerażone takim obrotem spraw. Zmutowani ludzie zmieniają nie tylko swój wygląd, ale stopniowo tracą umiejętność mówienia oraz nabierają dzikich nawyków. Władza reaguje bardzo gwałtownie i powstają ośrodki, będące bardziej więzieniem, gdzie izoluje się chorych. Nie ma żadnych leków, nie ma żadnej nadziei. Ludzie zaczynają coraz bardziej bać się zainfekowanych. Protestują przeciw nim i życzą im śmierci. Zapominają o tym, iż każde z tych zwierząt też było kiedyś człowiekiem. A przede wszystkim, iż wciąż mają prawo być wolni i żyć.
W obecnym świecie próbuje odnaleźć się François (Romain Duris). Zrobi wszystko dla bezpieczeństwa swojego nastoletniego syna Émile’a (Paul Kircher). Relacje między nimi zdecydowanie nie należą do najłatwiejszych. Wszystko za sprawą nadopiekuńczości ojca oraz burzliwej przeszłości. Żona François została zainfekowana i przemieniła się w zwierzę. Zaatakowała swojego syna i wylądowała w ośrodku. Mężczyzna cały czas wierzy w to, iż kobietę uda się wyleczyć. Odwiedza ją regularnie i namawia do tego Émile’a. Nastolatek ma z kolei mętlik w głowie i widzi w matce tylko potwora. Rodzina postanawia rozpocząć nowe życie, ale sytuacja diametralnie się komplikuje, kiedy konwój z żoną François ulega wypadkowi. Kobieta znika.
Królestwo zwierząt jest współczesną baśnią. Historią ponadczasową, która wskazuje na znany od lat społeczny problem – strach przed innością. Mutacje spowodowały, iż ludzie nie chcieli spróbować zrozumieć istot, w które zmieniali się chorzy. Traktowano ich jak zagrożenie, a ich dzikie zachowanie oraz ataki traktowali jako agresję. Nie chcieli zrozumieć ich nowej natury i nie pozwalali im żyć wolno na nowych warunkach. Na pewno dużą inspiracją dla twórców była pandemia koronawirusa. Motyw rozprzestrzeniającej się epidemii oraz przymusowej izolacji wpływa na wyobraźnię każdego z nas. Z perspektywy zaleceń pandemicznych produkcję można odczytywać jako krytykę izolowania chorych.
Poza historią o potrzebie akceptacji i zrozumienia innego, nowego i obcego Królestwo zwierząt opowiada o skomplikowanej relacji między ojcem a synem. Émile doświadcza zarówno żałoby po matce, odrzucenia przez rówieśników, jak również problemów związanych z dojrzewaniem. Jego kontakt z ojcem jest trudny. François różni się od reszty. Nie widzi w zmutowanych zwierzętach potworów. Za wszelką cenę jest też gotowy bronić syna i stanąć za nim murem. Często jego przesadna nadopiekuńczość staje się punktem zapalnym w ich relacji. Jednak w najbardziej kryzysowym momencie mężczyzna udowodni, iż szczęście dziecka jest dla niego najważniejsze i pozwoli mu zaznać wolności.
Królestwo zwierząt ogląda się przyjemnie. Pomysł mutacji, które zmieniają ludzi w zwierzęta, jest interesujący sam w sobie, a podkreślenie nastrojów społeczeństwa okazało się strzałem w dziesiątkę. Momentami zdarzają się niedociągnięcia scenariuszowe, ale zdecydowanie można na nie przymknąć oko. Jednak produkcja mogłaby być odrobinę krótsza. Po pewnym czasie napięcie opada, akcja się wlecze, niektóre z wątków są niepotrzebnie przeciągane. Nie oznacza to, iż nie warto filmu obejrzeć. Wprost przeciwnie! Dodatkowo polecam każdemu zastanowić się w trakcie seansu… jakim byłbym zwierzęciem?
Fot. główna: kadr z filmu Królestwo zwierząt