Mam krewnych w mieście. Często latem przyjeżdżają do nas na wieś. Jedzą obiady u nas, nigdy im nie wypomnieliśmy choćby kęsa chleba. Mama nigdy im niczego nie żałowała.
Gdy wyjeżdżali, zawsze dostawali od nas worek ziemniaków, owoców, marchewki, a choćby specjalnie zarżnęliśmy dla nich prosiaka, żeby nasi „miejscowi” krewni nie musieli wydawać pieniędzy. A w zamian nie dostawaliśmy choćby „dziękuję”.
Dzwonią do nas przy każdej okazji i skarżą się na życie. Mówią, iż pieniędzy na nic nie starcza. To zrozumiałe – ciocia jest na emeryturze, jej syn to zwykły elektryk, a jego żona sprząta w fabryce.
Żyją od wypłaty do wypłaty. Ale gdy przyjeżdżają na wieś, to nie zapomną przy każdej okazji podkreślić, iż oni są „miejscowi”, a my „wieśniacy”.
Z obrzydzeniem patrzą na gnój, ale nasze owoce i warzywa jedzą z apetytem. Mówią, iż opiekowanie się zwierzętami jest obrzydliwe, ale szaszłyki z tych samych zwierząt jedzą z przyjemnością.
Krewni uważają się nie wiadomo za kogo.
Przy wyjeździe mówią, iż zawsze można na nich liczyć. Kiedy mama zachorowała i musieliśmy jechać do miasta na badania, przypomniałam sobie ich słowa. Zadzwoniłam do żony kuzyna. Potrzebowaliśmy dwóch nocy noclegu, bo badania były drogie i nie stać nas było na hotel.
Krewna nie odpowiedziała, za to przysłała cennik: nocleg – 200, wyżywienie – 150, a atrakcje kulturalne – na własny koszt. Zaniemówiłam z wrażenia. To znaczy, przyjechać do nas i jeść od rana do wieczora za darmo można, ale przenocować u nich przez 2 dni – trzeba płacić.
Zadzwoniłam do rodziców męża i poprosiłam ich o pomoc. Z krewnymi już nie utrzymywałam kontaktu.
I oto nadeszło lato, a oni, jak zwykle, przyjechali do nas na wieś. Cała rodzina wysiadła z samochodu. Mama pobiegła ich przywitać, ale ja ją zatrzymałam.
– Witajcie, drodzy krewni. Przyjechaliście akurat na czas, mama przygotowała gołąbki.
Ale ceny w tym roku się zmieniły. Tak więc, cena dla waszej rodziny: nocleg – 400, wyżywienie – 300; w końcu wszystko naturalne, własne, więc i cena odpowiednia. jeżeli się zgadzacie, to zapraszam, a jeżeli nie – drogę do miasta znacie.
Oczy prawie im wyskoczyły z orbit. Ich oburzenie nie miało granic. Wsiedli do samochodu i odjechali do miasta. Mama powiedziała mi, iż tak nie można, w końcu to rodzina. Ale ja uważam, iż postąpiłam słusznie.
Dlaczego im wolno, a nam nie? Co to za podwójne standardy? Cały czas harujemy w ogrodzie nie po to, żeby kogoś karmić za darmo.