Kot odchodzi, jak wszyscy. Zwłaszcza kot domowy.
Może z tą różnicą, iż z wyglądu młody.
Do chwil ostatnich z futerkiem prześlicznym.
Ze spojrzeniem, jak zwykle, lekko ironicznym.
Moja kotka, Maleńka, w dłoni się mieściła,
kiedy, spodziewanie, mnie się przytrafiła.
Kuleczka, Kaktusik, takie ksywki miała.
I chociaż w lustrze się nie przeglądała,
świadoma, co najmniej, była swego piękna.
Więc harda. Choć taka wiotka i maleńka.
Wyrosła na poważną i dostojną damę.
Na brzuch się wspinała - łapkami co ranek
gniotła moją senność, śniadania żądajac
i zgarnięta ramieniem sama zasypiając..
Prawda to, jakby żałośnie nie brzmiało,
że z nią najlepiej mi się usypiało.
I przez te prawie osiemnaście lat
z nikim nie śniłem tak często. Czasu szmat
z nią przepędziłem. Kilka przeprowadzek.
Dwa dłuższe związki. I co ja poradzę,
że to zwierzątko najbardziej kochałem.
Z nią większość czasu w domu przepedzałem
na czytaniu, pisaniu. Mała na kolanach.
Przylega przytulona. Lub na polowaniach -
na kuleczki z papieru, albo tłuste muchy,
które mordowała bez najmniejszej skruchy.
...........................
Miała życie w zamknięciu. Przynajmniej bezpieczna.
Gracji pełna. Osobna i bliska. Jak wieczna.
Ale na tym świecie i boskie istoty
zostawiają zdumione, zbolałe sieroty.
Przecież niby wiadomo, kiedyś to nastąpi.
Czas mija. Bóg cierpienia nigdy nie poskąpi.
Głupi człek. Zaskoczony zawsze spodziewanym.
Nieuchronnym. I pewnym. Jakby był wybranym.
Obdarzony tym szczęściem, iż go pominęła
roztargniona Starucha. ale go przeniknęła
już na wskroś. I im bardziej chciał nie myśleć o Niej,
tym mocniej Ona wrzynała się w skronie.
Smugi niepamięci we mnie rozpościera
i z niej mnie okrada. Czuję, jak zamiera
pamięć obrazów, światła. I z wolna umiera
jedna, druga jej cząstka.
A też jej ojca.
I przyjaciela.