Na pierwszym piętrze w kamienicy przy ulicy Królewskiej stała Zofia Kowalska, trzymając w dłoniach starą metalową konewkę, jakby była to jedyna broń, jaką mogła jeszcze użyć. Na klatce schodowej zwykle stały jej gliniane doniczki z petuniami, geranium i fiołkami, ale teraz panował bałagan: trzy doniczki rozbite, ziemia rozrzucona po zużytym linoleum, a płatki leżały na podłodze niczym szczątki po burzy. Powietrze w korytarzu pachniało wilgocią, pleśnią i metalicznym posmakiem poręczy. Z mieszkania numer 12 dobiegała głośna muzyka elektroniczna z ciężkimi basami.
Zofia, w kolorowej koszuli w kropki z margaretkami i z siwymi włosami splecionymi w ciasny kok, spojrzała na sprawcę nowy czarny rower przywiązany łańcuchem do poręczy, stojący dokładnie tam, gdzie zwykle rosła jej kwiatowa kompozycja.
Kto to znowu tak posrał? mruknęła, a głos jej drżał ze złości. Moje kwiaty! Hodowałam je pół wieku, a tu barbarzyńcy!
Drzwi mieszkania 12 otworzyły się z hukiem i na klatkę wyskoczył Kacper, dwudziestosiedmioletni sąsiad w szarej sportowej koszulce i szortach. Jego ciemne włosy były rozczochrane po treningu, a w ręku trzymał butelkę wody z jaskrawą etykietą.
Zosiu, po co tak krzyczysz? odezwał się, rozglądając się po chaosie. To tylko przez te doniczki? Rower wpadł, więc się potknąłem. Kupię nowe, nie ma sprawy.
Zofia wymachiwała konewką w jego stronę, woda rozprysnęła się po podłodze.
Kupić? To nie są zwykłe doniczki, Kacprze! To dusza tej klatki! A wy, młodzież, tylko psujecie!
Kacper przewrócił oczami, popijając wodę.
Dusza? Babciu, to rośliny. Mój rower jest ważniejszy jeździę na nim do siłowni, mam pracę. A wasze doniczki zajmują cały korytarz!
Z mieszkania 12 wyjrzała Jadwiga, młodsza siostra Kacpra. Miała jasne włosy związane w niechlujny kok i trzymała podniszczony podręcznik psychologii, bo przygotowywała się do egzaminu na uniwersytecie. Na koszulce oversize widniało hasło Marz wielkie marzenia.
Kacprze, serio? powiedziała, widząc rozbite doniczki. Zosiu, przepraszam, nie pomyślał. Sprzątnę to od razu.
Zofia spleśniała, a jej oczy zabłysły za okularami.
Nie pomyślał? To egoizm, Jadwigo! Wy, młodzi, myślicie tylko o sobie! Moje kwiaty cieszyły wszystkich, a on je rozrzuca!
Z góry zeszła Marzena, trzydziestopięcioletnia matka dwójki dzieci z mieszkania 15. Pchała wózek z małym synkiem, a jej dżinsy były poplamione jabłkowym musem. Za nią niosła starsza córka, Agnieszka, z plecakiem.
Co za hałas? zapytała, patrząc na bałagan. Kacprze, to ty rozbiłeś kwiaty? Zosiu ma rację, ozdabiają one korytarz!
Kacper rzucił butelkę na parapet, który dzwonił o szybę.
Ozdabiają? Połowa już więdnie! Lepiej wymienić żarówki niż podlewać kwiaty!
Z korytarza wyłonił się Olek, samotny programista z mieszkania 10, trzymając laptopa. Jego okulary spadły na nos, a koszulka z logo Linux była pomarszczona.
Kacprze, uspokój się powiedział, poprawiając okulary. Kwiaty to ekologia, tlen. Twój rower mógłby stać w piwnicy.
Kacper odwrócił się, podnosząc głos.
Ekologia? Olek, wchodzisz tu raz w miesiącu, siedząc przy kodzie! Gdzie mam zostawić rower?
Klatka stała się areną, a rozbite doniczki symbolem wojny między sąsiadami, każdy z nich widząc w kwiatach coś własnego.
Następnego dnia konflikt rozgorzał jeszcze mocniej. Zosia przyniosła nowe doniczki z piwnicy, gdzie trzymała zapas, i demonstracyjnie podlewała petunie, narzekając na niewychowaną młodzież. Jej kolorowa koszula falowała, a konewka błyszczała pod słabym światłem lampy. Kacper, wróciwszy po treningu, zobaczył swój rower znowu przyciśnięty w róg, ot

1 dzień temu







