Kobieta w pięknym domu pośród oszałamiających kwiatów.

3 godzin temu

Mieszkała w pięknym domu. Na klombie obok kwitły hortensje i petunie. Fioletowy wir kolorów wprawiał w zachwyt.

Z nogami podwiniętymi siadała w ogrodowej huśtawce i czytała książkę. W piekarniku dopiekało się ciasto z morelami. Zapach mieszał się z miętową wonią krzewów, jakby w niebie pachniało dokładnie tak samo.

Zawsze wiedziała, kiedy miał przyjechać. Tego ranka zarabiała ciasto, wymyślając nowe nadzienia do swoich wypieków. Wszystkie te ziemniaki, sosy i kapuśniaki ją nudziły. Magia tkwiła w cieście, które posłusznie przybierało kształt pod jej zręcznymi palcami.

Zabawne. Kiedyś ciasta piekła tylko babcia. Teraz robiła to ona. A na pewno nie była staruszką.

On nigdy nie planował, kiedy do niej pojedzie. Po prostu mijał czas — i nagle ogarniała go potężna tęsknota. Zawsze dzwonił w drodze.

Nie miał nic i nikogo. Tylko przeszłość: dwa małżeństwa, jednego syna, przeprowadzkę do innego miasta, walizki w bagażniku, stos wspomnień i powolne wydobywanie się z czarnej dziury rozpaczy i gniewu.

Poznali się banalnie. Na plażowej imprezie. Obca grupa dorosłych. Jego wciągnął kolega, ją — siostra. Oboje nie mieli ochoty iść, więc siedzieli jak intruzi na tym przyjęciu. W końcu zaprosił ją do tańca. Kupił głupią, długą różę od ulicznej handlarki. Potem wieźli się przez pół miasta, by odprowadzić ją do domu.

Wszystko się poplątało. Przeraził się. Po co znów dręczyć serce?

Ale za każdym razem, gdy pustka wokół stawała się nie do zniesienia, wsiadał w samochód i jechał. By wtulić twarz w jej włosy i szepnąć do ucha: no, cześć…

Zaczynał choćby myśleć, iż mógłby zostać i tu zamieszkać.

Pewnego razu jej o tym powiedział. W jej oczach błysnęło, ale natychmiast zgasło: jak chcesz, jak zadecydujesz.

Za każdym razem żegnali się, jakby rozdzierali żywe mięso. Już wychodził za bramę, zatrzymywał się, oglądał. Wracał, by ją pocałować. Znów próbował odejść. Znów wracał.

Żałował, iż spotkał ją tak późno. Cieszył się, iż w ogóle ją poznał.

A ona nalewała herbatę do wysokiego kubka, kroiła ciasto i siadała naprzeciwko. Nic szczególnego. W jego życiu były prawdziwe namiętności i gorączkowe noce. A jednak potrzebował tej cichej, spokojnej miłości. Pachnącej miętą i dżemem truskawkowym. Albo malinowym. Albo porzeczkowym. I rozmów do białego rana. I kształtu jej biodra. I tej sennej iskry w uśmiechu. I jej oddechu w słuchawce, przez kilometry i satelity.

Nie czekał na weekend. Zadzwonił, jak zwykle, z drogi. Wyłączył telefon, podkręcił muzykę i nie usłyszał uderzenia.

Ona nigdy się nie dowie, iż jechał do niej, by zostać na zawsze.

On nigdy się nie dowie, iż jego córka ma przenikliwie niebieskie oczy.

Życie bywa okrutne. Czasem daje nam coś pięknego, tylko po to, by przypomnieć, jak łatwo to stracić.

Idź do oryginalnego materiału