To da się zauważyć niemal natychmiast. Parki, ulice i skwery zapełniają się ludźmi, którzy dziwią się, iż na pomysł spaceru oprócz nich wpadło jeszcze pół miasta. W wielu mieszkaniach pojawiają się niepewnie uchylone okna i choć na dworze wciąż tak zimno, to każdy jest spragniony świeżego oddechu w swoich czterech kątach. Na naszym osiedlu mieszkańcy wychodzą ze swoich domów, niczym z jesienno – zimowych pieczar. Ze mną i moim mężem na czele oczywiście. W ruch idą szczotki do zamiatania chodników, sekatory do przycinania gałęzi, a dedykowane zielonym odpadom worki, zapełniają się zbutwiałymi liśćmi. Ruch jak w ulu! Aż miło popatrzeć i miło też brać w tym udział.
Chodzę po naszym ogródku, a do moich uszu dochodzą skrawki rozmów sąsiadów. Te same co roku. To jak koło życia. Rozmowy, które stanowią nieodłączny element cyklu Matki Natury 🙂
„A może to za wcześnie na przycinanie tych krzaków? A tnij, nic im nie będzie!”
„Nie ma co się tak 'rozgolaszać’ wie Pani, to jednak najbardziej zdradliwa pogoda teraz”
„O jak ładnie ptaszki zaczynają śpiewać. A wie Pan, wczoraj klucz żurawi nad blokami przeleciał!”
„Jak Pani szuka bratków albo prymulek, to w Auchan w promocji widziałam, po 3,90 za sztukę”
Chodzę po naszym ogródku, który wciąż wymaga ogromu pracy, organizacji i planów i zachwycam się każdą cebulką tulipana, która się przyjęła, każdą gałązką z mikroskopijnymi listkami, każdą rośliną, która przetrwała zimę i obiecuje, iż w tym roku będzie jeszcze piękniejsza. Marzę o słońcu, o „babraniu” się w ziemi, o sadzeniu nowych roślin i o wszystkich tych popołudniach na naszym tarasie w cieniu brzóz… Całą zeszłą wiosnę i lato, a choćby kawałek jesieni spędziłam właśnie w ten sposób. Patrząc na szumiące listki naszych brzóz, które niemal skrzyły się w słońcu, czytając dziesiątki książek i wdychając to cudne, pachnące powietrze. Bo choć mieszkamy w mieście, to w naszym domu i ogrodzie jest, jak na wsi. Cicho, spokojnie i wśród natury.
Dziś jednak nie mam jeszcze zdjęć ani tarasu, ani ogrodu. Na te będę musiała poczekać. Przyroda powolutku budzi się do życia i staram się cierpliwie na to obudzenie się jej poczekać, ale uderzający o dach marcowy deszcz i przeszywający wiatr nie zachęcają ani do spacerów, ani do używania na tych spacerach aparatu. Ja wciąż jestem jeszcze w trybie kokona z wełnianego koca i gorącej herbaty z cytryną. Ale zapewniam, iż kilka potrzeba mi, by się przestawić. Niech no tylko przyjdzie wiosna, ciepło i SŁOŃCE. Słońce to życie! Gdy świeci słońce, gdy pierwsze kosy i drozdy zaczynają swoje darmowe koncerty, gdy świat pachnie mokrą ziemią, to ja czuję się, jakby mi ktoś wtłaczał w żyły życiodajne soki, przysięgam.
Dziś będą zdjęcia kawałka naszego domu zalanego pierwszym, wiosennym światłem, które pojawiło się na chwilę w weekend, a ja od razu wyjęłam aparat oczywiście. Za tym światłem, oprócz mnie, stęsknione są wszystkie moje kwiaty. I choć celowo wybieram takie, które całkiem nieźle sobie radzą przy marnym oświetleniu, to bidulki i tak tęsknie wystawiają swoje listki w stronę okien. Wcale im się nie dziwię.
Pomyślałam, iż w dzisiejszym poście napiszę przy okazji skąd są różne rzeczy w naszym domu, bo dostaję mnóstwo o to zapytań, a tak będę teraz mogła wygodnie podesłać link. jeżeli masz jakieś pytania, pytaj śmiało w komentarzu pod tym tekstem.
Tak wygląda wejście do naszej kuchni, czyli serca tego domu. To tutaj zaczynam i kończę każdy dzień. Tutaj tworzę przepisy, gotuję i fotografuję potrawy do moich kolejnych ebooków kulinarnych. (ps. Wielkanocny e-book pełen naprawdę pysznych i prostych przepisów niedługo będzie w promocji i po korekcie. Osoby, które zakupiły go w zeszłym roku, dostaną na maila odświeżoną wersję).
KLIKNIJ TUTAJ I ZOBACZ WSZYSTKIE MOJE EBOOKI KULINARNE
Podłoga, którą położyliśmy w kuchni to płytki Top Cer kupione w warszawskim Studiu Herbeć. Musieliśmy poczekać na nie kilka miesięcy, ale było warto. Nie zamieniłabym tej podłogi na żadną inną. No może ewentualnie na jakieś stare deski. O tej podłodze będzie osoby post – jak i gdzie ją kupić, jak układać, jaką fugę wybrać, jak pielęgnować etc. Podobny post stworzę na temat marmurowych blatów. Są już w naszym domu kilka lat i mam z nimi sporo doświadczenia i chętnie się nim podzielę.
Dwuskrzydłowe drzwi, które prowadzą do naszej kuchni są stare i mają pewnie ze sto lat albo i więcej. Pan z OLX, od którego je kupiliśmy powiedział nam, iż ma je z demontażu jakiegoś kasyna wojskowego ze Szczecina. Nie wiem ile w tym prawdy, ale bardzo lubię takie historie. Drzwi odnowiliśmy u stolarza, pomalowaliśmy na biało i wymieniliśmy szybki. Mieszanką z sody i cytryny doczyściłam wszystkie zawiasy. W ten sposób drzwi dostały drugie życie, a ja spełniłam swoje marzenie o gotowaniu przy głośnej muzyce, kiedy domownicy są zajęci np. oglądaniem TV. Są też drugie białe i dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do jadalni. Te zamówiliśmy w polskiej firmie KRIS.
O zlewie przy oknie też marzyłam i powiem Ci, iż warto było o to marzenie powalczyć, bo widok za oknem na nasze drzewa jest hipnotyzujący. Uwielbiam ten leśny kawałek naszego ogródka. Przy okazji bardzo polecam zlew dwukomorowy. Mnie to niesamowicie ułatwia życie i pilnuję, by jedna komora zawsze była pusta. Zlew jest z IKEA. Tak samo, jak wszystkie meble kuchenne oraz kinkiet ze zdjęcia poniżej. Okap znalazłam na Allegro i pomalowałam jego drewniane elementy na biało. Nie jest najlepszy, mógłby pracować ciszej, ale świetnie pasował do naszej kuchni i spełnia swoja rolę, a to najważniejsze.
Moja pierwsza wiosenna dekoracja, czyli cebulki maleńkich narcyzów przykryte mchem z ogródka i włożone do pięknej miski z Bolesławca. Płytki na ścianie to Equipe Artisan White. Mają różne odcienie bieli i szarości i sprawdzają nam się świetnie.
Lampa nad stołem to Louis Poulsen. Tę ze zdjęcia wyszperałam na OLX w atrakcyjnej cenie. Dodam tylko, iż lampę kupiłam kilka godzin po podpisaniu aktu notarialnego, a przed nami był jeszcze prawie roczny remont. To się nazywa siła wizualizacji. Uważam, iż ma ona niesamowitą moc. Albo po prostu jestem wyjątkowo uparta 🙂 Dębowy staruszek stół ma ponad sto lat, wygrawerowany na blacie podpis stolarza i jego również wyszperałam na OLX. Uwielbiam te wszystkie spotkania przy stole i to, iż mogę gotować choćby wtedy, gdy mam gości.
Krzesła oczywiście też są stare. To zdaje się model Thonet 788 z fabryki Radomsko. Rano znalazłam inspirację z zielonymi krzesłami na Pinterest, a chwilę później jechałam po podobne na Roztocze. Jeszcze tego samego dnia razem z moim młodszym synkiem pomalowaliśmy je na zielono. Tak, zdecydowanie jestem uparta i gdy nie ma takiej potrzeby lub, gdy jestem pewna swojego pomysłu, to nie czekam, tylko działam natychmiast.
Dywany w naszej kuchni wyszukałam na Allegro. Kochana
podzieliła się ze mna namiarem na swojego sprawdzonego sprzedawcę z dywanami, to i ja się podzielę i puszczę dobry i sprawdzony namiar dalej. Sprzedawca nazywa się art – dekoor, ma ogromny wybór kolorowych, wełnianych dywanów vintage, oferuje ekspresową wysyłkę i możliwość zwrotu. Ja nigdy niczego nie musiałam zwracać. Dywany w kuchni przy kamiennej posadzce sprawdzają się nam wspaniale. Doceniam je zwłaszcza, gdy wczesnym rankiem staję bosą stopą przy kawiarce i kuchence.
Półeczki na kwiatki przy oknie są z IKEA, a kwiatek ze zdjęcia oszalał ze szczęścia, gdy dostał to honorowe, słoneczne miejsce. Oszaleje jeszcze bardziej, gdy niedługo dostanie większą doniczkę i świeżą ziemię z nawozem.
A to moja duma, czyli pnącze epipremnum. Rośnie jak szalone w kuchennych oparach, a ja mam nadzieję, iż sufit w kuchni niedługo będzie zielony. Narazie nie myślę o tym jak i kiedy będę go myła 🙂 Na półce w blokach startowych już czekają kolejne zaszczepki i sadzonki, które niedługo wsadzę do ziemi, ale narazie czekają sobie spokojnie w słoiczkach z wodą.
Jest i zdjęcie babć oczywiście. Zerkam na nie milion razy podczas gotowania i doskonale pamiętam dzień, w którym zrobiono to zdjęcie. Moich babć nie ma ze mną już od kilku lat i nie ma dnia, żebym za nimi nie tęskniła. Były wspaniałe.
Puszki na kawę, herbatę, ceramiczny pojemnik na ciastka i ramka to zdobycze z second handu. Ulubioną filiżankę w serduszka wyszperałam w Half Price, miseczka jest z domu rodziców, miarki kupiłam na Temu.
Deski do krojenia są z TK Maxx, a tę kwadratową zrobił mi mój chrzestny. Młynki do soli i pieprzu znalazłam na OLX. Drewniana podstawka jest z Action, a miseczka z targu staroci.
Zostawiam kuchnię i z kuchni idę prosto do jadalni. To tutaj jemy obiady i kolacje. Tutaj często pracuję i piszę. Tutaj gram z mamą w Scrabble. To przedłużenie naszej kuchni.
Galeria na ścianie wciąż się zmienia i ewoluuje. Jedynie środkowy plakat z hasłem „Życie jest naprawdę proste, to tylko my lubimy je komplikować” pozostaje bez zmian i przeprowadzał się z nami już kilka razy. Plakat z piękną karaibską dziewczyną kupiłam w HM Home, a plakat More Amor Porfavore znalazłam na Temu. Ramki kupuję albo w IKEA, albo w Poster Store, albo w Desenio, albo wyszukuję je w second handach. 60-letni, francuski stół kupiłam na Allegro, kilka dni po zakupie domu. Oczywiście.
Krzesła są z Jysk. Lampę wyszperaliśmy w norweskim sklepie ze starociami podczas jednej z naszych podróży. Witrynkę zrobił mój mąż, a dywan kupiłam w sklepie Benuta. Ten dywan można również używać na zewnątrz, np. na tarasie.
Komoda jest ze sklepu Górna Półka i do tej pory stała pod TV w salonie, a kwiatki dzielnie czekają na światło i przesadzenie.
Jadalnia łączy się z salonem, a na ściance dzielącej te dwa pomieszczenia dosyć niedawno zamontowaliśmy ten kwietnik kupiony w sklepie Versanis. Powoli zapełniam go roślinami, które, jak pozostałe, czekają na przesadzenie i ładne osłonki. Lampy sufitowe w salonie kupiliśmy w sklepie Westwing.
Sofę narożną i fotel również kupiliśmy w sklepie Westwing. To model Moby i jesteśmy z tego kompletu bardzo zadowoleni. Jedyną jego wadą jest to, iż dosyć łatwo się brudzi. I choć pilnuję niczym żandarm, żeby nikt nie pił i nie jadł w salonie, to jednak na tapicerce zostaje ślad choćby po wylanej wodzie. Plakat i ramka są ze sklepu Desenio lub Poster Store (nie pamiętam). Szklany stolik przywieźliśmy z Norwegii, wełniany dywan odkupiliśmy od kolegi, a lampę nad sofą znaleźliśmy w sklepie House Deco i jest to model Crane. W salonie oczywiście również mamy mnóstwo pnączy. Te, które rosną najładniej w naszym salonie, w którym w ciągu dnia nie ma zbyt wiele światła, to epipremnum i scindapsus. Pnącze za telewizorem przymocowałam do ściany dzięki przezroczystych, samoprzylepnych haczyków, które można znaleźć np. w Leroy Merlin.
Jest i moje ostatnie dzieło, czyli abstrakcyjny obraz, który zrobiłam przy pomocy farby i połówki kartofla. To nie jest mój pomysł, najpierw zobaczyłam podobny na Pinterest i postanowiłam zrobić to samo. Ty też możesz się zainspirować i zrobić coś twórczego w jedno popołudnie. Wystarczy podobrazie, biała farba podkładowa, akwarelowa farba w dowolnym kolorze no i ten kartofel. Przyznaję, iż mega się zrelaksowałam tworząc to malowidło.
Czarne witrynki są z IKEA. Tak samo, jak mała lampa i większość wazonów na kwiaty.
W witrynce znalazło się miejsce na albumy ze zdjęciami, ulubione czasopisma i książki wnętrzarskie i pamiątki z podróży.
Te urocze wazoniki, które równie dobrze mogą być świecznikami albo dekoracjami bez wypełnienia, najpierw zobaczyłam na półce w mieszkaniu mojej cioci w Paryżu. Korzystając z opcji wyszukiwania po obrazie znalazłam takie same w sklepie Home & you. To marka Raeder i wazony Luna i Lucia z cieniusieńkiej porcelany.
To już chyba wszystkie odpowiedzi na pytania zaczynające się na „skąd jest?”. jeżeli coś pominęłam, śmiało pytaj w komentarzu, chętnie odpowiem.
Życzę nam wszystkim, żeby wiosenne słońce jak najszybciej zalało nam wszystkim mieszkania i zostało już na stałe.
I zdrówka! Bo, jak wiadomo nie ma co się tak „rozgolaszać” przy tej zdradliwej pogodzie 🙂
uściski
Basia