Kiedy teściowa dowiedziała się, iż mam jeszcze jedno mieszkanie, od razu zapragnęła się tam przeprowadzić. Powiedziałam jednak mężowi, iż nie zamierzam rozwiązywać problemów mieszkaniowych jego mamy. Od tamtej pory teściowa się do mnie nie odzywa i uważa mnie za niewdzięczną

przytulnosc.pl 6 dni temu

Mam 32 lata. Pierwsze małżeństwo zawarłam jeszcze na studiach i gwałtownie się rozpadło – zwyczajnie nie wytrzymało codzienności. Do drugiego weszłam już z ustabilizowaną karierą i dwoma mieszkaniami. Jedno kupiłam sama, zrobiłam porządny remont i mieszkałam tam, a drugie – niewielką kawalerkę – odziedziczyłam po babci. Plany były proste: wynajmować i mieć dodatkowy dochód.

Mój mąż, Michał, mieszkał wcześniej z mamą w małym domku jednorodzinnym. Wcześniej cała rodzina żyła w mieszkaniu, ale kiedy brat Michała założył rodzinę, zapadła decyzja o przeprowadzce do domu. Dom wymagał jednak ciągłych inwestycji – dach przeciekał, ściany marzły, ogród też wymagał pracy… Całe ich zarobki szły na łatane remonty.

Kiedy poznałam Michała, od razu między nami pojawiło się uczucie. Związek rozwijał się gwałtownie i niedługo przeprowadził się do mnie. Nie urządzaliśmy wesela – po prostu poszliśmy do urzędu. Niedługo potem zaszłam w ciążę. Kariera zeszła na drugi plan, a ja, przyzwyczajona do samodzielności, wystawiłam kawalerkę na wynajem, żeby mieć dodatkowe środki.

I wtedy coraz częściej zaczęła bywać u nas teściowa. W rozmowach powtarzała, iż trudno jej samej w domu. Gdy mieszkał z nią syn, to on zajmował się działką i naprawami. Teraz sama nie dawała sobie rady. Najpierw proponowała, żebyśmy to my się do niej przeprowadzili – „Pomogę wam z dzieckiem, wspólnie dom ogarniemy, a wam będzie lżej”. Malowała piękne obrazki: wyjdziesz rano przed dom – wszystko kwitnie, pachnie. „A dziecko, jakie miałoby tu cudowne dzieciństwo!”.

Kiedy zobaczyła, iż ta wizja mnie nie przekonuje, zmieniła ton. Zaczęły się żale: „Pomóżcie biednej, schorowanej, samej, nikomu niepotrzebnej”. A wyglądała całkiem zdrowo. Ja wciąż uważałam, iż to sprawa między nią a jej synami, a nie moja. Zaproponowałam nawet, by sprzedała dom i kupiła mieszkanie – łatwiej i mniej kłopotów. Obraziła się: „Nie każdego stać na mieszkanie, za dom dostanę grosze, a na lokal nie starczy. Co mam, do komunalnego iść?!”.

I nagle któregoś dnia – dzwonek do drzwi. Otwieram, a tam mąż z mamą. Teściowa uśmiechnięta, przyniosła swój słynny placek. Usiadłyśmy przy herbacie, a ona od progu: „Wiesz co, my z Michałem pomyśleliśmy… Może bym się przeprowadziła do twojej kawalerki? Będę blisko was, z wnuczkiem mogę siedzieć, a w domu ciężko samej. A domek zostanie nam jak działka na lato”.

Oczekiwała, iż się ucieszę. A ja aż straciłam apetyt. Otrząsnęłam się i powiedziałam tylko: „Pomyślimy”.

Ale gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, wyłożyłam Michałowi jasno: „Rozumiem, mama starsza, ale ma dwóch dorosłych synów. Jeden mieszka w jej mieszkaniu. Dlaczego to ja mam rozwiązywać jej problemy mieszkaniowe?”.

Mąż się obruszył: „To co, nie jesteśmy rodziną? Każdy sobie?!”.

Kawalerka została wynajęta, pieniądze bardzo się przydają. Michał wciąż pomaga mamie w miarę możliwości. Ona jednak obraziła się na mnie i teraz twierdzi, iż jestem niewdzięczna. W jej wizji wszystko układałoby się idealnie: ona w kawalerce, dom jako letnisko, cała rodzina razem.

A ja do dziś się zastanawiam: naprawdę zrobiłam coś złego?

Idź do oryginalnego materiału