Kiedy tajemnice kładą się cieniem

4 dni temu

**Gdy ma się coś do ukrycia**

Marek podjechał pod starą, szarą pięciopiętrową kamienicę i zaparkował tak, żeby tablice rejestracyjne nie rzucały się w oczy. Zmarszczył brwi, patrząc na odrapane balkony bez szyb i oślepione okna. Nowoczesne plastikowe okna wyglądały jak świeże łaty na zużytym garniturze. Cały dom przypominał pijaka – co znalazł na śmietniku, to i wciągnął na siebie.

Zagubiona między marnymi drzewami i innymi blokami, która przetrwała niejedną zmianę ustroju, kamienica dogorywała w takt swojego czasu, podobnie jak jej mieszkańcy.

Na Marka budynek działał jak ząb mleczny w rękach dentysty – tępy ból i nostalgia. W takim właśnie spędził dzieciństwo. I za wszelką cenę chciał stąd uciec. Nie tylko chciał, ale i działał – pilnie się uczył, dostał się na odpowiedni wydział, a potem jeszcze dokształcał się w ekonomii. Bez tego nie da się zbudować solidnego biznesu.

Gdy osiągnął sukces, przeniósł rodziców do lepszej dzielnicy. Kupił im niewielki, ale nowoczesny domek z ogródkiem – przystrzyżone krzewy z przodu, a z tyłu warzywnik, bo matka bez pracy rąk usiedzieć nie mogła.

Kobiety nie kochały go tylko za pieniądze. Był przystojny, hojny i umiał pięknie adorować. Kilka razy był choćby o krok od ożenku z lalkami z okładek, które zawdzięczały urodę chirurgom. A potem wyobraził sobie, jak przyjeżdża z taką długonogą narzeczoną do matki, jak ta blednie przy plastikowej bogini – i rezygnował.

Zosia podbiła go naturalnym pięknem i ciepłym uśmiechem. Zakochał się od razu. Już po miesiącu przedstawił ją rodzicom. Matka spojrzała, uśmiechnęła się lekko i skinęła głową w jego stronę – aprobata.

Któż mógłby oprzeć się takiej prostocie i spokojnemu usposobieniu? Zosia, przyzwyczajona do skromności, nie wymagała wiele. Ojciec umarł, a niedługo potem matka – na raka. Marek otoczył ją troską. choćby po roku małżeństwa wciąż się czerwienił przy niej jak nastolatek.

Pewnego dnia jego zastępca i przyjaciel powiedział, iż widział Zosię w tej właśnie zapyziałej dzielnicy, pod tą samą odrapaną kamienicą. Co ona tam robiła? Przecież nie miała tam żadnych spraw.

– A ty co tam robiłeś? – spytał Marek.

– Trafiłem przypadkiem. Omijałem korki, zgubiłem się i wylądowałem przy tym budynku.

„Zdradza? Zosia?! Niemożliwe!” – pomyślał Marek, ale po plecach przebiegł mu zimny dreszcz, a dłonie same zacisnęły się w pięści.

– Może się pomyliłem – wycofał się przyjaciel, widząc jego reakcję. – Piękna, ale taka, jak wiele. Przepraszam.

W domu Zosia uśmiechała się słodko, zachowywała naturalnie, przytulała. Jego zdaniem, żona po zdradzie powinna unikać bliskości. Ale Zosia wcale go nie odpychała. Wręcz przeciwnie – przytulała się mocniej. Wiotka, ufna, poddająca się jego woli.

Coś tu śmierdziało. Albo była świetną aktorką, albo przyjaciel się pomylił. A może chciał ich poróżnić? Tylko po co? Albo to nie zdrada, tylko coś innego?

Tajemnica żony spędzała mu sen z powiek. Postanowił ją śledzić. W przerwie obiadowej, dokładnie o tej porze, gdy przyjaciel ją widział, Marek podjechał pod kamienicę i czekał. Żeby zabić czas, włączył muzykę.

Gdy już tracił cierpliwość i miał odjechać, nagle pojawiła się Zosia. gwałtownie podeszła do jednej z klatek, otworzyła kluczem drzwi pokryte bazgrołami i ogłoszeniami, rozejrzała się i wśliznęła do środka.

– Ma klucz? Ciekawe.

Serce Marka waliło jak u psa na tropie. Chciał już biec za nią, ale przypomniał sobie – nie ma klucza. Gdyby dzwonił po domofon, Zosia zdążyłaby schować się w którymś z mieszkań. Więc czekał, nerwowo stukając palcami w kierownicę w rytm „Libertango” Astora Piazzolli.

Po czterdziestu minutach podjechała taksówka. Dwie minuty później Zosia wyszła, wsiadła i odjechała.

Marek nie ścigał jej. Wrócił do pracy, ale nic mu nie wychodziło. W głowie wciąż miał Zosię i tę nędzną kamienicę. Zostawił zastępcy pilne sprawy i wcześniej wrócił do domu.

Nalał sobie sporą porcję koniaku. Zwykle nie pił o takiej porze, ale potrzebował odreagować. „Ach, Zosiu, Zosiu… Czego ci brakowało? Wydawałaś się tą jedyną, a okazałaś się jak wszystkie…”

Drzwi wejściowe zatrzasnęły się, klucze zadźwięczały na półeczce. Marek nalał kolejny kieliszek i wychylił duszkiem. Wiedział, iż żona zaraz wejdzie do kuchni, ale i tak drgnął, gdy go zawołała.

– Dlaczego siedzisz w ciemnościach? – usłyszał za sobą. Odwrócił się. – Pijesz? Co się stało? W pracy? – spytała Zosia, widząc kieliszek w jego dłoni.

Marek zauważył, jak jej oczy się rozszerzyły. Przemknął przez nie… strach?

– U mnie wszystko w porządku. A ty nie masz mi czegoś do powiedzenia? – zachrypiał.

– Nie rozumiem. O czym?

„Tyle autentycznego zdziwienia nie każda aktorka potrafi odegrać. Brawo, dziewczyno!” – pomyślał z goryczą.

– Gdzie byłaś w przerwie obiadowej? – spojrzał na butelkę, zastanawiając się, czy nalać więcej.

– Byłeś u mnie w pracy? Nikt mi nie mówił… – odpowiedziała Zosia, lekko się wahając.

Marek nie spuszczał z niej wzroku. Nagle opuściła ramiona, z twarzy zniknął rumieniec.

„Co, zagięta? Gadaj, do kogo chodzisz. Gdyby przynajmniej kochanek był z lepszej dzielnicy, ale w tej ruderze mieszkają tylko stracone przypadki.”

– Tylko nie kłam mi – powiedział głośno.

– Dawno chciałam ci wyznać… – Zosia doszła do kanapy i osunęła się na nią.

Marek obserwował jej przygarbione plecy. „No tak, gra na litość? Nie przejdzie.”

– Dlaczego nic nie mówiłaś? – spytał zimno, sięgając po butelkę. – Od jak dawna mnie okłamujesz?

– ChciałamA gdy kilka lat później ich syn zapytał, dlaczego dziadek nie żyje, Marek w końcu opowiedział mu całą prawdę, a chłopiec – ku jego zdumieniu – po prostu przytulił go mocno i powiedział: „Tato, każdy zasługuje na drugą szansę, choćby jeżeli o niej nie wie”.

Idź do oryginalnego materiału