Krzysztof podjechał pod starą pięciopiętrową kamienicę i zaparkował tak, by nie rzucać się w oczy. Zmarszczył brwi, patrząc na odrapane balkony bez szyb i ślepe okna. Nowoczesne plastikowe ramy wyglądały jak świeże łaty. Ogólnie dom przypominał włóczęgę – włożył na siebie, co znalazł na śmietniku.
Zagubiona między karłowatymi drzewami i innymi blokami, przetrwała niejedną zmianę władzy, ta kamienica dogorywała wraz ze swoimi mieszkańcami.
Na Krzysztofa budynek sprowadzał nudę do bólu zębów. W takim właśnie spędził dzieciństwo. I z całych sił pragnął stąd uciec. Nie tylko pragnął – działał. Uczył się dobrze, dostał się na odpowiednie studia, a potem na ekonomię. Bez niej nie zbudowałby biznesu.
Gdy osiągnął sukces, zabrał rodziców w lepszą dzielnicę. Kupił im nowoczesny dom z ogrodem, gdzie przed wejściem rosły przycięte krzewy i kwiaty, a z tyłu mama uprawiała warzywa. Bez tego ani rusz – nie potrafiła siedzieć bezczynnie.
Kobiety nie kochały go tylko za pieniądze. Był przystojny, hojJednak gdy pewnego wieczoru znalazł w szufladzie żony starą fotografię jej ojca, nagle zrozumiał, dlaczego tamten człowiek zawsze wydawał mu się tak dziwnie znajomy.